Kolejarze w USA domagali się jednego tygodnia płatnego zwolnienia chorobowego w ciągu roku. Demokraci i republikanie odpowiedzieli jednym głosem: nic z tego, Ameryki nie stać na wasze fanaberie. Na kogo teraz zagłosują pracownicy kolei?
Joe Biden obiecywał być najbardziej prozwiązkowym amerykańskim prezydentem. Ale warunki, w których pracują amerykańscy kolejarze, są nie do pomyślenia w europejskiej części globalnej Północy.
Po miesiącach negocjacji amerykański Senat zmusił kolejarzy do przyjęcia umowy, która nie daje im tego, o co od wielu miesięcy proszą – siedmiu dni na płatnym zwolnieniu lekarskim rocznie. W ten sposób Kongres powstrzymał nadchodzący krajowy strajk, który – zdaniem obecnej administracji – byłby zbyt wielkim ciosem dla amerykańskiej gospodarki. Oznacza to, że pracownicy amerykańskich kolei nadal będą pracować bez płatnego zwolnienia lekarskiego, mimo że senatorowie, którzy zadecydowali o ich losie, sami mają nieograniczoną liczbę płatnych dni chorobowych. Witajcie na globalnej Dzikiej Północy.
czytaj także
Rzadko się zdarza, by przywódca Partii Republikańskiej w Kongresie Mitch McConnell i przywódczyni demokratów Nancy Pelosi mówili jednym głosem – być może to cud Bożego Narodzenia. „Musimy uniknąć strajku” – powiedziała Pelosi, choć jednocześnie zgodziła się, że każdy rozwinięty kraj ma coś na kształt polskiego L4, a brak takiego zabezpieczenia w USA to skandal.
W każdym razie Kongres i prezydent zgodzili się co do tego, że do strajku kolejarzy dojść nie może. Mimo że prezenty do sklepów już dojechały i Amerykanie wydają się zaopatrzeni na święta, reprezentująca producentów chemikaliów (BP, Exxon Mobil, Chevron) Rada Amerykańskiej Chemii ogłosiła, że strajk kosztowałby gospodarkę 160 miliardów dolarów w ciągu miesiąca – koleją przewożone są materiały, surowce i chemikalia, takie jak chlor. Strajk zatrzymałyby również przepływ paczek i listów w okresie świątecznym.
Jakkolwiek nie ma nic złego w próbach zapobieżenia strajkom, gdy Senat i Biden tłumaczą Amerykanom swoje stanowisko, nie biorą pod uwagę, że strajkom mógł również zapobiec Kongres, zmuszając kolej do wzięcia pod uwagę żądań kolejarzy.
Na to część związków zawodowych zresztą liczyła, łudząc się, że gdy sprawa trafi do Kongresu, posłowie i senatorowie wezmą ich stronę. Tak się oczywiście nie stało, mimo że wciąż zdominowana przez demokratów Izba Reprezentantów (republikanie obejmą przewodnictwo w Izbie za kilka tygodni) zagłosowała 30 listopada za przyznaniem kolejarzom siedmiu dni zwolnienia lekarskiego. Więcej, Senat udaremnił również starania związków zawodowych o przedłużenie negocjacji – i przełożenie strajku – o kolejne sześć miesięcy.
Nie jest tak, że w nowej umowie kolejarze nie dostali nic. Obiecano im 24-procentową podwyżkę płac w ciągu najbliższych pięciu lat. Mają też jeden dzień płatnego zwolnienia z dowolnego powodu w ciągu roku. Nie wystarcza to jednak czterem z 12 związków zawodowych na kolei – nie tylko ze względu na pracowników, ale również z uwagi na jakość usług, którą kolej jest w stanie na chwilę obecną zaoferować. A jest to jakość bardzo kiepska.
Popełnił błąd, bo pociąg pojechał po niewłaściwym torze, ale nie wiemy, jaki to był błąd
czytaj także
Nie przeszkadza to jednak wielkim producentom w zgarnianiu rekordowych zarobków w czasie pandemii, którymi nie zamierzają się z nikim dzielić. Przemysł chemiczny to jeden z najważniejszych użytkowników amerykańskiej kolei, od samego początku zdominowanej przez wielki biznes.
Kolej zbudowano w Stanach przy ogromnej pomocy państwa, poczynając od Pacific Railroad Act z 1962 roku – ustawy, która dała ziemię budowniczym kolei w zamian za… budowanie kolei. Ten ogromny wysiłek i inwestycja narodowa, która połączyła dwa wybrzeża i dała się poczuć Ameryce już nie jako niemożliwy do objęcia kontynent, ale jako naród, została Amerykanom odebrana przez wielkich magnatów kolei, takich jak George Gould, Cornelius Vanderbilt czy Collis Huntington.
Obecne niezadowolenie kolejarzy jest odpowiedzią na procesy, które zaczęły się już pod koniec lat 90., gdy kolej została poddana typowym naciskom wolnego rynku. Najpierw nastąpiła konsolidacja, a potem wielkie cięcia zatrudnienia. Jednym z powodów, dlaczego kolejarze są dziś tak wykończeni, jest fakt, że ciągu ostatnich dwudziestu lat kolej straciła tysiące pracowników, stawiając na „efektywność”. Wszystko robione jest po kosztach – czyli kosztem zarówno coraz mniej licznych pasażerów, jak i samych pracowników.
Ken Loach: Jeśli nie rozumiemy walki klas, nie rozumiemy zupełnie nic
czytaj także
Jadąc wzdłuż drogi 66, można zobaczyć setki wagonów ze zbożem albo ropą ciągniętych przez samotną lokomotywę z jednym maszynistą. Pracownicy narzekają na długie godziny pracy i brak możliwości wizyty lekarskiej z dala od domu. Obecnie koleją zawiaduje Wall Street, która skutecznie lobbuje w Kongresie, a efekty tych nacisków właśnie oglądamy.
Co ma Kongres do strajków na kolei? Dla nas to raczej oczywiste, ale niejeden Amerykanin w ostatnich dniach zadawał sobie to pytanie. Sam fakt, że Kongres ma prawo zmusić związki zawodowe kolejarzy do przyjęcia umowy z koleją, jest efektem ustawy z 1926 roku, Railroad Labor Act, która postanowiła, że jeśli kolej i związki zawodowe nie mogą się dogadać, rząd może wkroczyć i postanowić o warunkach pracy kolejarzy. Ustawy tej używano już wcześniej – odwołał się do niej republikański prezydent George Bush w 1991 roku, również blokując ogólnokrajowy strajk.
Ale to, co u Busha nie rusza (pun intended!), niekoniecznie przystoi demokracie Bidenowi, który nawet w kampanii prezydenckiej bazował na swoim poparciu dla pracowników i dla związków zawodowych. W tym sensie wspólna decyzja władzy ustawodawczej i wykonawczej pokazuje też, gdzie na skali między lewicą a prawicą faktycznie znajduje się amerykańska Partia Demokratyczna i sam Biden. Prezydent obiecał stanąć po stronie biznesu, zanim jeszcze zagłosował Senat. Po „właściwej” stronie stanął również sekretarz transportu Pete Buttigieg, który oznajmił, że decyzja Senatu jest „najlepszym krokiem do przodu” – to na wypadek, gdybyście się zastanawiali, jak bardzo na lewo z kolei jest niegdysiejszy demokratyczny kandydat na prezydenta, pierwszy kandydat LGBT, przypomnijmy.
czytaj także
Czy jest więc ktoś, kto ujął się za kolejarzami? Paru się znalazło, chociaż niektóre nazwiska mogą zadziwić. Nikogo chyba nie zaskoczy, że za kolejarzami ujął się Bernie Sanders, niezależny senator z Vermont, który otwarcie powiedział w Kongresie, że w 2022 roku takie warunki pracy to nie tylko skandal, ale skandal zupełnie zbędny (w sensie, że kurde, chyba nas stać).
Lecz kolejarzy poparli również republikańscy senatorowie Ted Cruz z Teksasu i Marco Rubio z Florydy (w obu przypadkach mówimy o byłych kandydatach prezydenckich, którzy starli się z Trumpem w prawyborach w 2016 roku, a zobaczymy ich nacierających w kierunku prezydentury jeszcze nie raz), a także poseł Josh Hawley z Arkansas (niewątpliwie przyszły kandydat prezydencki na prawicy). To oczywiście tylko poza, bo taka deklaracja nie kosztuje sprytnych polityków zupełnie nic – cała trójka dobrze zdawała sobie sprawę, że kolejarze nie mają szans. Pozostaje niemniej pytanie – skąd ta poza?
I tu docieramy do sedna sprawy. Pracownicy kolei, zwłaszcza ci zrzeszeni w związkach zawodowych typu Brotherhood of Locomotive Engineers & Trainmen, to sól ziemi albo samo serce klasy robotniczej. Głosy na zaczepnej prawicy (Cruz, Hawley) są mocnym sygnałem, że klasa robotnicza nie należy już do demokratów. I choć ta wiadomość nie jest dla samej tej klasy niczym nowym, decyzja demokratycznej administracji, która zdusiła strajk w zarodku, tylko wzmocni niechęć kolejarzy do Bidena. Przypomnijmy, że część związkowców głosowała w 2016 roku na Trumpa – a to ten sam elektorat, który parę dekad temu stał murem za Partią Demokratyczną.
Republikanie zmieniają się w partię amerykańskiej klasy pracującej
czytaj także
W czasie pandemii kolejarze pracowali równie ciężko co inne „niezbędne” sektory – ochrona zdrowia, straż pożarna czy poczta. W zamian chcieliby czegoś więcej niż sytuacji, że pieprzona grypa może doprowadzić do permanentnej utraty pracy.
Na kogo ci ludzie mają głosować? Ani Partia Demokratyczna, ani Partia Republikańska nie reprezentują ich interesów. A innej opcji nie ma.