Świat

Problemem Ukrainy jest nie tylko Trump. Ton zmieniła też administracja Bidena

Stany Zjednoczone deklarowały, że będą wspierać Ukrainę „tak długo, jak będzie trzeba”, ale to już przeszłość. Dziś Joe Biden mówi „tak długo, jak będziemy mogli”. W tej sytuacji Europa nie może dopuścić, by jedno państwo blokowało politykę zagraniczną całego bloku.

Na rozpoczęcie rozmów akcesyjnych z Ukrainą przywódcy i przywódczynie Unii Europejskiej zgodzili się w osiem godzin, czyli szybko jak na standardy UE. Decyzja ta to ważny sukces prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego – za który premier Węgier Viktor Orbán równie szybko wystawił mu rachunek, blokując przeznaczenie 50 miliardów euro na pomoc rozpaczliwie potrzebną Ukrainie do obrony. Zbliża się druga rocznica wybuchu wojny, a Europa tkwi w impasie.

Strategia UE wobec Ukrainy spoczywa na trzech filarach. Po pierwsze, przywódcy i przywódczynie przyjęli taką definicję zwycięstwa, która zakłada przywrócenie terytorialnej integralności Ukrainy. Obiecali wspierać Ukrainę do czasu, aż odzyska ona wszystkie tereny okupowane przez Rosję od samego początku wojny.

Po drugie, polityka Europy wobec Rosji skupia się wyłącznie na sankcjach ekonomicznych i międzynarodowej izolacji. Zachodnie firmy masowo wyprowadziły się z Moskwy i Petersburga, grupa G7 narzuciła pułap cenowy na rosyjską ropę, a z zachodnich stolic wydalono setki rosyjskich dyplomatów.

Czy Zachód da jeszcze Ukrainie szansę wygrać tę wojnę?

Po trzecie, zależność Europy od amerykańskiego wsparcia osiągnęła poziom niespotykany od czasu zimnej wojny. Pomimo nasilenia rywalizacji USA z Chinami administracja prezydenta Bidena przeznacza istotne zasoby dyplomatyczne, gospodarcze i zbrojne, by zapewnić Europie bezpieczeństwo i stabilność.

W rezultacie Ukrainie udaje się utrzymać około 82 proc. swojego terytorium sprzed rosyjskiej inwazji, a Moskwa notuje znaczne straty w ludziach i zasobach. Ponadto transatlantycki sojusz – uznany za niemal martwy za kadencji poprzedniego prezydenta Donalda Trumpa – jest dziś silniejszy niż kiedykolwiek od zakończenia zimnej wojny.

Wszystkie te trzy filary zaczynają się jednak chwiać. Wprawdzie dzięki proceduralnym sztuczkom udaremniono próbę zawetowania akcesji Ukrainy przez Orbána, zwycięstwo to jest jednak raczej symboliczne niż praktyczne. Nie wpływa ono na przykład na przeciągające się opóźnianie niezbędnej pomocy finansowej. Na polach bitewnych wschodniej Ukrainy doszło do sytuacji patowej, na której może jednak skorzystać Rosja. Ukraińska kontrofensywa, od samego początku obciążona nierealistycznymi oczekiwaniami, nie osiągnęła bowiem zakładanych celów.

Kwestionuje się również efektywność sankcji nałożonych na Rosję. Niedawne śledztwo dziennikarskie przeprowadzone przez portal Politico ujawniło, że zachodnie restrykcje są znacznie mniej dotkliwe, niż oczekiwano. W miarę jak rosyjski prezydent Władimir Putin jeździ po Bliskim Wschodzie i grozi otwarciem kolejnych frontów w Europie, w Waszyngtonie rodzi się konsensus, że po swoich wyborach prezydenckich w 2024 roku USA będą musiały nawiązać kontakt z Moskwą.

Słabnące zainteresowanie Amerykanów Ukrainą stanowi najpoważniejszą groźbę wobec stabilności Starego Kontynentu. Europejscy przywódcy najbardziej obawiają się potencjalnego powrotu Trumpa do Białego Domu w 2025 roku. Prawicowe think tanki już zaczęły przecież rozpisywać plany „uśpienia NATO” i zamiast podziału obciążeń zalecać ich „przesuwanie”.

Problem nie ogranicza się jednak do Trumpa. Wygląda na to, że ton zmieniła nawet administracja Bidena, która dotychczas odgrywała istotną rolę w koordynacji obrony Ukrainy. Na niedawnej wspólnej konferencji prasowej z Zełenskim Biden posłużył się nowym sformułowaniem: zadeklarował, że USA będą wspierać Ukrainę „tak długo, jak będziemy mogli”. Wcześniej powtarzał: „tak długo, jak będzie trzeba”. Stojący obok Zełenski był wyraźnie przygnębiony. Przybył do Waszyngtonu, by błagać republikanów w Kongresie o zatwierdzenie dużego pakietu pomocowego, ale nie zdołał ich przekonać.

Zmiana frontu. Czy USA odwracają się od Ukrainy?

Zmiana retoryki Bidena uwypukla dylemat, przed którym stoją europejscy sojusznicy Ukrainy, i podkreśla pilną potrzebę przemyślenia strategii przez Europę. Na początek warto przestać ograniczać definicję ukraińskiego zwycięstwa do odzyskania okupowanych terenów. Równie ważne są charakter i tożsamość powojennej Ukrainy, zwłaszcza jej przywiązanie do zasad demokratycznych. Gdyby Ukraina wyszła z tej wojny jako prężnie działająca demokracja, która dołączy do NATO i UE, byłby to już spektakularny triumf, niezależnie od konkretnych osiągnięć terytorialnych.

Zachodni sojusznicy powinni skupić się na wspieraniu Ukrainy w realizacji takiej wizji. Europejczycy i Europejki powinni pomóc Ukrainie w reformowaniu gospodarki i przemysłu zbrojnego, tak aby kraj ten stał się mniej zależny od kaprysów wewnętrznej polityki Zachodu. Umożliwiłoby to Ukrainie utworzenie finansowo trwałych mechanizmów obrony przed rosyjską agresją. Zamiast wyczekiwać końca wojny, zachodnie rządy powinny pomóc Ukrainie w odbudowie gospodarki i bazy podatkowej pomimo trwającego konfliktu.

Przedefiniowanie idei zwycięstwa Ukrainy musi iść krok w krok z nowym pojmowaniem rosyjskiej klęski. Biorąc pod uwagę, że wojna ta raczej nie skończy się posadzeniem Putina i jego kolesi na ławie oskarżonych w Hadze, UE musi się zmierzyć z długofalowymi problemami spowodowanymi przez wielowymiarowy konflikt pomiędzy Rosją a Europą, takimi jak kryzys energetyczny, niepokoje polityczne czy niestabilność geopolityczna. Przedłużony konflikt ze zbójeckim reżimem wymaga całościowej strategii, obejmującej między innymi stworzenie kanałów, dzięki którym będzie można rozumieć i przewidywać zamiary i taktyki Kremla.

Niezależnie od tego, kto w styczniu 2025 roku zasiądzie w Białym Domu, Unia Europejska musi ograniczyć swoją zależność od USA. Oznacza to większe wydatki na obronność oraz opracowanie skutecznej strategii ogólnoeuropejskiej. Możliwość, aby pojedyncze państwo członkowskie – tak jak niedawno Węgry – przejęło kontrolę nad polityką zagraniczną całości bloku, jest nie do utrzymania i niezgodna z ambicją UE, by ugruntować swoje wpływy w świecie wielobiegunowych ośrodków władzy.

Łukasiewicz: To czas desperacko ponury

Pomimo tych wyzwań na grudniowym spotkaniu Rady Europejskiej być może udało się położyć fundament pod nową wizję Europy. Od dwóch lat działaniom UE przyświeca nienotowana wcześniej zgoda pomiędzy krajami członkowskimi. Francja odkryła w sobie nowy zapał do Europy Wschodniej i powiększenia Unii, a Niemcy bardziej zainteresowały się obronnością. Nawet Włochy zerwały już chyba romans z Rosją, a Wielka Brytania powoli ociepla relację z UE.

W Europie, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii rozpoczyna się ważny rok wyborczy. Przyszłość sojuszu transatlantyckiego pozostaje więc nieustalona. Chcąc przetrwać regionalne i globalne transformacje, UE musi wykorzystać ten okres niepewności i zmian do opracowania takiej strategii, która pozwoli zarówno europejskiemu blokowi, jak i Ukrainie przetrwać trudności nadchodzących lat.

**
Mark Leonard jest dyrektorem Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych i autorem książki Wiek nie-pokoju. Współzależność jako źródło konfliktu (przeł. Andrzej Wojtasik, Krytyka Polityczna 2022).

Copyright: Project Syndicate, 2023. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij