Balon był chiński, ale meteorologiczny czy szpiegowski? Tylko jeden czy latało ich więcej? Amerykanie obawiają się Chin nie mniej (a może już bardziej) niż Chińczycy Ameryki, więc konflikt będzie tylko narastać.
Wypatrzony na niebie nad Montaną wielki, biały obiekt został zidentyfikowany jako chiński balon zwiadowczy i na chwilę zjednoczył amerykański naród i obie partie polityczne w poczuciu, że tak być nie może i że Chiny muszą ponieść konsekwencje. Parę dni później podobny balon zauważono nad Kanadą, potem kolejny nad Alaską.
W niedzielę 12 lutego pojawiły się raporty o dwóch kolejnych obiektach latających nad terytorium USA. Wszystkie balony zostały zestrzelone przez amerykańskie siły zbrojne, a ich szczątki analizuje FBI.
W pierwszym odruchu Stany odwołały nadchodzącą wizytę sekretarza stanu Antony’ego Blinkena w Chinach, a waszyngtońskie „jastrzębie” po obu stronach politycznego spektrum zaczęli wzywać do zdecydowanej reakcji. Chodzi przede wszystkim o zwiększenie amerykańskiej aktywności na Morzu Południowochińskim, gdzie nawet obecnie trwają ćwiczenia amerykańskiej marynarki i marines, a gdzie Filipiny i inne mniejsze państwa w regionie szukają przeciwwagi wobec monopolizującej morze siły Chin.
czytaj także
Blinken miał spotkać się w lutym ze swoim odpowiednikiem, chińskim ministrem spraw zagranicznych Qin Gangiem, ale również z prezydentem Xi Jinpingiem. Byłoby to najważniejsze spotkanie przedstawicieli rządów USA i Chin od czasu okolicznościowego tylko spotkania Bidena z Xi w listopadzie 2022 roku na szczycie G20 na Bali. Obie strony liczyły na polepszenie oziębiających się od lat stosunków, które sprowadzają się do niechęci USA wobec coraz potężniejszych, coraz bardziej śmiałych i nacjonalistycznych Chin. Chińskie połączenie komunizmu z kapitalizmem, gdzie najnowsze technologie służą do szpiegowania obywateli, to dla przeciętnego Amerykanina wcielenie totalitaryzmu.
Część demokratów wskazuje, że do balonowych incydentów dochodziło już podobno za prezydentury Trumpa (naliczono pięć takich przypadków od 2017 roku) – najwyraźniej bez żadnej reakcji ze strony ówczesnej administracji. Przywódca demokratów w amerykańskim Senacie, Chuck Schumer, zasugerował, że chińskie balony latają nad USA od lat i że ten program należało rozpoznać już dawno temu.
Tymczasem rząd chiński utrzymuje, że balony to obiekty cywilne, wysłane do celów meteorologicznych i tylko przypadkowo błąkające się po amerykańskiej przestrzeni powietrznej. Choć jednak Amerykanie zgadzają się, że nic ważnego nie mogły podpatrzeć, balony były wyposażone w sprzęt zwiadowczy, wykrywający urządzenia do komunikacji elektronicznej, takie jak telefony komórkowe i radia. Balony miały podczepiony sprzęt „wielkości trzech autobusów”, jak to określili Amerykanie. Departament Stanu twierdzi, że jest to część większej chińskiej operacji, która prowadzi podobne operacje szpiegowskie w 40 krajach.
Pierwszy z serii balonów zauważono nad polami w Montanie (pod którymi podobno kryją się aktywne wyrzutnie pocisków rakietowych) jeszcze przed tegorocznym orędziem prezydenta o stanie państwa, które Biden wygłosił 7 lutego. Prezydent wspomniał wtedy o Chinach, podkreślając, że będzie bronił suwerenności Ameryki przed chińskimi zakusami, co jednak nie wystarczyło republikanom.
Jednocześnie to Biden, w odróżnieniu od swoich poprzedników, kilkakrotnie już zobowiązał się publicznie do zbrojnego zaangażowania USA w przyszłą potencjalną obronę Tajwanu przed Chinami, co samo w sobie jest zapowiedzią bez precedensu. Dotychczas Stany oficjalnie godziły się na politykę „jednych Chin”, która zakłada ciągłość między częścią kontynentalną Chin a Tajwanem oraz Hongkongiem, gdzie w ostatnich latach również nie brakowało napięć.
O jeden przyczółek za daleko, czyli wiele hałasu o Wyspy Salomona
czytaj także
Wszystko to rozgrywa się w kontekście trwającej wojny taryfowej między dwoma supermocarstwami. Biden utrzymał wysokie taryfy na import z Chin wprowadzone przez Trumpa i patronuje większej niezależności USA w produkcji półprzewodników potrzebnych do wytwarzania większości współczesnej elektroniki, w tym sprzętu medycznego. Administracja Bidena wysłała również do Australii jądrowe łodzie podwodne, co Chiny potraktowały jako prowokację. To samo można powiedzieć o wizycie byłej przywódczyni demokratów w Kongresie, Nancy Pelosi na Tajwanie w sierpniu 2022 roku lub o poparciu USA dla planów zbrojeniowych Japonii.
Chiny i USA znalazły się już kiedyś w podobnej sytuacji, tylko że wtedy role były odwrócone, a relacje zupełnie inne, bo na początku stulecia Chiny były dużo słabsze gospodarczo i szukały kompromisu z Ameryką. W 2001 roku, gdy urzędowanie objął republikanin George W. Bush, Chińczycy wykryli amerykański samolot szpiegowski, który zresztą wylądował na wyspie Hainan na terenie Chin, na Morzu Południowochińskim po tym, jak zestrzelił chiński odrzutowiec, zabijając jego pilota. Mimo to Chiny zgodziły się odesłać do USA aresztowaną amerykańską załogę (24 osoby) w zamian za oficjalny list z przeprosinami, który otrzymały. Chińczycy mają na wyspie Hainan bazę, która przez lata była pod amerykańską obserwacją. Ale, jak lubią podkreślać amerykańscy politycy, zwłaszcza republikanie: to, że my też szpiegujemy innych, nie ma tu nic do rzeczy.
Innym ważnym kontekstem jest oczywiście konflikt między USA i Rosją, w którym Chiny odgrywają do pewnego stopnia rolę ważnego ekonomicznego partnera administracji Putina. Konflikt ten jest Chinom na rękę, bo angażuje większość polityki zagranicznej USA w Ukrainie, jednocześnie minimalizując i paraliżując na razie rywalizację na linii Rosja–Chiny.
Nowy Wielki Marsz. Czy już wkrótce będziemy mówić po chińsku?
czytaj także
Jak każdy amerykański prezydent Biden musi bazować na panującej w USA niezgodzie na to, żeby Chiny zajęły miejsce USA na świecie, czyli stały się supermocarstwem, które nie musi przestrzegać prawa międzynarodowego, gdyż je dyktuje. Od czasu pamiętnej wizyty Nixona w Chinach w 1972 roku USA niby pomagają w rozwoju Chin, ale z założeniem, że Chiny będą uczestniczyły w międzynarodowym ładzie i korzystały z dobrodziejstw handlu na amerykańskich warunkach.
Tymczasem Chiny już dawno przestały uważać się za młodszego partnera, wdzięcznego za dopuszczenie do stołu. Chcą same narzucać albo przynajmniej negocjować zasady. Przejawia się to między innymi w globalnej kampanii medialnej, gdzie chińsko- czy nawet angielskojęzyczne stacje finansowane przez chiński rząd próbują zmieniać negatywne postrzeganie Chin na świecie. Winią zaś za nie zachodnie media, takie jak „New York Times” albo BBC.
Koronawirus, za który spora część Amerykanów obwinia władze Chin, nie pomógł w polepszeniu stosunków, chociaż spodziewano się, że globalny kryzys zdrowotny mógł być czynnikiem jednoczącym mocarstwa. Niestety, Chińczycy boją się Amerykanów tak samo jak Amerykanie ich i też uważają, że wirus był rządowym wynalazkiem – amerykańskim. Najsmutniejsze jest to, że jeszcze w 2014 roku chińscy i amerykańscy naukowcy i lekarze pracowali razem nad zażegnaniem epidemii eboli w Afryce. Niecałe dziesięć lat później o takiej współpracy nie mogło już być mowy.
czytaj także
Niektórzy Amerykanie idą tak daleko w swoim negatywnym nastawieniu, że uważają, że chińscy studenci nie powinni być dopuszczani na studia na amerykańskich uczelniach.
W niedzielę 12 lutego sekretarz Komisji ds. Nadzoru w Izbie Reprezentantów, republikanin z Kentucky James Comer, powiedział w wywiadzie dla telewizji ABC, że chińskie szpiegowanie wykracza daleko poza wysyłanie balonów. Powtórzył często stosowany przez republikanów zarzut, że Chińczycy notorycznie kradną amerykańską własność intelektualną. Powiedział też, że Chiny mają całą „siatkę szpiegowską” w najważniejszych amerykańskich instytucjach.