Po stronie ojca są przygody, strzelaniny, kochanki, bogactwo, przestrzeń, siła. Także poczucie humoru. Matka to nudna, choć dobra, wegetacja.
Bracia Sisters to dwaj płatni mordercy. Zmierzają z Oregonu do Kalifornii, gdzie trwa gorączka złota, by na zlecenie swego szefa kogoś zabić i zdobyć tajemniczą recepturę ułatwiającą poszukiwanie tegoż kruszcu. Zdaję sobie sprawę, że choć takie streszczenie dla niektórych może być zachęcające, wielu innym każe natychmiast postawić krzyżyk na tej pozycji. Zacznę więc inaczej.
Bracia Sisters to powieść trudna do zaszufladkowania. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to to, że jest to Cormac McCarthy (z Trylogii Pogranicza albo Krwawego południka) w wersji pop i light. Czyli gra z konwencją westernu w wersji noir, Dziki Zachód tonący w błocie, pełen okrucieństwa i chciwości, a gdzieniegdzie burdeli. Tym razem także w wersji satyrycznej, bo sporo tu ciepłego poczucia humoru, czasem surrealistycznego, a niektóre przygody są rodem z powieści sowizdrzalskiej. Wszystko to sprawia, że McCarthy męczy, natomiast deWitt bawi, mimo drastycznych szczegółów. Choćby dzięki postaci tajemniczego mężczyzny, który od czasu do czasu przemyka przez karty książki, gorzko płacząc, lecz nigdy nie dowiemy się, co jest powodem jego głębokiej rozpaczy. Albo też wiemy – świat, który przemierza. No i wszystko dobrze się kończy, dobrze, czyli zwycięstwem dobra. I nad tym chciałabym się na chwilę zatrzymać.
Jest ono obecne od początku, przede wszystkim w postaci młodszego z braci, gotowego rozdawać, często w bezsensowny sposób, łatwo zdobyte złoto, zakochującego się w kobietach przede wszystkim w oczekiwaniu na okruch miłości z ich strony, opiekującego się rannym koniem, wątpiącego w sens zadania, które mają wykonać. Ale to nie w ten sposób osłabiana jest ciemna strona bohaterów. Działa tu raczej coś innego – ich rozbrajający infantylizm i naiwny amoralizm. Odkrywanie szczoteczki do zębów i jej zalet, by zostać fanami czyszczenia jamy ustnej.
Jeśli są socjopatami, to sympatycznymi i w jakiś sposób niewinnymi. I jak na współczesną powieść przystało – z nierozwiązanymi problemami z dzieciństwa. To one ich tłumaczą, a może nawet usprawiedliwiają. Ich podróż po śmierć i złoto jest w gruncie rzeczy wyprawą w poszukiwaniu ojca. Młodszy z braci – ten łagodniejszy – ulega starszemu, gdyż ten kiedyś, broniąc matki, zabił okrutnego ojca i sam zajął jego miejsce. Starszy z kolei zastąpił złego ojca jeszcze gorszym, bogatym, wyrachowanym i okrutnym zleceniodawcą zbrodni. Chce kiedyś stać się taki jak on. Ich prawdziwym zadaniem staje się dokonanie mordu na Ojcu i powrót do Matki. Przy okazji będą musieli stracić wszystko, co zdobyli na złej drodze, także siłę. Stać się bardziej siostrami niż braćmi?
Osiągnięcie tego celu kończy powieść, bo nic dalej wydarzyć się nie może. Po stronie ojca są przygody, strzelaniny, kochanki, bogactwo, przestrzeń, siła. Także poczucie humoru. Matka to nudna, choć dobra, wegetacja.
Trochę straszny jest taki świat – męskiej aktywności i kobiecej pasywności.