Tomasz Kaczmarek oczekuje natychmiastowej reakcji prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Oczekuje też, że wszystkie osoby, którzy przyczyniły się do „osłabienia Polski”, staną przed prokuratorem. Nie, nie chodzi o przygotowania do kolejnego zamachu terrorystycznego, choć sprawie towarzyszy podobna retoryka.
Do „osłabienia Polski” miało dojść w wyniku ujawnienia, jak wygląda szkolenie, zaopatrywanie w dokumenty, sprzęt i inne środki tzw. przykrywkowców, czyli agentów CBA prowadzących tajne operacje, takich jak brawurowe prowokacje agenta Tomka. Winni są były agent Biura i „bezmyślni dziennikarze” „Gazety Wyborczej”. Nie jest jeszcze tylko jasne, dlaczego o ich winie i karze miałby rozstrzygać prokurator generalny.
Mimo wielu zagadek, jakie stawia przed nami rozumowanie Tomasza Kaczmarka, trudno udawać zaskoczenie. Kiedy z jej kuchni wycieka brudna woda, władza rzadko reaguje właściwie. A im słabsza jej legitymizacja, tym świętsze oburzenie. Nagi cesarz musi sięgnąć po radykalne środki, jeśli chce jeszcze zachować posłuch.
Najgłośniejsza afera wyciekowa ostatnich lat – opublikowanie tysięcy depesz dyplomatycznych przez portal Wikileaks – nie doprowadziła do ujawnienia żadnych informacji z klauzulą „ściśle tajne”, dała jednak szczegółowy obraz cynicznych, nierzadko kompromitujących, a momentami zwyczajnie bezsensownych praktyk dyplomatycznych. Wikileaks, nie dbając o didaskalia, zaprosiło miliony obywateli na burleskę pod hasłem „zobacz, co w zaciszu gabinetów robią ci, którzy tobą rządzą”. Bez względu na szerokość geograficzną i reżim polityczny rządzący odpowiedzieli: „Nie macie prawa. Dla waszego dobra pewne sprawy powinny pozostać poufne”. I nie chcieli usłyszeć, że demokratyczna większość zdaje się myśleć inaczej.
Julian Assange z dnia na dzień stał się niebezpiecznym przestępcą, ściganym międzynarodowym listem gończym za domniemany gwałt; aresztowała go brytyjska policja, a jego konto bankowe zostało zamrożone przez szwajcarski bank. Bradley Manning od momentu ujawnienia wycieku przebywa w więzieniu o zaostrzonym rygorze – oficjalnie nie dlatego, że jest niebezpieczny dla otoczenia, ale dlatego, że zagraża sam sobie. Komisja Europejska niedawno uznała, że zablokowanie wpłat dla Wikileaks przez Visa i MasterCard nie naruszyło unijnego prawa w zakresie konkurencji. Najwidoczniej żadne gwarancje prawne ani humanitarne nie są w stanie powstrzymać tej wendety.
Ujawnienie praktyk, jakie CBA stosuje lub przynajmniej jakie dopuszcza w przypadku przykrywkowców, może się okazać testem na legitymizację Biura. Może też dolać oliwy do ognia w już trwającej debacie na temat tego, ile mamy prawo wiedzieć o metodach i działaniach dziewięciu służb, które za nasze podatki dzień w dzień troszczą się o nasze bezpieczeństwo.
Czy społeczeństwo kupi argument, że do walki z korupcją niezbędni są agenci, których jedynym zadaniem jest testowanie w praktyce, kto i po ilu namowach przyjmie łapówkę? Niewykluczone.
Czy zaakceptuje również to, że publiczne pieniądze w czasach (podobno) kryzysu są hojnie wydawane nie tylko na ich pensje i wystawne życie „pod przykrywką”, ale też firmową bieliznę i sportowe samochody? A potajemne kopiowanie legitymacji prasowych dziennikarzy w trakcie konferencji prasowych i danych z telefonów komórkowych osób, które przychodziły do CBA na przesłuchania?
Rzecznik Biura już przyznał, że podrabianie legitymacji przez służby specjalne jest „niepokojące”. Z perspektywy obywateli jeszcze bardziej niepokojące jest to, że rzecznik nie wie, do czego mogły być potrzebne w pracy funkcjonariuszy. Trwa wyjaśnianie sprawy.
Gazeta opublikowała materiał, mimo że jego podstawą są anonimowe wypowiedzi człowieka podającego się za byłego agenta CBA, którego wiarygodności ani motywacji nie jest w stanie w pełni zweryfikować. Sami dziennikarze tłumaczą: „Zdecydowaliśmy się na publikację, bo niezwykle rzadko się zdarza, by osoba będąca tak blisko tajemnic służby specjalnej ujawniała je. Działania CBA w początkowym okresie istnienia budziły tyle kontrowersji, że każda wiarygodna relacja o ich kulisach jest cenna i powinna być znana opinii publicznej”.
Trudno się nie zgodzić. Trudno też nie przyznać racji CBA i innym służbom, które bronią się przed tego typu niekontrolowanymi wyciekami. Ryzyko dekonspiracji i skomplikowania pracy operacyjnej jest realne.
Po aferze Wikileaks władza powinna mieć jednak świadomość, że wyciek poufnych informacji z krytycznych części systemu to poważny sygnał alarmowy, na który warto zareagować, zamiast szukać winnych. To sygnał braku zaufania i niskiej legitymizacji działań – niedwuznaczny komunikat, że czas na zmiany.



















Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.