Unia Europejska

Tutaj topimy Algierczyków

Ostrzelanie pokojowej demonstracji, setki ofiar i tuszowanie sprawy przez następne dziesięciolecia. Czy to relacja z placu Tiananmen lub innej masakry, przeprowadzonej przez któryś reżim autorytarny? Nie, taką zbrodnię ma na sumieniu demokratyczna Francja, a dokonano jej w samym sercu Paryża 63 lata temu.

Chociaż rok 1961 przypada na okres dynamicznego powojennego rozwoju, często nazywanego przez francuską historiografię „wspaniałym trzydziestoleciem”, to był też świadkiem poważnych napięć politycznych i społecznych. Zaledwie kilka lat wcześniej w sposób daleki od standardów demokratycznych władzę przejął generał De Gaulle, V Republika dopiero się stabilizowała, a nad wszystkim wisiała wojna w Algierii.

Wysiłki Francji na rzecz utrzymania kontroli nad swoją kolonią nie tylko doprowadziły do krwawego konfliktu po drugiej stronie Morza Śródziemnego, ale skutkowały także przemocą w metropolii. Między innymi w Paryżu działały komórki FLN-u (Frontu Wyzwolenia Narodowego), przeprowadzające zamachy na francuskich mundurowych – ci odpowiadali przemocą wymierzoną we wszystkich podejrzanych o sympatyzowanie z algierską organizacją niepodległościową, co w praktyce oznaczało represje wobec ogółu mieszkających we Francji Algierczyków. Kulminacją takiej polityki było objęcie specjalną godziną policyjną „pracowników algierskich” oraz „francuskich muzułmanów”.

Dyscyplinowanie demokracji

Rzeź w centrum Paryża

Zakaz nocnego poruszania się po Paryżu dla tylko jednej grupy narodowościowej lub religijnej był oczywiście niekonstytucyjny (zresztą wielu objętych rozporządzeniem miało obywatelstwo francuskie) i wzbudził gwałtowne oburzenie wśród żyjących we Francji Algierczyków. Na 17 października 1961 roku zaplanowali oni demonstrację przeciwko tym represjom, ale prefektura odpowiedziała delegalizacją zgromadzenia i zaczęła się przygotowywać do jego siłowego rozpędzenia. Gdy mimo zakazu na ulicach Paryża pojawiło się kilkadziesiąt tysięcy demonstrantów, służby porządkowe odpowiedziały bezpardonową przemocą.

Policjantów z góry zapewniono, że nie poniosą konsekwencji za użycie siły – ich jedynym zadaniem było rozpędzenie protestu wszelkimi dostępnymi środkami. Wielu Algierczyków zatrzymały blokady na drogach i stacjach metra, a łączna liczba aresztowanych tej nocy wyniosła kilkanaście tysięcy.

Mimo starań policji część protestujących dotarła do centrum i uformowała kolumny marszowe, wznosząc okrzyki na rzecz zakończenia kolonialnej wojny. Odpowiedział im ogień z policyjnych karabinów, których w niesprowokowany sposób użyto przynajmniej w kilku miejscach. Strat po stronie służb porządkowych nie było. Z ciałami Algierczyków uporano się, wrzucając je do Sekwany.

O skali zbrodni wiele mówi fakt, że jednego wieczora z rąk paryskiej policji śmierć poniosło więcej ludzi niż w Polsce przez cały okres trwania stanu wojennego. Ustalenie dokładnej liczby ofiar długo było jednak niemożliwe, ponieważ natychmiast po masakrze przystąpiono do jej tuszowania, zamiatając pod dywan oczywiste dowody wydarzeń z 17 października. Przez następne dni z Sekwany wyławiano ciała zamordowanych przez policję demonstrantów, a w sąsiedztwie katedry Notre-Dame i mostu Saint-Michel, gdzie doszło do jednej ze strzelanin, ktoś napisał „tutaj topimy Algierczyków”.

Poza tym sprawa przeszła bez echa, została zignorowana przez główne media i tylko część prasy progresywnej opisała przebieg wydarzeń. Kilka miesięcy później pewna swej bezkarności policja dopuściła się kolejnej zbrodni, brutalnie rozpędzając antywojenną demonstrację lewicy i zabijając przy tym dziewięciu działaczy PCF oraz CGT. Ponieważ za zabitymi stały potężne organizacje społeczne, jakimi były partia komunistyczna i największy związek zawodowy, tym razem wybuchła afera, a w publicznym pogrzebie ofiar wzięło udział kilkaset tysięcy ludzi. To jednak nie zaszkodziło karierom odpowiedzialnych za obie masakry.

Stare nawyki trudno wykorzenić

Głównym antybohaterem obu krwawych wydarzeń był Maurice Papon, wówczas prefekt paryskiej policji i lojalny gaullista, cieszący się zaufaniem prezydenta oraz rządu. Tajemnicą poliszynela pozostawała przeszłość Papona, która niezbyt pasowała do wizerunku De Gaulle’a, przewodzącego podczas II wojny światowej Wolnej Francji i na tym fakcie opierającym swój autorytet. Szef paryskiej policji znajdował się bowiem po przeciwnej stronie tego konfliktu.

Włodek: Histeria grupki generałów na emeryturze, czyli francuskie déjà vu

Najpierw pełnił funkcje urzędnicze w administracji Francji Vichy, aby następnie objąć pieczę nad policją w departamencie Żyrondy, gdzie był odpowiedzialny m.in. za „sprawy żydowskie”. Niemieckie raporty chwaliły go jako dobrego współpracownika i rzeczywiście, Papon bez wahania wcielał w życie antysemickie zarządzenia, a przede wszystkim czynnie uczestniczył w organizacji Zagłady. Na jego polecenie Bordeaux opuściło kilkanaście pociągów, które przewiozły do nazistowskich obozów ponad półtora tysiąca Żydów, w tym dwieście dzieci. Przetrwała garstka.

Choć był wysoko postawionym funkcjonariuszem Vichy, w nagrodę za pomoc w trakcie przejęcia władzy przez Charles’a De Gaulle’a Papon otrzymał od nowego prezydenta Medal Ruchu Oporu, a wkrótce potem dołączyła do tego Legia Honorowa. Już po dwóch opisanych wcześniej masakrach został wybrany na deputowanego z list konserwatystów, a w 1978 roku dawny prefekt wszedł w skład rządu jako minister budżetu.

W tym samym gabinecie ministrą zdrowia była Simone Veil, której Francja zawdzięcza legalizację aborcji – sama jako Żydówka ledwo uniknęła śmierci w Auschwitz, ale straciła wielu krewnych. Ktoś mógłby uznać to za świadectwo pojednania narodowego po II wojnie światowej, jednak wspólne zasiadanie w rządzie kata i ofiary brzmi bardziej jak ponury żart, który nikogo specjalnie nie bawił.

Sprawiedliwość spóźniona o kilka dekad

Pierwsze informacje o kolaboracji Papona dotarły do opinii publicznej w 1981 roku, a rozpoczęte wówczas dochodzenie w sprawie współsprawstwa w zbrodniach przeciwko ludzkości trwało aż siedemnaście lat, stając się najdłuższym procesem w historii Francji.

Świat rozpadł się na kawałki. I można było z nim zrobić niemal wszystko

Ostatecznie Papon usłyszał wyrok skazujący, ale z więzienia wyszedł zaledwie po trzech latach ze względu na słaby stan zdrowia. Aż do śmierci uważał się za niewinnego (jedynie „wykonywał” rozkazy), a do jego zagorzałych obrońców należał chociażby Jean-Marie Le Pen. Tak samo zaprzeczał odpowiedzialności za masakrę z 17 października, mimo upublicznienia obciążających go faktów.

Tablica upamiętniająca masakrę odsłonięta w 2019 roku. Fot. Algeria-SP/Wikimedia Commons

Pełny bilans ofiar tej nocy wciąż pozostaje kwestią spekulacji i prawdopodobnie nigdy nie poznamy dokładnej liczby – w 1961 władze przyznały się oficjalnie do zaledwie dwóch zgonów, jednocześnie niszcząc wiele akt dotyczących demonstracji z 17 października, a pozostałe utajniając. Gdy w latach 90. w końcu stało się możliwe dokładniejsze zbadanie tematu, zidentyfikowano 48 ofiar, co stanowi liczbę uznaną przez francuski rząd. Historycy szacują jednak, że prawdziwa liczba zabitych jest większa, a jeśli wliczyć ofiary z pełnych napięć tygodni poprzedzających demonstrację, to łącznie zginęło ponad dwustu Algierczyków.

W 2012 roku François Hollande został pierwszym prezydentem, który publicznie uznał odpowiedzialność Francji za „krwawe represje”, ale dopiero na sześćdziesięciolecie masakry Emmanuel Macron dokonał jej oficjalnego upamiętnienia, mówiąc przy tej okazji o „nieprzebaczalnej zbrodni Republiki”.

Żadnych procesów jednak nie będzie, nie tylko dlatego, że większość winnych już nie żyje – generalna amnestia za zbrodnie popełnione w czasie wojny w Algierii obejmuje także paryską masakrę. Ofiarom represji i ich potomkom pozostaje tylko satysfakcja, że po wielu dekadach Francja przyznała się do popełnionej w Paryżu zbrodni i za nią przeprosiła, co świadczy o zmieniającym się stosunku do konfliktu w Algierii i szerzej kolonialnej przeszłości kraju. Lepiej późno niż wcale.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij