Newsem dnia jest to, że międzynarodowe badanie, przeprowadzone na zlecenie Fundacji BBVA, wykazało niewiarygodną ignorancję naukową Polaków. Stefan Kisielewski nazwał kiedyś nasz komunizm dyktaturą ciemniaków. Nasz kapitalizm okazał się demokracją ciemniaków. Wśród badanych przez Fundację krajów, jesteśmy trzeci od końca, jeśli chodzi o znajomość najprostszych naukowych faktów. Gorzej wypadają tylko Hiszpanie i Włosi. Co ciekawe, też katolicy. Zwracam uwagę na ten czynnik, bo najlepiej w badaniu wypadły kraje o protestanckiej kulturze, Dania i Holandia, a następnie kraje o kulturze i tradycji co najmniej pół-protestanckiej (Niemcy i Czechy). Ale zostawmy ten temat. Najstraszniejsze jest to, że lepsze miejsce od nas zajęli nawet Amerykanie, którzy przecież wierzą, że Bośnia leży w Afryce i mieszkają w niej smoki.
O wspólnych problemach biologii, fizyki i demokracji pisze Marcin Zaród
Polacy za to wierzą, że ludzie żyli niegdyś razem z dinozaurami (może akurat w przypadku Polaków jest to prawdą? – nasze zacofanie wskazywałoby na coś takiego). Polacy wierzą też, że tylko pomidory zmodyfikowane genetycznie posiadają geny. Jeśli z tej ostatniej myśli wyciągnąć wnioski, to można uznać, że wszelkie organizmy niezmodyfikowane nie posiadają genów w ogóle. Na przykład ludzie niezmodyfikowani są bezgenni (takie ładne słowo właśnie mi tu się narodziło, bezgenni jak bezdenni, może przez skojarzenie z bezdenną głupotą). Jeżeli my, Polacy, posiadamy jakieś geny, a chyba posiadamy („jestem genetycznym patriotą”, jak to podobno powiedział pewien polski poseł, albo „Polacy są genetycznie niezdolni do budowy autostrad”, jak to podobno też powiedział pewien polski poseł), to znaczy, że ktoś nas zmodyfikował. Kto nam zrobił taką krzywdę? Bo żeby stwierdzić, że była to krzywda, wystarczy na nas popatrzeć, albo na nasze genetycznie upośledzone autostrady (na koleje, na osypujące się tunele, na obiecaną „nową szerszą zakopiankę”, na którą nawet popatrzeć się nie da, bo gdy tylko skończyło się Euro i pośpieszne układanie pękających nawierzchni, okazało się, że ta droga powstanie w… 2034 roku). Myślę, że odpowiedź jest prosta. Zmodyfikowali nas Żydzi. Oni bowiem przodują we wszystkich naukach, także tych najbardziej tajemniczych i gdyby występowali w badaniu Fundacji BBVA jako odrębna nacja, na pewno zakasowaliby wszystkich. Oni wyhodowali nas w probówce, potrzymali w lodówce, a potem wypuścili na płaskie i smutne pola naszej Ojczyzny, aby się z nas natrząsać. Wyhodowali nas, żeby się śmiać, patrząc, jak nieporadnie próbujemy sklecić most czy wybrukować drogę, a przede wszystkim, żeby śmiać się z naszych komicznych przekonań, ujawnionych przez badanie Fundacji.
Oczywiście, żartuję. Prawdziwym złym demiurgiem nie byli Żydzi. Prawdziwy zły demiurg należał do katolicko-polskiej Akcji Wyborczej Solidarność i nazywał się Mirosław Handke. Przypominam Państwu: to był ten minister oświaty, który dokonał reformy edukacji. Reformy, która była taką samą katastrofą, jak równoległa reforma systemu emerytalnego. Przypomnę cel tej reformy: „Niech Polak umie liczyć na tyle, żeby wyliczyć PIT i niech umie pisać na tyle, żeby go wypełnić”. Reformatorzy Handkego zastąpili rzetelną wiedzę i umiejętność jej słownego wyrażenia wypełnianiem gównianych testów, czyli tak zwaną ruletką gimnazjalną. Chodziło o to, żeby dostosować polską szkołę (wtedy jeszcze jako tako funkcjonującą) do złych zachodnich wzorców. Jak wykazało badanie Fundacji BBVA, z gorliwością neofity prześcignęliśmy te wzorce.
Aż dziw, że ta wiadomość o naszej wierze w krasnoludki i ogólnym naukowym debilizmie została zamieszczona przez „Gazetę Wyborczą”, i to na pierwszej stronie. Przecież w tej samej „Wyborczej” Piotr Pacewicz od lat zachwycał się najpierw reformą Handkego, a potem jej efektami. Pamiętam, jak na premierze mojej książki Antypapież Pacewicz niezwykle się oburzył na to, że potraktowałem w niej Handkego jako jednego z głównych szkodników naszej transformacji ustrojowej, stawiając go obok Balcerowicza. Głównym dowodem rzekomej słuszności tez Pacewicza mają być efekty testów PISA (międzynarodowe badania dotyczące zdolności uczniów szkolnych do czytania ze zrozumieniem, rozwiązywania zadań matematycznych i rozumowania w naukach przyrodniczych). Publicysta „Wyborczej” ogłasza wyniki tych testów wielkim sukcesem polskiej edukacji. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej tym wynikom, wcale nie są jednoznaczne. Według PISA, rozumowanie naszych uczniów w naukach przyrodniczych trochę się poprawiło, z niskiego 23 miejsca wśród 34 krajów OECD podnieśliśmy się na trochę lepsze 19 (ciekawe, jak to się ma do wiary w nasze współżycie z dinozaurami). Ale jeśli chodzi o matematykę, to się odrobinę pogorszyło (z 24 miejsca na 25). A jeśli chodzi o czytanie ze zrozumieniem, to ostatnio pogorszyło się zdecydowanie: z 9 miejsca spadliśmy na 15.
Trudno więc tu mówić o sukcesie. A ostateczny kłam tezom Pacewicza zadaje nagłośnione dzisiaj międzynarodowe badanie Fundacji BBVA. Głównym miernikiem jakości szkoły nie jest to, co rozumie uczeń, który nieustannie dostaje impulsy w rodzaju lekcji i klasówek. Głównym miernikiem jakości szkoły jest to, co zostaje po niej w głowie – później, gdy uczeń nie jest już uczniem. Ten egzamin polska szkoła oblała.
Czekam na odpowiedź Piotra Pacewicza. Wiem, że jest człowiekiem inteligentnym i zasadniczo wierzę w jego dobrą wolę, chociaż uważam, że w sprawie edukacji się myli. Bardzo mnie ciekawi, jak sobie poradzi z ostatnio ujawnionymi faktami.
Wiadomość o tym, że jesteśmy głupsi od Amerykanów, przyćmiła innego newsa, też niepokojącego. Okazuje się, że agenci ABW masowo zwalniają się ze służby. Jedne źródła podają, że od stycznia do sierpnia zwolniło się ich 200, inne, że nawet 345, na pewno jednak więcej niż w całym roku 2011. Powodem ma być brak pieniędzy w ABW. Jak się okazuje, nasze państwo oszczędza nawet na służbach specjalnych. Jest to coś niezwykle niebezpiecznego. Nie mam żadnej sympatii dla służb specjalnych i ich praktyk, ale uważam, że funkcjonariusze wszelkich formacji zapewniających państwu bezpieczeństwo, od policji do wywiadu, powinni być zarówno surowo kontrolowani, jak i doskonale wynagradzani. Tymczasem, jak się okazuje, ani ich dobrze nie wynagradzamy, ani nie kontrolujemy, bo odchodzą ze służby w nieznane.
Opinia publiczna podnieca się pytaniem, czy agenci ABW służą Tuskowi, czy Kaczyńskiemu, a nie zwraca uwagi na to, że mogą służyć jeszcze bardziej niebezpiecznym, bo jeszcze bardziej nieprzejrzystym panom. Gdzie idą zwalniający się ze służby agenci? Nie chcę sugerować, że do obcych wywiadów, choć pewnie są i takie wypadki. Przede wszystkim idą do firm, które nazwałbym detektywistyczno-ochroniarskimi, gdyby nie to, że one bronią się przed taką nazwą, mówiąc, że zajmują się bezpieczeństwem biznesu – przez co rozumieją kontrolowanie u swoich klientów wszystkiego, od kosza na śmieci, przez notatki prezesa po internetową korespondencję. Tego rodzaju przepływ między służbami specjalnymi a najmroczniejszymi zakamarkami biznesu skorumpował Amerykę. Strach myśleć, co może zrobić z takim krajem jak Polska.
Ta sytuacja wywiadowcza kojarzy mi się z opisaną wcześniej sytuacją edukacyjną. Nie tylko dlatego, że w szkole są wywiadówki. Myślę sobie, że państwo, które nie daje powszechnej wiedzy swoim obywatelom, a równocześnie oddaje tajną wiedzę podejrzanym kapitalistom, nie może być państwem demokratycznym. A w każdym razie nie będzie nim długo.