The Phantom to nie tylko nostalgicznych wspomnień czar. Rytmiczna inwencja producenta ma zdecydowanie futurystyczny wydźwięk.
Gdy miałem może z dziesięć lat, mój kuzyn przyjeżdżał do mnie z naręczem pirackich kaset wideo. Miał na nich nagrane niskobudżetowe filmy kung-fu z niezapomnianymi efektami dźwiękowymi – odgłosy ciosów markowano za pomocą plaśnięć mokrej szmaty i tak dalej. Były też filmy z Godzillą, wszystkie niemożliwe wyblakłe. Pomimo niedoborów jakości – spranych barw, zakłóceń wynikłych z zajeżdżenia taśmy VHS na śmierć – reagowaliśmy żywo i emocjonalnie. Dziecięcej wyobraźni nie trzeba wiele, no i jeszcze ten Daleki Wschód, tak różny od tego, z czym mieliśmy do czynienia we wczesnych latach 90.
Te wspomnienia wróciły do mnie za sprawą nowego albumu The Phantoma. Jego LP2 – wcześniejsze wydawnictwa też nosiły równie ascetyczne nazwy, EP1, EP2, LP1 – to zgrabny melanż nowoczesności z nostalgicznymi brzmieniami charakterystycznymi dla przełomu lat 80. i 90. Te ostatnie są najbardziej wyraziste w Turtles All The Way Down. Medytacyjne tło i nakładające się na siebie melodie marimby tworzą idealną bazę dla przypływu wspomnień z czasów dzieciństwa: pierwszych doświadczeń popkulturowych, animacji z programu telewizyjnego Polonia 1, ciosów kung-fu odtwarzanych za mistrzami z kaset. Azjatycki klimat odsyła w stronę muzyki do filmów Hayo Mizayakiego komponowanej przez Joego Hisaishiego, fascynacji którą Kruczyński zresztą nie ukrywa. Naturalnie rzemiosło kompozytorskie jeszcze nie to, ale na tle innych muzyków łączących odważnie złamane rytmy z rozmarzonymi brzmieniami new age’u zdecydowanie nie ma się czego wstydzić.
The Phantom świetnie rozgrywa kilka planów równocześnie, a każda z brzmieniowych warstw malowana jest innym rodzajem farby, co daje wrażenie dioramiczności i bogactwa.
Turtles All The Way Down swój tytuł wziął od pewnej zabawnej anegdoty przywołanej przez Stephena Hawkinga. Podobno w trakcie jednego z wykładów Bertranda Russela o astronomii, jakaś staruszka powiedziała mu, że te całe orbity to jakaś bzdura, bo świat jest płaskim dyskiem leżącym na plecach gigantycznego żółwia. Ten w odpowiedzi zapytał ją na czym stoi ów żółw. „Jest pan bardzo mądrym młodym człowiekiem” – miał usłyszeć. „Ale tam są żółwie do samego końca”. Opowieść jest nieprzypadkowa, bo ślady alternatywnych kosmogonii i innych newage’owych wierzeń pojawiają się i w innych miejscach LP2. Znaleźć je można w spójnej warstwie brzmieniowej, syntetycznych brzmieniach marimby i w szczególności fletni pana czy prostych, melodyjnych frazach fortepianu lub miękkich syntezatorowych plamach. Tę płynną jakość ma też utwór Water Memory, którego tytuł pochodzi od rzekomej właściwości wody umożliwiającej jej zachowanie śladów rozpuszczanych w niej substancji, co miałoby być dowodem na skuteczność terapii homeopatycznej. A co pamięta ta muzyka? Może kompozycje wspomnianego tu wcześniej Hisaishiego, choćby te ze Sceny nad morzem w reżyserii Takeshiego Kitano.
Nie jest tak, że The Phantom proponuje jedynie nostalgicznych wspomnień czar. Rytmiczna inwencja producenta ma bowiem zdecydowanie futurystyczny wydźwięk. I tak być może w Complex City, z azjatycką pentatoniczną melodią, kojarzy się ze staroszkolnymi filmami karate, ale nowoczesny bas, giętki jak ruchy pijanego mistrza, jest zdecydowanie jutrzejszy. Całość kroczy chwiejnie, ale ta chwiejność nie bierze się z braku skupienia, wręcz przeciwnie – jest wyrachowana i wyrafinowana. Z kolei zmechanizowany rytm z The Way The Alien Kills kojarzy się z tanecznymi przerywnikami w teledyskach w reżyserii Hype’a Williamsa. Śledzenie tych zawijasów przyprawia o taki sam zawrót głowy jak wpatrywanie się w Rysujące ręce, litografię M. C. Eschera. To najprawdziwszy przypadek „dziwnej pętli”.
Gwoździem programu jest jednak Opening Sequence, utwór brzmiący jak ścieżka dźwiękowa do pracy Super Mario Clouds Cory’ego Arcangela. Tu też spokojne atmosferyczne dźwięki płyną jak białe chmury z gry komputerowej. Ten pogodny nastrój przerywa roboci szept wypowiadający hasło z kampanii promocyjnej Microsoftu: „One experience for everything in your life”. To wtargnięcie niepokoi, bo kładzie się cieniem na całej tej sielance. Czy festiwal wspomnień i nostalgii jest po prostu korporacyjną reklamą? (Swoją drogą Microsoft świetnie odnajduje się w tej estetyce, o czym świadczą chociażby filmy towarzyszące kampanii rekrutacyjnej z 2008 roku). Obawa towarzyszącą temu pytaniu da się wyczuć w zamykającej album Codzie, w której główną rolę odgrywa piękny pochód bezprogowego basu, instrumentu o smutnym, rzewnym charakterze. W drugiej części utworu geometryczny bas, ścierający się z syntetycznymi pasażami, buduje napięcie, które aż do końca pozostaje nierozładowane. LP2 kończy się nerwowym, emocjonalnym akcentem.
Darmowy album LP2 ukaże się 19 stycznia nakładem wytwórni Silverback