1 lipca, tuż po eurowyborach i w trakcie kampanii wyborczej w USA, na czele Unii Europejskiej stanie dobry przyjaciel Putina i Trumpa, architekt węgierskiego państwa mafijnego – Viktor Orbán.
Za mniej niż sześć miesięcy Węgry obejmą rotacyjną prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Tak, oczy was nie mylą. Już 1 lipca węgierski premier Viktor Orbán stanie na pół roku na czele Unii Europejskiej.
Orbán – człowiek, który zrobił z Węgier autokrację, wprowadził do europejskiej polityki pojęcie demokracji „nieliberalnej” i zmienił swój kraj w państwo mafijne. Polityk, którego ministrowie ściskali dłonie przedstawicieli Kremla częściej od członków rządów wszystkich pozostałych państw europejskich i który bez oporów nadużywa weta na poziomie unijnym, żeby wymuszać transfery europejskich środków. Ten osobnik będzie teraz odpowiadał za ustalanie unijnej agendy – i to niespełna kilka tygodni po wyborach do Europarlamentu, kiedy rozdziela się najważniejsze stanowiska i tworzy pięcioletni plan pracy dla Komisji. Co równie istotne, będzie to też czas, kiedy w Ameryce Donald Trump będzie prowadził kampanię wyborczą i starał się o drugą kadencję prezydencką.
czytaj także
To dla Europy tragiczna perspektywa. Ale wszystko nie jest jeszcze przesądzone. Problem z Orbánem można rozwiązać w sposób polityczny, o co zresztą Parlament Europejski zwrócił się już do państw członkowskich. Jeszcze w czerwcu 2022 roku uchwalił rezolucję, w której zakwestionował, czy „Węgry mogą w wiarygodny sposób” wziąć na siebie prezydencję w Radzie. Członkowie parlamentu dali Radzie zadanie „znalezienia właściwego rozwiązania tak szybko, jak to tylko możliwe”.
Od tamtej pory w tej sprawie nie wydarzyło się nic. W odpowiedzi na moje pisemne pytanie z września ubiegłego roku Komisja przesłała mi informacje na temat „szeregu spotkań, które już odbyły się między Komisją a przedstawicielami rządu węgierskiego”, by przygotować się na rozpoczęcie tej właśnie prezydencji. Celem rozmów było, według Komisji, „realizowanie agendy Unii Europejskiej oraz usprawnienie prac instytucji unijnych w zakresie legislacyjnym i pozalegislacyjnym”. Innymi słowy, chociaż Europarlament wielokrotnie wyrażał poważne zastrzeżenia wobec węgierskiej prezydencji, Orbán już teraz kształtuje europejską agendę na bieżący rok.
Niektórzy próbują przekonywać, że węgierska prezydencja stanowi ograniczone ryzyko. Rozpocznie się zaledwie trzy tygodnie po wyborach, kiedy między parlamentem, Komisją i Radą nie będą się jeszcze toczyć istotne negocjacje dotyczące zmian w prawie, więc Orbán i jego rząd będą mieli mało okazji do tego, by odcisnąć swoje piętno na unijnej legislacji.
To jednak błędne rozumowanie. Prezydencja Orbána stanowi poważne zagrożenie dla europejskiej demokracji, ponieważ rozpoczyna się w momencie formowania agendy dla całej Unii Europejskiej na następne pięć lat. Ministrowie Orbána będą przewodniczyć tym spotkaniom, na których ustalać się będzie przyszłość Europy.
Ponadto, co równie niepokojące, równolegle z węgierską prezydencją odbędą się wybory w Stanach Zjednoczonych. Orbán raz po raz dawał w przeszłości jasno do zrozumienia, że popiera swojego autorytarnego duchowego brata, Donalda Trumpa. A jego rząd oskarżał administrację Joe Bidena o machinacje przy ostatnich wyborach w USA. Cóż więc się stanie, jeśli Trump podejmie nową próbę zamachu stanu? Jak będzie wyglądała odpowiedź Europy, jeśli zdanie Orbána będzie w tej kwestii decydujące? Jak Unia ma mówić jednym głosem, kiedy wszystkie narady będą prowadzić przyjaciele jej zapiekłych wrogów – Władimira Putina i Donalda Trumpa?
Autokratyczne rządy Viktora Orbána na Węgrzech i jego weto w Radzie stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa europejskich obywateli. Jeśli Unia nie podejmie skutecznych działań przed lipcem, jesteśmy skazani na oddanie mu jeszcze większej władzy. Zbyt wiele leży na szali, by nie robić nic w nadziei, że wszystko się jakoś ułoży. Należy wprowadzić warunki wstępne, które nie pozwolą, by autorytarny rząd Orbána stanął na czele UE. A warunki te nie muszą mieć charakteru politycznego.
Obecnie w stosunku do ekipy Orbána obowiązują dwie procedury sankcyjne nałożone ze względu na systemowe łamanie praworządności: procedura z art. 7, która w ostateczności może doprowadzić do odebrania Węgrom prawa głosu, oraz warunki dotyczące praworządności, które już spowodowały wstrzymanie wypłaty ponad 6 miliardów euro ze środków unijnych. Rządy UE mogą z łatwością przekonywać, że państwo członkowskie podlegające nie jednej, ale dwóm procedurom w związku z łamaniem praworządności jest niezdolne do objęcia rotacyjnej prezydencji w Radzie. Porządek prezydencji można zmienić większością kwalifikowaną. Nie oznaczałoby to odebrania Orbánowi za karę przewodnictwa. Węgry musiałyby po prostu czekać na swoją kolej, aż w kraju zacznie funkcjonować demokracja i rządy prawa.
czytaj także
Ulubionym sposobem postępowania większości, jeśli nie wszystkich rządów w unijnej polityce jest ignorowanie lub umniejszanie wagi najbardziej palących kwestii, co do których nie ma konsensusu. Państwa uciekają się do spychologii szczególnie wtedy, kiedy obawiają się, że dany środek może zostać pewnego dnia wykorzystany przeciwko nim. Ale w przypadku Orbána to nie zadziała. Na szczycie Rady Unii Europejskiej w grudniu zeszłego roku pokazał, że sztukę nadużywania europejskich uprawnień opanował do perfekcji. Udało mu się wymusić fundusze unijne w wysokości 10 miliardów euro i nie musiał nawet odstąpić od żadnego z wet, które zgłosił.
Płynie z tego jasna nauczka: kiedy daje się Orbánowi władzę, on jej nadużywa. Skorzysta z niej na szkodę Unii Europejskiej. Czas wreszcie z tym skończyć.
**
Daniel Freund jest europarlamentarzystą Zielonych.
Artykuł opublikowany w magazynie IPS Journal. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.