Swoboda zmarła, ale jej sprawa żyje. Żyje w wojnie na wschodzie Ukrainy, gdzie całkiem sporo ludzi się uzbroiło, bo uwierzyli, że Swoboda zakaże im rozmawiania po rosyjsku.
Żegnamy dzisiaj partię Swoboda. Nagła śmierć spotkała największą organizację ukraińskiej radykalnej prawicy w wieku 23 lat. Tragiczny zgon nastąpił w trakcie wyborów parlamentarnych. Nieboszczka długo walczyła o życie, jednak do przetrwania zabrakło jej 0,3 głosów ukraińskich wyborców. Dziś wspominamy najważniejsze kamienie milowe w życiu śp. partii Swoboda.
Nie zawsze znaliśmy nieboszczkę pod jej obecnym imieniem. Pojawiła się na świcie w dalekim 1991 roku jako Socjalno-Narodowa Partia Ukrainy. Odziedziczyła po swoim niemieckim spadkodawcy nie tylko nazwę, ale też rodzinny symbol – Wolfshangel, czyli wilczy hak. Już w młodym wieku zaczęła doznawać zdumiewających olśnień, które budziły obawy o zdrowie psychiczne tego zbiorowego podmiotu. W wieku czterech lat tak oto mówiła o sobie: „W związku z perspektywą masowej degradacji ludzi i całych narodów jesteśmy ostatnią nadzieją białej rasy i ludzkości w ogóle”.
Ten głos wołającego na puszczy długo nie był słyszany. W swoich pierwszych i jedynych wyborach parlamentarnych SNPU dostaje 0,17% głosów. W wieku trzynastu lat nieboszczka postanawia radykalnie zmienić tożsamość, nie zmieniając jednak swoich poglądów. Od tego czasu nazywa się Swoboda. Zamiast utożsamienia się z niemieckim korzeniem wybiera austriacką linię rodzinną, zachęcona zapewne sukcesem wyborczym wujka Heidera. Magia tego imienia niewiele jej jednak pomogła. Swoboda zadebiutowała w wyborach parlamentarnych 2007 roku z wynikiem 0,76%.
Pewnie niejeden przyszły biograf będzie zastanawiał się nad cudownym zwrotem, który nastąpił w jej karierze niedługo po tych wyborach. Czary zaczynają działać.
Po dojściu do władzy Wiktora Janukowycza Swoboda – pomimo znikomego poparcia wyborców – nie schodzi z ekranów telewizyjnych. Po uwięzieniu Julii Tymoszenko nagle staje się jedną z ważniejszych sił opozycyjnych w kraju. Opozycyjność Swobody jest niesłychanym, wciąż niezbadanym fenomenem. Każdy wzrost jej poparcia przekładał się jakimś cudem na nieproporcjonalnie większy wzrost poparcia dla władzy. Ekipa Janukowycza tak bardzo postawiła na jej opozycyjność jako gwarancję własnego sukcesu, że nieco przeskalowała jej wsparcie. W 2012 roku Swoboda dostaje ponad 10% głosów w wyborach. Od tego czasu broni białej rasy w parlamencie – głównie przed największym dla niej zagrożeniem, czyli językiem rosyjskim.
Rok po wyborach nadchodzi decydujący moment w jej życiu. Z początkiem powstania na Majdanie Swoboda ma zwrócić ówczesnej władzy stary dług. Ma wyświadczyć jej jedną jedyną przysługę: poprzez możliwie najbardziej aktywny udział w Majdanie odstraszyć od niego jak najwięcej potencjalnych uczestników. Kolejne niepowodzenie: uczestników wciąż przybywa, władza upada, Swoboda trafia do rządu. Od pierwszego dnia desperacko próbuje uratować swoich patronów z byłego gabinetu, atakując prawny status języka rosyjskiego, podżegając tym samym do wojny na wschodzie kraju. Rosyjskiego zaatakować się nie udaje, ale wywołać wojnę – już tak. Po krótkim pobycie w rządzie Swoboda kończy swoje polityczne istnienie.
Swoboda zmarła, ale jej sprawa żyje. Żyje nie tylko w półtuzinie jej posłów, które przebili się do parlamentu w okręgach jednomandatowych, żyje też w postaci ukraińskiego liberalnego centrum, którego partie wprowadziły do parlamentu kilku nazistowskich zbirów. Żyje w wojnie na wschodzie Ukrainy, gdzie całkiem sporo ludzi się uzbroiło, bo uwierzyli, że Swoboda zakaże im rozmawiania po rosyjsku. Swobody nie będzie, a broń zostanie.