Co ma się wydarzyć, żeby krymscy Tatarzy mieli szansę na coś więcej niż jedynie monitoring ich sytuacji?
Zapytane o politykę rządu wobec uchodźców z ukraińskiego Krymu, polskie MSZ udzieliło odpowiedzi, która zasługuje na zacytowanie:
„Polska całkowicie potępia militarną agresję na Krymie, bezprawne i nielegalnie przeprowadzone referendum, a także decyzję Rosji o aneksji Półwyspu Krymskiego. Podkreślamy, że standardy dotyczące ochrony praw mniejszości narodowych bezwarunkowo muszą być wcielane w życie wobec Tatarów krymskich na obszarze ich historycznego zamieszkiwania. Zadaniem społeczności międzynarodowej jest monitoring realizacji tych standardów”.
Pytanie o politykę wobec Tatarów krymskich padło w związku z odmową statusu uchodźców rodzinie z trojką dzieci, która w marcu uciekła z Krymu do Polski. Teraz się okazuje, że Tatarzy krymscy muszą pozostać na swoim bezprawnie i nielegalnie okupowanym przez Rosję Krymie, a my, jako społeczeństwo międzynarodowe, możemy jedynie monitorować, jak stają się coraz bardziej nielegalni, bo tak chce bezprawna i nielegalna władza okupacyjna.
Pozostaje tajemnicą, w jaki sposób ten „monitoring realizacji standardów” będzie prowadzony. Szczególnie teraz, gdy większa część społeczności międzynarodowej jest zajęta monitoringiem mistrzostw świata w piłce nożnej, a mniejsza, trochę bardziej zaawansowana i zaangażowana – monitoringiem wiadomości docierających z Iraku.
Kto w tej sytuacji zajmie się monitoringiem Krymu, oprócz nielicznych rosyjskich turystów?
Szczęściem dla Krymu i zamieszkujących go Tatarów sytuacja w tym okupowanym regionie wciąż nie jest tak makabryczna, by konkurować o medialną uwagę z pobliskim Donbasem. Krym wciąż musi zabiegać o udział w „ukraińskiej kwocie” światowych mediów, co jest najlepszym sposobem na przemilczenie sytuacji na tym półwyspie. Dzieje się to według logiki świetnie przedstawiony w oświadczeniu MSZ-u i realizowanej wobec tatarskich uchodźców w Polsce. Nie uznajemy aneksji Krymu, czyli wciąż uważamy, że Krym jest częścią Ukrainy, ale wynika z tego, że prawa krymskich Tatarów muszą być wcielane w życie wyłącznie na Ukrainie, do której przecież wciąż ma należeć „obszar ich historycznego zamieszkiwania”. Pasywne uznanie Krymu za ukraińskie terytorium przy jednoczesnym braku działań wobec ofiar jego okupacji po prostu trudno nazwać inaczej jak ignorowanie rzeczywistości.
Warto więc przyjrzeć się rzeczywistości, którą ignorujemy, nazywając to monitoringiem. Wystarczy zmonitorować wiadomości internetowe na temat „ochrony praw mniejszości narodowych” na Krymie w ciągu jednego dnia. Weźmy za przykład miniony piątek, 13 czerwca. Oczywiście można sobie stwierdzić, że piątek 13 czasem okazuje się niespecjalnie szczęśliwym dniem. Ale ostatnio okazał się niespecjalnie szczęśliwy właśnie dla krymskich Tatarów, zresztą jak wiele innych dni. Otóż: krymscy Tatarzy nie wezmą udziału w wyborach do lokalnych władz, które okupanci w trybie przyśpieszonym przygotowują na jesień. Poinformował o tym Medżlis krymskich Tatarów – ich jedyna legalna reprezentacja polityczna. Przyczyna? Nowy system wyborczy, który według głowy Medżlisu Refata Czubarowa nie pozostawia krymskim Tatarom szansy na udział we władzy, nawet gdyby wzięli udział w wyborach.
Jednocześnie Medżlis zwrócił się do ONZ-u i OBWE z apelem o pomóc w przeciwdziałaniu porwaniom ludzi, które okupacyjna władza coraz częściej stosuje na Krymie. Trzech aktywistów organizacji Dom Ukraiński (Sejran Zinedinow, Leonid Korż i Timur Szajmardanow) zniknęło jeszcze w końcu maja, a o ich losie wciąż nic nie wiadomo. Sporo natomiast wiemy o losie krymskiego reżysera filmowego Oleha Sentsowa, który został oskarżony przez Rosję o terroryzm i udział w organizacji Prawy Sektor.
Co stoi za porwaniem aktywistów oraz zwykłych krymskich Tatarów? Oczywiście nie możemy oskarżać okupacyjnej władzy wyłącznie o wszystko co złe. Tym bardziej, że jej działania powodują konsekwencje, które trudno ocenić z punktu widzenia prawa. Weźmy na przykład atak na meczet w Symferopolu, który odbył się w ten sam piątek 13 czerwca. Meczet został obrzucony koktajlami Mołotowa, na jego murze narysowano swastykę. Zinterpretować ten symbol w Symferopolu jest teraz dużo trudniej niż nawet w Białymstoku. Nikt jeszcze otwarcie nie uważa swastyki za symbol szczęścia, natomiast świadomi obywatele malują swastyki na drzwiach swoich sąsiadów, którzy nie zgadzają się z aneksją Krymu – wszyscy oni przecież mogą należeć do Prawego Sektora. Ale sprawcy ataku w Symferopolu pozostawili też na murze meczetu ilustracje ponurego żartu: „Gdy w Rosji mówią, że faszyzm nie przejdzie, chodzi chyba o to, żeby rozszerzyć bramę”. Otóż obok swastyki widzimy litery NS/WP, czyli symbol rosyjskiej faszystowskiej bojówki, która odpowiada za brutalne ataki i morderstwa „niesłowiańskich” mieszkańców Rosji. A okazało się, że po aneksji Krymu niesłowiańskich mieszkańców Rosji znacznie przybyło. I, w odróżnieniu od społeczności międzynarodowej, rosyjscy naziole nie ignorują rzeczywistości okupacji Krymu, a więc ich monitoring życia krymskich Tatarów może okazać się trochę bardziej skuteczny.
Co ma się wydarzyć, żeby krymscy Tatarzy mieli szansę na coś więcej niż jedynie monitoring? Czy żeby liczyć na sprawiedliwe traktowanie w Polsce, muszą doświadczyć czegoś takiego, jak doświadczyli Czeczeni? To świetnie, że czeczeńscy uchodźcy – wskutek politycznych decyzji – mogą względnie łatwo dostać azyl w Polsce. Czy jest to jakoś związane z tym, że Czeczenia, w odróżnieniu od Krymu, jest powszechnie uznawaną częścią Rosji? Jeśli tak, krymscy Tatarzy znajdują się w podwójnej pułapce: mieszkają na terytorium okupowanym, a ponieważ wciąż uważamy je za terytorium Ukrainy, to obserwujemy to jak gdyby nigdy nic. Czy Polska mogłaby zdemonopolizować swoją troskę o losy cierpiących narodów, czy woli czekać, aż naprawdę będziemy mogli porównywać losy Czeczenów i krymskich Tatarów?