Ciąg dalszy dyskusji o sytuacji finansowej pisarzy. Eliza Szybowicz odpowiada na felieton Kai Malanowskiej.
W kwestii oceny sytuacji finansowej pisarzy i postulatów jej zmiany między mną a Kają Malanowską właściwie nie ma sporu, więc moja odpowiedź może być tylko uzupełnieniem i wyjaśnieniem, ewentualnie przesunięciem rozmowy w trochę innym kierunku. Kaja zwraca uwagę na to, że w literackim świecie zarabiają wyłącznie absolutnie najlepsi i najlepiej się sprzedający autorzy. Dla tych „po prostu dobrych”, doskonalących rzemiosło, nie ma miejsca, choć mają swoich czytelników. „Przed pisarzami stawiamy trudne do osiągnięcia cele – słusznie pisze Malanowska – wszystko albo nic, wielki, samorodny talent albo miernota, na którą nie warto zwracać uwagi. Nie budujemy piramidy, po której stopniach można by się powoli wspinać i doskonalić rzemiosło. Powstaje ogromna, ziejącą pustką dziura, którą trzeba przeskoczyć, żeby dotrzeć na szczyt”.
Tekst Z czego żyją pisarze zaczęłam od kwestii pieniędzy, ale na koniec, jak zwykle w przypadku takich tematów, uciekłam w marzenia, co pewnie działa dezorientująco. Jedno muszę stanowczo sprostować: nie miałam zamiaru Hannie Samson niczego dyktować, chciałam raczej wytyczyć wspólne pole nadziei i to nieniszowe. Do tego mi były potrzebne Olga Tokarczuk i Sylwia Chutnik, które potraktowałam jako zwiastunki innego sposobu uprawiania i odbierania literatury, innego modelu funkcjonowania literatury w życiu społecznym. Wybrałam jaskrawe przykłady, ale bez trudu można ich znaleźć więcej. Zaliczają się do nich i Kaja Malanowska, i Hanna Samson, które w skromniejszym zakresie również modyfikują rolę pisarki. Rozumiem ich frustrację i tym bardziej doceniam wizerunek publiczny obu autorek – świadomych własnej pozycji i tak zwanych zewnętrznych okoliczności twórczych kobiet, które robią swoje z myślą o lepszej przyszłości.
Jak sobie tę lepszą przyszłość literatury wyobrażam? Przede wszystkim tak, że pisaniem zajmuje się wiele różnych osób, które żyją z pisania bądź nie (jeśli nie – mają inne godne źródło dochodu). Nikogo nie otacza aura autorytetu, który w swym wygodnym gabinecie zgłębia sprawy ogólnoludzkie, a od czasu do czasu ironizuje na bieżące tematy. Ani legenda outsidera kontestującego system. Książka nie jest towarem, ale pracą nad językami społecznej komunikacji, której może podjąć się każdy, bo wszyscy odebrali staranną edukację językową – czynną i bierną. To ludzie posługują się językiem, nie język nimi. Odtowarowienie z góry wyklucza pojawienie się autorów bestsellerowych produkcyjniaków, piszących według gotowych receptur dla wyimaginowanych odbiorców tandety, których niestety sobie stwarzają. Za rozpowszechnieniem pisarstwa idzie rozpowszechnienie krytycznego czytania.
Nie ma literackich hierarchii, przynajmniej nie w obecnym znaczeniu. Nie istnieją zatem szczyty i ziejąca pustką dziura. Nie ma też podziału na głupią literaturę popularną, od której nie wolno niczego wymagać, i tę podobno ważną, ale czytaną tylko przez garstkę inteligentów literaturę wysokich lotów. O kulturalnym snobizmie dawno zapomniano. Takie recenzenckie etykietki jak „literatura publicystyczna” czy „zaangażowana” wyszły z obiegu – generalnie trudno zrozumieć sztuczne podziały, z którymi nawet słownik terminów literackich nie do końca sobie radzi. Nie czeka się na arcydzieło, bo wartość książki mierzy się jej trafnością, o której z kolei decydują rozmiary i owocność wzbudzonej przez nią dyskusji. Liczy się emancypacja przez szukanie nowych języków i emocji. Nie pieniądze. Tych wszyscy mają po równo albo w ogóle się bez nich obywają.
Mrzonki? Ależ wszystkie wymienione i inne pisarki oraz niektórzy pisarze mniejszymi lub większymi krokami w różnym zakresie już realizują ten projekt. Wykorzystują do tego póki co niedoskonałe dostępne środki, czyli na przykład nie obrażają się na media, mimo ich tabloidyzacji. Nowa literatura to naprawdę nic nadprzyrodzonego, w tym sensie, że tu i ówdzie już funkcjonuje, a zarazem cudowny fenomen, bo wykluwa się w skrajnie niesprzyjających warunkach. Czytając felieton Samson, wbrew wypracowanej sobie przez nią pozycji odniosłam wrażenie, być może mylne, jakby autorka chciała się dopasować do zastanego układu, podjąć wyzwanie na istniejących zasadach, a nie je poprawiać. Jakby chciała zostać żeńskim Pilchem. A tego jednego nie wolno nam chcieć.