Świat

Wojna Dwunastodniowa: Trump igra z ogniem, ale na tym nie traci

Trump wyrasta na geniusza błyskawicznych akcji, kończonych tak szybko, by nie można ich było nazwać wojną. Za każdym razem jest to ruletka i igranie z ogniem, ale jak na razie Trumpowi się to opłaca.

Wszystko wydarzyło się – i miejmy nadzieję, że skończyło – tak szybko, że w pewnym momencie media przestały nadążać, a próby analizy sytuacji, napisane teksty i nagrane podcasty stawały się nieaktualne jeszcze przed publikacją.

W niedzielę 22 czerwca rano Stany Zjednoczone dołączyły do wymiany ognia między Iranem a Izraelem, który, jak się wydaje, samodzielnie podjął się próby zlikwidowania irańskiego programu nuklearnego. W amerykańskim ataku program ten albo został „unicestwiony”, jak ogłosił Trump, albo ledwo draśnięty, jak zadeklarował Iran. Prawda zapewne leży pośrodku.

W symbolicznej odpowiedzi Iran wystrzelił 14 rakiet na amerykańską bazę w Katarze, wcześniej informując o tym katarski rząd, tak że niemal wszystkie rakiety zostały przechwycone. Nie zakończyło to wymiany pocisków między Iranem a Izraelem, które trwały do momentu, gdy Trump nieoczekiwanie – być może pod naciskiem reakcji w USA – wezwał oba państwa do natychmiastowego zawieszenia broni.

„God bless America, God bless Israel and God bless Iran” – powiedział prezydent, dodając parę dni później, że oba kraje walczą ze sobą tak długo, że „już same, kurwa, nie wiedzą, co robią”. Od tego czasu zawieszenie broni trwa, choć każdy dzień może to zmienić.

Wojna Dwunastodniowa, jak nazwał ją amerykański prezydent, wiele nam jednak pokazała. Zobaczyliśmy nie tylko, jak w praktyce wygląda polityka zagraniczna Trumpa, ale przede wszystkim, jak reagują partie polityczne, Kongres, media i opinia publiczna w USA na potencjalną wojnę z Iranem.

W tej reakcji jeszcze raz uwidacznia się przemiana obu partii w ich podejściu do polityki zagranicznej. Już nie jest tak, że republikanie dążą do wojen, a demokraci do pokoju. Amerykanie po obu stronach politycznej barykady mają serdecznie dość interwencji na świecie, które przekładają się na sytuację w kraju, nie tylko odciągając uwagę od gospodarki i biedniejących obywateli, lecz także wpływając na kondycję kolejnych pokoleń amerykańskich mężczyzn, którzy wracają z tych wojen straumatyzowani, groźni dla otoczenia i samych siebie. Stany Zjednoczone mają prawie 16 milionów weteranów, którymi rząd nie potrafi się zająć i którzy umierają śmiercią samobójczą w biedzie albo w więzieniach.

Iran: Stany Zjednoczone bohatersko walczą z reżimem, który pomogły wyhodować

Mimo to nic bardziej nie szokuje od amerykańskiej ignorancji wobec wszystkiego, co dzieje się w szerokim świecie. Nazwa Iranu zaczyna się na literę „i”, więc natychmiast pojawiły się porównania z Irakiem – czy Stany Zjednoczone znowu wrabiają się w długą wojnę na Bliskim Wschodzie?

Stanowisko wobec wojny w Iraku (2003–2011) było, i miejmy nadzieję nadal jest, kwestią najważniejszą dla amerykańskich wyborców, głosujących w ostatnich latach na swoich przywódców. Głośno sprzeciwiając się głupocie tej wojny, która zaczęła się od fałszywych zapewnień, że przywódca Iraku Saddam Husajn dysponuje bronią masowego rażenia, Obama wygrał wybory prezydenckie w 2008 roku. Identyczne stanowisko pomogło Trumpowi wygrać prezydenturę w roku 2016 i w 2024 – to ten sam izolacjonizm, którego wyrazem jest krytyka i podważanie sensu NATO.

Formowało nas doświadczenie międzynarodowej bezsilności [rozmowa o wojnie w Iraku]

Lwia część wyborców spod znaku MAGA głosowała na Trumpa jako krytyka amerykańskich interwencji na świecie, a zwłaszcza ciągnących się latami wojen na Bliskim Wschodzie. Teraz na przykład wojna odciągnęłaby uwagę i środki od „problemu imigracji” i przerwałaby program masowych deportacji, który zdaniem fanów Trumpa idzie całkiem dobrze. Chcą, by rząd skoncentrował się na wrogich siłach w domu – marksistach, antysemitach, feministkach, aktywistach politycznych i „nielegalnych obcych”.

Dlatego tuż po ataku na Iran część wyborców Trumpa wyraziła wielkie zaniepokojenie polityką zagraniczną prezydenta, ale szybka deeskalacja konfliktu wyraźnie ich uspokoiła. Może faktycznie „Trump is always right”, jak jest napisane na jego ulubionej czerwonej bejsbolówce?

Tymczasem współcześni demokraci nawet nie udają, że zajmują tradycyjne lewicowe stanowiska w polityce zagranicznej, których podstawą jest antyimperializm. Bardzo dobrze było to widać u administracji Bidena, kiedy demokraci wspierali militarne wysiłki nie tylko Ukrainy, ale także Izraela w Gazie. W sprawie Iranu także nie różnią się od republikanów – oni także postrzegają go jako śmiertelnego wroga Ameryki.

Amerykanie wciąż mają w głowach kryzys zakładników z 1979 roku, gdy Iran upokorzył Amerykę, zresztą w odwecie za zamach stanu, który Amerykanie przeprowadzili w 1953 roku, zmieniając władzę wbrew woli ludu. Tamta historia na długie lata oddała władzę w USA republikanom, zaczynając od wygranej Ronalda Reagana w 1980 roku, i do dziś nie doczekała się weryfikacji. Jedyne, co Amerykanie wiedzą, to że „Iran nie może mieć broni nuklearnej”. A to, że taką broń mają USA i że ma ją Izrael, traktuje się jako oczywisty i właściwy stan rzeczy, choć Izrael oczywiście trzyma swój program nuklearny w tajemnicy i – w odróżnieniu od Iranu – nie wpuszcza do kraju kontrolerów z ONZ.

Ewentualność rozpętania wojny na pełną skalę z Iranem – marzenie republikanów z czasów Busha seniora i Busha juniora – skrytykowały gadające głowy z obu politycznych obozów. Komik i komentator polityczny Jon Stewart z niedowierzaniem odnotował, że zgadza się z gwiazdorem MAGA-prawicy Tuckerem Carlsonem, a nawet ze strategiem MAGA, Steve’em Bannonem, którzy przestrzegali Trumpa przed wdepnięciem w bagno kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie.

Carlson ośmieszył na wizji republikańskiego senatora z Teksasu Teda Cruza, gdy wykazał, że popierający atak na Iran polityk nie zna liczby ludności kraju, który pragnie bombardować, i nie wie, jakie grupy wyznaniowe są tam licznie reprezentowane. Inna prawicowa gwiazdka, Marjorie Taylor Greene, niespodziewanie zwarła szyki – w imię amerykańskiego izolacjonizmu – z Medeą Benjamin z lewicowego, antywojennego ruchu Code Pink.

Trump ma jednak do czynienia z zupełnie innym Bliskim Wschodem niż jego poprzednicy. Coraz więcej państw arabskich próbuje dogadać się z Izraelem, który z kolei rośnie w siłę i śmiało sobie poczyna. Rosja jest zajęta wojną w Ukrainie, Syria ma nowy rząd, a afgańscy talibowie dostali od USA wolną rękę.

Trump wyrasta więc na geniusza błyskawicznych militarnych akcji, kończonych tak szybko, by nie można ich było nazwać wojną. Tak udało się z Syrią w 2017 i z Jemenem w marcu tego roku. Problem – a być może faktycznie jakiś chory geniusz? – polega na tym, że Trump może sam siebie szybko przekonać do zmiany stanowiska, tak jak w przypadku Rosji (dobry Putin, zły Putin) i Chin (dobry Xi, zły Xi). Tę samą taktykę prezydent stosuje wobec NATO i w kontekście zapowiadanych, a zaraz potem wstrzymywanych ceł – po wychylonej poza granicę skali prowokacji szybko następuje odwrót, który kończy się werbalnymi uściskami i klepaniem się po ramieniu.

Talibowie i cnoty niewieście. Jeszcze surowsze kary dla kobiet

Za każdym razem jest to ruletka i igranie z ogniem, które jak na razie opłaca się Trumpowi. Choć czy atak na Iran miał sens? Administracja i Pentagon próbują ukrywać panikę, przekonując media, że irański program nuklearny został całkowicie zneutralizowany. Lecz jeśli prawdą jest, jak oceniają niektórzy eksperci, że Iran pozbiera ten program do kupy w ciągu zaledwie kilku miesięcy, Wojna Dwunastodniowa przejdzie do historii jako absurd.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij