Wycieńczona mieszanką autorytaryzmu i nieudolności w gospodarce część lewicy nawołuje do Lexitu.
W mniej niż rok referenda w Grecji i Wielkiej Brytanii zdołały wstrząsnąć zarówno Unią Europejską, jak i lewicą na kontynencie. Wycieńczona mieszanką autorytaryzmu i nieudolności w gospodarce, część lewicy nawołuje do „zerwania z Unią”, co ma zmobilizować lewicowe poparcie dla kolejnych referendów zmierzających do wyjścia następnych krajów ze wspólnoty – to podejście zostało nazwane po prostu „Lexit” [od słów left – lewica i exit – wyjście].
DiEM25, ponadnarodowy ruch dla demokracji w Europie, odrzuca logikę Lexitu i proponuje europejskim siłom postępowym alternatywny program. Niewątpliwe lewica musi zmierzyć się – używając do tego całej swojej energii i wyobraźni – z praktyką odpolityczniania decyzji w Unii Europejskiej. Prawdę mówiąc, także Zieloni i liberałowie, inne europejskie formacje demokratyczne muszą podjąć się tego zadania. Te formacje nie muszą uważać się za lewicowe, ale podzielają nasz obowiązek sprzeciwu wobec autorytaryzmu i niekompetencji w Brukseli.
Pytanie nie dotyczy zatem tego, czy siły postępowe w Europie muszą skonfrontować się z unijnym establishmentem i bieżącymi praktykami. Pytanie dotyczy tego, w jakim kontekście i w ramach jakiej większej narracji, powinno do owej konfrontacji dojść. Dostępne są trzy opcje.
Opcja pierwsza: więcej Europy
Typowy euro-reformizm – praktykowany przede wszystkim przez socjaldemokratów – domaga się „więcej demokracji”, „więcej Europy” i „zreformowanych instytucji”. Ta propozycja opiera się jednak na błędnym założeniu: Unia Europejska nie cierpiała nigdy na deficyt demokracji, który dałoby się zbilansować kilkoma reformami. Uważam, że Unia Europejska została intencjonalnie skonstruowana jako strefa wolna od demokracji – gdzie ludzie trzymani są z dala od procesu decyzyjnego przy jednoczesnym sprzyjaniu kartelowi wielkiego biznesu i międzynarodowych instytucji finansowych.
Mówienie, że Unia Europejska cierpi na deficyt demokracji jest jak mówienie, że astronauta na księżycu cierpi na deficyt tlenu.
Standardowy proces międzyrządowych dyskusji i stopniowych zmian traktatów unijnych nie daje nadziei na reformę instytucji europejskich. Z tego powodu nawoływanie o „więcej Europy” prowadzi tylko na manowce: przy obecnym porządku i instytucjach, uzyskać można jedynie Europejską Unię Zaciskania Pasa. To reformistyczne podejście najprawdopodobniej sformalizowało i zalegalizowało plan Schäublego i dało UE prawo wetowania budżetów narodowych, co byłoby ogromnym ograniczeniem dla demokracji we wszystkich krajach członkowskich. W efekcie, kryzys w Europie, który dotyka najsłabszych obywateli, tylko się pogłębi, ksenofobiczna prawica zyska na sile, a dezintegracja UE przyspieszy. Mając to na uwadze, demokraci i postępowcy nie mogą zrobić nic innego jak frontalnie skonfrontować się z unijnym establishmentem. To zaś prowadzi do dwóch kolejnych opcji.
Opcja druga: Lexit
Niedawno Tariq Ali, pośród wielu innych osób, w elokwentny sposób argumentował za lewicowo zorientowanymi referendami za wyjściem z UE. Stathis Kouvelakis, już po Brexicie, podsumował te propozycje: „mamy grać w grę zwaną referendum, by zablokować siły ksenofobicznej prawicy i nacjonalistów przed zagarnięciem tego buntu społecznego”.
https://www.youtube.com/watch?v=cuRsUOm2OJE
W skrócie: by pokonać prawicową mizantropię, musimy wspierać jej referenda, które wyprowadzą nasze kraje z UE. Tak naprawdę, Lexit nie jest ani realistyczny, ani zgodny z lewicowymi zasadami. Nic nie wskazuje na to, żeby referenda, kampanie polityczne zainicjowane i prowadzone przez prawicę, miały w jakikolwiek sposób pomóc lewicy walczyć w falą wznoszącą jej przeciwników. Więcej, taki krok byłby głęboko sprzeczny z jednymi z najdłużej utrzymujących się przekonań lewicy o tym, czym jest zmiana społeczna.
Lewica była dobra w odróżnianiu tego, co statyczne i dynamiczne. Od kiedy Marks, opierając się na Heglu, postawił proces nad celem, zaczęliśmy brać pod uwagę kierunek zmiany, nie zaś tylko aktualny stan rzeczy. To rozróżnienie jest kluczowe dla naszej analizy Unii Europejskiej. Na przykład: pozycja, jaką powinniśmy byli przyjąć przed stworzeniem wspólnego rynku i strefy euro, nie może być taka sama, jak po tym, gdy instytucje te zostały stworzone. Było zatem zupełnie spójne sprzeciwiać się dołączeniu Grecji do wspólnego rynku i strefy euro, i później sprzeciwić się także Grexitowi. Co bardziej znaczące, nasza strategia polega w dużym stopniu na tym, czy zaczynamy w realiach Europy bez granic, z wolnym przepływem pracowników, czy raczej w Europie z wczesnych lat 50., gdy państwa ściśle kontrolowały granice, używając ich do stworzenia nowej kategorii proletariusza, gastarbeitera. To powinno nam także uświadomić ryzyka związane z Lexitem. Skoro Unia Europejska wprowadziła wolność przemieszczania się, Lexit zakłada przyzwolenie – nawet jeśli niekoniecznie poparcie – na odtworzenie granic narodowych, w komplecie z drutem kolczastym i uzbrojonymi strażnikami.
Powinniśmy wyciągnąć wnioski z historii. Lewica winna była domagać się wspólnej [europejskiej] płacy minimalnej w zamian za swoje poparcie dla wspólnego rynku.
Powinniśmy wyciągnąć wnioski z historii. Lewica winna była domagać się wspólnej [europejskiej] płacy minimalnej w zamian za swoje poparcie dla wspólnego rynku. Zamiast tego, zdecydowała się próbować wprowadzić ją już po fakcie, co okazało się przyczyną kolejnych porażek. Czy wiedząc to, zwolennicy i zwolenniczki Lexitu naprawdę wierzą, że lewica może przebić ksenofobiczną prawicę przez popieranie ich postulatu budowy nowych murów na granicach? Co więcej, ewentualny Lexit będzie miał efekty uboczne. Na przykład, czy można sądzić, że lewica wygra językową i polityczną batalię przeciwko przemysłowi wydobywczemu, jeśli najpierw poprze renacjonalizację polityki ochrony środowiska?
Jeśli Unia Europejska rozpadnie się w tych warunkach, lewicę czeka porażka na obydwu frontach.
Opcja trzecia: sprzeciw wewnątrz UE
Opcja trzecia, którą proponuje DiEM, odrzuca zarówno euro-reformistyczne nawoływanie o „więcej Europy”, jak i Lexitowe odrzucenie UE w całości. Zamiast tego opowiadamy się za paneuropejskim ruchem obywatelskiego i rządowego nieposłuszeństwa, które ruszą falę demokratycznego sprzeciwu wobec tego, jak europejskie elity kombinują na lokalnym, narodowym i międzynarodowym poziomie.
W DiEM25 nie wierzymy, że UE da się zreformować poprzez typowe kanały polityczne, a już na pewno nie przez posunięcia w rodzaju naginaniu reguł dotyczących dopuszczalnego deficytu budżetowego o 0,5 procenta czy 1 procent – co właśnie robią rządy Francji, Włoch, Portugalii i Hiszpanii. Vicenc Navarro napisał ostatnio, że „parlamenty wciąż mają władzę, również aby sprzeciwić się polityce oszczędności”. To technicznie rzecz biorąc możliwe, jak pokazało pierwsze pięć miesięcy Syrizy u władzy w Grecji.
Navarro jest, niestety, w błędzie, gdy używa do zilustrowania swojej tezy przykładu rządu w Portugalii. Twierdzi, że koalicja pod wodzą socjalistów „powstrzymała wprowadzanie polityki oszczędności narzuconej przez Komisję Europejską”. Chciałbym, żeby była to prawda. Jednak, zanim partie tworzące koalicję otrzymały mandat do powołania rządu od prezydenta Anibala Cavaco Silvy, przychylnego Troice prawicowego polityka, musiały potwierdzić „zobowiązania wobec strefy euro”, które zostały po poprzednim rządzie. Oznacza to, że zgodziły się na obowiązujący program Troiki, zanim nawet ukonstytuował się rząd, ograniczając możliwe rozwiązania do, co najwyżej, opóźnienia nadchodzących oszczędności.
A więc, owszem, rządy mają władzę – mogą zrobić to, co zrobiła Syriza w trakcie Ateńskiej wiosny, zanim skapitulowała w noc referendum. Gdy Europejski Bank Centralny jest gotów zrobić skok na krajowe banki – albo od razu zamknąć krajowy system bankowy – postępowy ruch musi być przygotowany na zerwanie z Troiką. Tutaj DiEM25 zgadza się z obozem Lexitu: zderzenie z unijnym establishmentem jest nieuniknione. Różnica między nami polega na tym, że oni uważają, że ta konfrontacja może mieć formę antyunijnego referendum. Odrzucamy ten pomysł w całości.
Zamiast tego proponujemy kampanię dobrowolnego nieposłuszeństwa, uderzającego w niemożliwe do zastosowania reguły unijne na miejskim, regionalnym i narodowym poziomie – jednocześnie jednak nie zmierzającego ani o krok w stronę wyjścia. Z pewnością, instytucje [UE] będą groziły zbuntowanym rządom i ministrom finansów, którzy przyjmą program DiEM25, wyrzuceniem, paniką, „dniami wolnymi dla banków” – tak samo grożono już greckiemu rządowi i mnie osobiście w 2015 roku. Gdy do tego dojdzie, należy nie poddawać się strachowi przed wyjściem, ale spojrzeć im w oczy i powiedzieć: „Dawajcie! Jedyną rzeczą, której się boimy, to tego, co wy nam wmuszacie – spirali długu wpędzającej europejskie masy w poczucie beznadziei i oddających ich pod władzę zaklęcia nietolerancji.”
Albo my się cofniemy, albo oni – jeśli oni, to Unia Europejska w końcu zostanie zreformowana – albo UE zostanie rozdarta na strzępy przez jej własny establishment. Jeśli Komisja, EBC, Berlin i Paryż rozczłonkują Unię, aby ukarać postępowe rządy, które odmawiają podporządkowania się ich polityce, obudzi to postępową politykę w sposób, w jaki nigdy nie byłoby to możliwe dzięki Lexitowi.
Rozważmy fundamentalną różnicę między dwiema następującymi sytuacjami. W pierwszym wariancie establishment UE szantażuje postępowe, demokratycznie wybrane rządy wyrzuceniem, gdy te odmawiają posłuszeństwa wobec jego autorytarnej niekompetencji. W wariancie drugim partie progresywne popierają na poziomie narodowym ksenofobiczną prawicę w kampanii za wyjściem z UE.
Czym innym jest zderzyć się z establishmentem UE w sposób, który pozwala na zachowanie ducha internacjonalizmu i domaga się paneuropejskiego działania, w pełni odróżniając się od ksenofobicznej prawicy, a pójściem ręka w rękę z nacjonalizmami – nieuchronnie wzmacniając ich hegemonię – przyzwalając zarazem na przedstawianie lewicy jako nieodróżnialnej od Marine Le Pen i Nigela Farage’a.
Naturalnie, program DiEM25 musi wypracować strategie, które pozwolą naszym miastom, regionom i narodom zbuntować się przeciw groźbom Unii Europejskiej. Plan taki musi zakładać również przygotowanie na rozpad, na wypadek gdyby establishment Unii Europejskiej okazał się na tyle nieroztropny, by zrealizować swoje groźby wobec nieposłusznych rządów narodowych. Jednak stworzenie takich planów jest w zdecydowany sposób różne od inicjowania rozpadu Unii Europejskiej z własnej inicjatywy lewicy.
W skrócie, DiEM25 odrzuca wyjście z UE jako cel sam w sobie albo nawet jako groźbę.
Nie zawahamy się jednak uciec do nieposłuszeństwa, gdy to wobec nas pojawi się groźba wyrzucenia.
Nowa międzynarodówka
DiEM jest ufundowany na tradycyjnym dla lewicy internacjonalizmie – nasze stanowisko wobec Unii Europejskiej to odzwierciedla.
Mam nadzieję, że moi towarzysze pozwolą więc mi przypomnieć, że gdy Marks i Engels wzięli hasło „robotnicy wszystkich krajów, łączcie się” za swoje, nie odrzucili wagi kultury narodowej czy państwa narodowego. Raczej odrzucili ideę interesu narodowego i pogląd, że walki [polityczne] muszą na pierwszym miejscu stawiać poziom narodowy.
Bunt, który proponuje DiEM dostarczyłby autentycznej demokracji samorządom, rządom narodowym i samej Unii Europejskiej. Nie przedkładamy Unii ponad sprawy narodowe – jak reformiści – ale nie przedkładamy też spraw narodowych ponad regionalne i samorządowe.
A jednak, kilku europejskich lewicowców naciska na coś przeciwnego: danie pierwszeństwa temu, co narodowe. Stafano Fassina zarzuca DiEM – przy użyciu Ralfa Dahrendorfa – że demokracja na poziomie unijnym „nie jest nawet możliwa , […] ponieważ europejski lud czy europejski demos dla demokracji nie istnieje”. Fassina dodaje: „pośród idealistów i euro-fanatyków nie brakuje takich, którzy uważają, że Unia Europejska może przekształcić się w rodzaj państwa narodowego, tylko większego, Stanów Zjednoczonych Europy”.
Ten lewicowy sprzeciw wobec paneuropejskiego ruchu jest niepojęty. Prowadzi do konkluzji, że ponadnarodowa demokracja nie może istnieć, ponieważ demos musi być narodowo i kulturowo jednolity. Już widzę reakcję Marksa na te słowa! Ale mogę sobie też wyobrazić zdziwienie internacjonalistycznie usposobionych działaczy i działaczek lewicy, którzy marzyli o ponadnarodowej republice i walczyli o nią.
Lewica, powinniśmy pamiętać, tradycyjnie sprzeciwiała się burżuazyjnemu przesądowi o symetrycznej relacji między narodem i suwerennym parlamentem. Lewica uważała, że tożsamość tworzy się poprzez walkę polityczną: klasową, postkolonialną, przeciw patriarchatowi, płciowym i seksualnym stereotypom, i tak dalej. DiEM, wzywając do paneuropejskiej kampanii nieposłuszeństwa wobec ponadnarodowych elit – aby stworzyć europejski demos, który umożliwia istnienie demokracji – prezentuje więc podejście, które przynależy do tradycji lewicy. Fassina i inni atakują dziś to podejście, opowiadając się za powrotem do polityki jednego narodu, jednego parlamentu i jednej suwerenności, w którym internacjonalizm to co najwyżej współpraca między państwami narodowymi.
Fassina przywołuje Antonio Gramsciego na podparcie tezy o tym, że to narodowym sprawom należy się pierwszeństwo. Pisze że Gramsci opowiadał się za podejściem „narodowo-ludowym, aby zakorzenić w ludzie i umożliwić hegemonię Włoskiej Partii Komunistycznej, której symbolem był sierp i młot na tle włoskiej flagi”. Żebyśmy mieli jasność: Gramsci twierdził, że aby osiągnąć międzynarodowy postęp, lewica musi tworzyć lokalne i narodowe ruchy postępowe. Nie dawał jednak temu co narodowe pierwszeństwa, ani nie twierdził, że ponadnarodowe instytucje demokratyczne są czymś nieosiągalnym albo niepożądanym.
DiEM, w duchu Gramsciego, podkreśla że nasz europejski bunt powinien mieć miejsce na każdym – miejskim i regionalnym, w krajowych stolicach i w Brukseli – poziomie, bez przedkładania jednego nad drugi. Tylko przez paneuropejską sieć zbuntowanych miast, regionów i rządów narodowych, ruch progresywny może zdobyć hegemonię – w Grecji, we Włoszech, w Anglii, wszędzie.
Ktoś mógłby nieco złośliwie zapytać, dlaczego zatrzymujemy się na poziomie unijnym. „Czy jako internacjonaliści, nie powinniście opowiadać się za demokracją ogólnoświatową?”. Odpowiadamy, że za tym właśnie jesteśmy, globalną demokracją budowaną z ponadnarodowych pozycji. DiEM buduje więzi z ruchem Berniego Sandersa i zdobywa członkinie i członków w Ameryce Łacińskiej, Australii i Azji. Ale – na dobre i na złe – historia przyniosła Unię Europejską, projekt bez narodowych granic, z wieloma dobrymi rozwiązaniami, które warto zachować. Lewica musi bronić tego braku narodowych granic, polityki klimatycznej, nawet programu wymian studenckich Erazmus. Sprzeciwianie się tym wspaniałym zdobyczom w innych wypadkach wstecznej Unii Europejskiej byłoby wbrew podstawowym zasadom lewicy.
Postępowy pomysł na Europę DiEM25
Ruchy postępowe muszą walczyć, by przywrócić polityczny i demokratyczny charakter procesu decyzyjnego. Donald Trump w USA, prawicowi Brexitowcy w Wielkiej Brytanii czy Le Pen we Francji wyrośli dzięki kryzysowi gospodarczemu, który z kolei wziął się z dwóch innych kryzysów: katastrofy finansjalizacji i porażki demokracji liberalnej.
Pytaniem dla europejskiej lewicy (a także Zielonych, liberałów, feministek i tak dalej) jest dziś pytanie o to, czy tę walkę uda się wygrać dzięki reformie, wyjście z UE czy – jak sugeruje DiEM25 – kampanię nieposłuszeństwa wewnątrz, jak i wobec Unii Europejskiej. DiEM stworzono, aby przedstawić autentyczną alternatywę, ponadgraniczną falę zdolną zjednoczyć nas politycznie w Europie – w Unii Europejskiej i poza nią opierać się to musi na sojuszu demokratów z różnych tradycji politycznej na wszystkich poziomach zaangażowania, od miejskiego po państwowy.
Tym, którzy uważają wezwanie do ponadnarodowego ruchu demokratycznego za utopijne, odpowiadamy, że demokracja ponadnarodowa pozostaje pełnoprawnym i realistycznym celem długoterminowej polityki i, w lewicowej tradycji, od zawsze nim była. Osiągnąć ten cel można jednak wyłącznie dzięki szczegółowemu planowi na działanie tu i teraz.
Po pierwsze, sprzeciwiajmy się jakimkolwiek historyjkom o tym, że potrzebujemy „więcej Europy, bo w dzisiejszych warunkach oznacza to tylko żelazną klatkę zinstytucjonalizowanych oszczędności. Po drugie, pokażmy Europejkom i Europejczykom nowy plan zadań dla instytucji europejskich: aby powstrzymały kryzys, odwróciły nierówności i wzbudziły nową nadzieję. Po trzecie, upewnić się, że owy schemat przewiduje, jak zachować internacjonalizm w wypadku, gdyby unijny establishment, z powodu jego autorytaryzmu niekompetencji, doprowadził do rozpadu UE.
„Unia albo się zdemokratyzuje, albo rozpadnie!” – pozostaje naszym sloganem. Nie możemy przewidzieć, co się stanie, ale walczymy o to pierwsze, jednocześnie przygotowując się na drugie. Czemu? By pokonać najgorszego wroga europejskiej demokracji, euro-TINĘ, reakcyjny dogmat o tym, że nie ma alternatywy [there is no alternative, TINA] dla dzisiejszej polityki niż rozczłonkowanie UE. Antidotum DiEM jest przedstawienie postępowego programu w porozumieniu z lokalnymi, regionalnymi i narodowymi aktorami w ciągu kolejnych osiemnastu miesięcy. Złożenie tego razem pomoże pokazać rozczarowanym Europejkom i Europejczykom, że choć to szokujące, alternatywa faktycznie istnieje.
Program ten będzie pragmatyczny, radykalny i spójny, zawierający propozycje, które można natychmiast wdrożyć dla ustabilizowania europejskiej gospodarki, dając przy tym więcej suwerenności radom miejskim, regionom i parlamentom. Przedstawimy plany interwencji instytucjonalnych, które ograniczą koszty ludzkie, na wypadek gdyby euro miało się załamać, a Unia Europejska rozpaść. W tym procesie mieszkanki i mieszkańcy kontynentu będą mogli wytworzyć swoją europejską tożsamość, która tylko doda energii ich narodowym kulturom, parlamentom i władzom lokalnym. Program DiEM zjednoczy postępową międzynarodówkę przeciwko międzynarodówce nacjonalistów, która nabiera siły na całym świecie.
Droga naprzód
Unia Europejska doszła do stanu zaawansowanego rozkładu. Są dwie możliwości na jej przyszłość: albo jeszcze nie minęliśmy punktu, za którym nie ma odwrotu, i da się UE zdemokratyzować, ustabilizować, nadać jej racjonalny i humanistyczny kształt. Albo rozpad jest już pewien.
DiEM wierzy, że olbrzymim błędem w każdym z tych wariantów byłoby porzucić kampanię na rzecz demokratyzacji. Jeśli wciąż możliwe jest wyobrażenie sobie demokratycznej UE – a jest to coraz trudniejsze z minuty na minutę – szkoda tego nie spróbować. Jeśli nawet jednak wierzymy, że nie ma dla UE już nadziei na demokratyzację, to porzucić tę walkę i skupić się na wyjściu z UE, jako celu samym w sobie, oznacza oddać całą rozgrywkę w ręce jedynej siły, która może na takim rozwiązaniu zyskać: ksenofobicznej prawicy.
Na pytanie, co robić, DiEM odpowiada:
– żywiołowo prowadzić kampanię za demokratyczną UE – nawet jeśli nie wierzymy, że UE może, albo powinna, istnieć w bieżącej formie;
– obnażać autorytaryzm niekompetencji UE;
– organizować obywatelskie i rządowe nieposłuszeństwo w Europie;
– pokazywać, przez samą strukturę DiEM, jak paneuropejska demokracja może działać na wszystkich poziomach i w każdej jurysdykcji;
– zaproponować spójny i progresywny plan dla Europy, który zawierać będzie rozsądne, oszczędne i przemyślane propozycje na naprawdę Unii Europejskiej, jak i poradzenia sobie w sytuacji rozpadu strefy euro i UE, jeśli establishment do tego dopuści.
Tekst ukazał się na łamach magazynu „Jacobin”. Przekład Jakub Dymek.
***
W przyszłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się książka Janisa Warufakisa And the Weak Suffer What They Must?: Europe’s Crisis and America’s Economic Future.
Krytyka Polityczna dołącza do Strajku Kobiet. W #czarnyponiedziałek, 3 października, nie pracujemy, nie odpisujemy na mejle. Spotkacie nas na demonstracjach i akcjach społecznych, gdzie będziemy się upominać o prawo kobiet do decydowania o własnym ciele.
**Dziennik Opinii nr 273/2016 (1473)