Czy przeciwny seksualizacji młodzieży konserwatysta nie powinien całym sercem popierać obowiązkowej edukacji seksualnej?
Taki to już kraj, że tego samego dnia 380 posłów głosuje za uchwałą w sprawie kanonizacji Jana Pawła II, a 368 przeciwko wprowadzaniu obowiązkowej edukacji seksualnej w szkołach. Warto więc jeszcze raz przypomnieć, dlaczego powinno być raczej odwrotnie.
Przede wszystkim postulat wprowadzenia edukacji seksualnej do szkół pojawił się wraz z pierwszą falą zakażeń wirusem HIV; w zamyśle jego autorów miało to chronić przed rozprzestrzenianiem się chorób przenoszonych drogą płciową. Nie bez znaczenia jest również fakt, że edukacja seksualna miała przeciwdziałać wzrostowi liczby niechcianych ciąż wśród nastolatków oraz aborcji. Stąd też program nauczania zawierał takie treści jak nauka rozpoznawania przyczyn, objawów i skutków chorób wenerycznych czy też wiedza dotycząca środków antykoncepcyjnych. Wynikało to z przekonania, że młodzież powinna być rzetelnie informowana o sferze seksualnej, w tym o zagrożeniach, jakie owa sfera ze sobą niesie – w przeciwnym wypadku zdobędzie wiedzę z innych, nie zawsze godnych zaufania źródeł. Efekty doskonale widać na przykładzie USA: badania pokazują, że w stanach, w których wprowadzono obowiązkową edukację seksualną, niechcianych ciąż jest statystycznie mniej, mniej jest też przypadków chorób przenoszonych drogą płciową.
Wkrótce okazało się, że edukacja seksualna pełni również istotne funkcje w rozwoju psychologicznym uczniów. Nie ma nic kontrowersyjnego w tym, że młodzi ludzie w pewnym wieku odkrywają swoją seksualność. Byłoby wskazane, żeby mogli uzyskać niezbędne informacje dotyczące zmian hormonalnych i zmian zachodzących w ich ciele. Edukacja seksualna pozwala lepiej zrozumieć swoje potrzeby seksualne i tożsamość seksualną oraz uniknąć sytuacji, w ktorej potrzeby te będą kształtowane przez silnie zseksualizowaną kulturę masową.
Co więcej, badania pokazują, że wprowadzenie obowiązkowej edukacji seksualnej powoduje podwyższenie wieku inicjacji seksualnej, ponieważ młodzi ludzie bardziej świadomie podchodzą do decyzji o współżyciu.
Wydawałoby się zatem, że przeciwny aborcji i seksualizacji młodzieży konserwatysta powinien całym sercem popierać wprowadzenie obowiązkowej edukacji seksualnej. Tak jednak nie jest.
Wszystkie te argumenty w zadziwiający sposób bledną w obliczu jednego zarzutu, który nieustannie pojawia się w dyskusjach: to rodzice są odpowiedzialni za edukację seksualną swoich dzieci i to oni wiedzą najlepiej, czego tym dzieciom potrzeba. Powtarza się, że rodzice często mają z nimi najlepszy kontakt (a z pewnością lepszy niż nauczyciel), niezbędny, by wytłumaczyć zmiany zachodzące w sferze intymnej. Dyskusja na temat seksu w gronie osób zaufanych jest z pewnością korzystniejsza niż dyskusja na forum klasy, gdzie narażonym się jest na dowcipy osób postronnych. Jest to jednak argument fałszywy z trzech względów.
Po pierwsze, rodzice nie zawsze wiedzą najlepiej, w szczególności w kwestii edukacji seksualnej. Rzadko kiedy posiadają niezbędną wiedzę dotyczącą chorób przenoszonych drogą płciową, nie zawsze orientują się w działaniu środków antykoncepcyjnych. Nie każdy rodzic zna się na gospodarce hormonalnej czy też jest w stanie wyjaśnić problemy związane z tożsamością seksualną. I znać się na tym nie musi. Na tym polega postęp cywilizacyjny, że ogólna wiedza, która kiedyś była zarezerwowana dla najstarszych członków rodziny, staje się specjalistów.
Mało przekonujący jest również argument z doświadczenia, który mówi, że spraw intymnych nie można nauczać, ale trzeba ich doświadczyć, aby je zrozumieć. Seksualność jest przedmiotem nauki i można ją tak samo badać i przekazywać wiedzę na jej temat, jak przekazuje się wiedzę o biologii czy chemii. Wydaje się, że doświadczenie choroby wenerycznej nie jest warunkiem koniecznym, by coś wiedzieć o jej objawach.
Po drugie, należy wreszcie zerwać z mitem, że to rodzice najlepiej znają i wychowują swoje dzieci. Bo przecież bywa i tak, że to właśnie rodzice znają swoje dzieci najmniej. Nierzadko również wyrządzają im największą szkodę. Pomijając już kwestię ewentualnych nadużyć i patologii seksualnych, nie wydaje się kontrowersyjnym stwierdzenie, że rodzice mogą postrzegac swoje dzieci w kategoriach aseksualnych i nie dopuszczać myśli o tym, że już rozpoczęły życie seksualne. Brak dostępu do rzetelnej wiedzy dotyczącej seksualności może być również przyczyną pogłębiania stereotypów płciowych oraz homofobii. Nie ma nic dobrego ani w stereotypach płciowych, ani w homofobii i nie widzę powodu, dla którego to rodzicom powinno pozostawiać się decyzję o seksualnej edukacji ich dzieci.
Po trzecie wreszcie, nikt nie twierdzi, że edukacja seksualna ma zastąpić rozmowy z rodzicami. Analogicznie: to, że młody człowiek nabywa w szkole wiedzę z historii czy matematyki, nie oznacza, że nie może o historii czy matematyce rozmawiać w domu. Ale wyciąganie wniosku, że skoro są rodzice, którzy lepiej przekazują wiedzę historyczną lub matematyczną niż szkoła, to historia lub matematyka w szkole jest niepotrzebna – to zadziwiający przykład ekwilibrystyki umysłowej.