Zatankowanie na stacji benzynowej po wielogodzinnym oczekiwaniu w kolejce? Mogło być gorzej, ponieważ francuskich kierowców coraz częściej odprawia się z kwitkiem. W całym kraju rosną niedobory paliwa na skutek trwającego od dwóch tygodni strajku w rafineriach. Pracownicy nie zamierzają ustąpić, a zdesperowany rząd sięga po rozwiązania siłowe, z przymusowym poborem do pracy włącznie. A może to być dopiero początek kłopotów Macrona.
Giganci naftowi przeżywają ostatnio dobry okres. Francuskie TotalEnergies w drugim kwartale tego roku odnotowało zysk na poziomie blisko 6 miliardów euro, ponad dwa razy większy niż rok temu. Zarząd spółki na podstawie takiego sukcesu przyznał sobie rekordowe premie, liczone w milionach euro, a do tego doszły ogromne dywidendy dla akcjonariuszy.
Podobnej hojności nie doczekali się jednak zwykli pracownicy. Ignorowani przez szefostwo, dotknięci inflacją i rosnącymi kosztami życia, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce: rozpoczęli strajk.
Trwa on od dwóch tygodni i zablokował sześć z siedmiu rafinerii działających na terenie Francji. Większość z nich należy do TotalEnergies, dwie do amerykańskiego ExxonMobil. Produkcja paliwa spadła o ponad 60 proc., co spowodowało trudności zaopatrzeniowe na blisko jednej trzeciej stacji benzynowych w kraju, nie wspominając o problemach w niektórych sektorach przemysłu.
Rząd uruchomił strategiczne rezerwy, ale to na dłuższą metę nie wystarczy i wobec braku porozumienia zbliża się ostra konfrontacja ze związkowcami.
czytaj także
Oczekiwania strajkujących: godne płace w czasach inflacji
Strajkom w rafineriach przewodzą lewicowe związki zawodowe CGT (najsilniejszy w kraju) i FO. W imieniu pracowników zażądały one podwyżek pensji o 10 proc. Oba koncerny naftowe były od początku niechętne negocjacjom, a po ogłoszeniu strajku zażądały zniesienia blokad przed rozpoczęciem rozmów w sprawie wynagrodzeń. Związkowcy nie zgodzili się na taki warunek, ale w końcu postawione pod ścianą TotalEnergies oraz ExxonMobil ugięły się, zapraszając reprezentantów pracowników do stołu negocjacyjnego.
Koncerny zaoferowały podwyżki na poziomie 6,5 proc. Zadowoliło to bardziej ugodowe związki zawodowe (przede wszystkim CFDT), ale nie CGT i FO: wskazują one, że taka propozycja jest niewystarczająca w obecnej sytuacji, gdy drastycznie wzrosły koszty życia. Kolejnym argumentem jest to, że w świetle rekordowych zysków podwyżka pensji o 10 proc. nie byłaby zbyt bolesna dla naftowych gigantów.
Skąd więc taki upór? Z zasady? W dużej mierze tak. Dla TotalEnergies wypłacenie akcjonariuszom dodatkowej dywidendy o wartości 8 miliardów euro nie stanowiło żadnego problemu, ale przeznaczenie ułamka tej kwoty na podwyżki dla kilku tysięcy zatrudnionych już tak.
Wielki koncern nie chce przegrać sporu z pracownikami, więc pomocy szuka u administracji prezydenta Macrona.
**
czytaj także
Odpowiedź rządu: rozbijanie blokad i przymusowy zaciąg do pracy
Premierka Borne już jakiś czas temu uwolniła strategiczne rezerwy paliwa, aby zaopatrzyć stacje benzynowe oraz firmy wykorzystujące je w produkcji towarów, ale od początku było to przewidziane jako rozwiązanie tymczasowe. Jednocześnie rząd naciskał na koncerny i przede wszystkim na związkowców, wzywając ich do zawarcia porozumienia. Winą za niepowodzenie negocjacji obarczono stronę pracowniczą, co nie stanowi zaskoczenia, jeśli popatrzeć na narrację obozu rządzącego.
Blokady rafinerii władze uznały za niedopuszczalne, sprzeczne z ideą dialogu społecznego i zagrażające interesom Francji. Z biegiem czasu tylko zaostrzono retorykę względem strajku. Premierka oraz ministrowie zapowiadali zastosowanie przymusu względem pracowników w celu wznowienia produkcji i nie były to czcze pogróżki.
Strajkujący przekonali się o tym w środę, gdy rząd sięgnął po artykuły z Kodeksu Obrony, pozwalające mu na rekwizycję osób, dóbr i usług w przypadkach zagrożenia interesu narodowego. Taki wybieg pozwala ominąć nawet konstytucyjne prawo do strajku.
Co to oznacza w praktyce? Prefekci na polecenie rządu mogą wyselekcjonować personel niezbędny do wznowienia produkcji w rafineriach i wysłać policjantów lub żandarmów z wizytami do domów pracowników, aby poinformowali ich o obowiązku wobec ojczyzny. Za zignorowanie wezwania grozi pół roku więzienia i 10 tysięcy euro grzywny. Natomiast robotnicy okupujący tereny rafinerii mogą zostać usunięci stamtąd siłą, jeśli rząd zrealizuje również te groźby.
Związkowcy są naturalnie wściekli i zamierzają walczyć w sądach przeciwko „rekwizycji” pracowników, uważając stosowanie takich środków za nadużywanie zapisów prawnych. Na werdykty trzeba będzie poczekać, ale na razie protestujący nie składają broni i zdecydowali o kontynuacji strajku. Do dalszej walki zachęca ich wsparcie płynące z różnych stron.
czytaj także
Strajk w rafineriach jedynie wstępem do następnych batalii?
Najsilniejszymi sojusznikami dla zatrudnionych w rafineriach są inni pracownicy sektora energetycznego. Coraz głośniej mówi się o potencjalnym strajku w elektrowniach atomowych, gdzie silną pozycję ma CGT. Związkowcy chcą przede wszystkim wyższych pensji, ale byłby to również protest solidarnościowy w odpowiedzi na represje względem ich kolegów z rafinerii. Takich gróźb rząd nie może lekceważyć, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
Francja zmaga się bowiem z kryzysem energetycznym, spowodowanym wyłączeniem wielu reaktorów. W niektórych przypadkach są to rutynowe prace konserwacyjne, ale w tym niekorzystnym momencie doszło również do szeregu awarii w innych elektrowniach atomowych. Są one efektem wieloletnich zaniedbań, niedofinansowania i złego zarządzania w częściowo sprywatyzowanym dwadzieścia lat temu sektorze energetycznym. Problemy okazały się na tyle duże, że liberalny rząd musiał uciec się do nieliberalnych środków i rozpoczął renacjonalizację giganta energetycznego EDF.
Na naprawę całego sektora potrzeba jednak czasu, ceny prądu rosną, zbliża się zima, więc strajki w rafineriach oraz elektrowniach atomowych to ostatnie, czego chce francuski rząd i prezydent Macron. Na razie stosuje on konfrontacyjną politykę w nadziei na zastraszenie związkowców, ale czas działa na jego niekorzyść.
Na lewicy trwa wielka mobilizacja przed planowanymi protestami antyrządowymi pod hasłem sprzeciwu wobec rosnących kosztów życia. Politycy NUPES spodziewają się sporej frekwencji, a ich atutem jest poparcie płynące od licznych osób publicznych, w tym np. świeżo upieczonej noblistki Annie Ernaux.
To wszystko jest jednak zaledwie rozgrzewką. Macron zamierza podwyższyć wiek emerytalny i jeśli zgodnie z oczekiwaniami spróbuje przeforsować nowe prawo w najbliższych miesiącach, to francuskie ulice dosłownie zapłoną.
Nawet jeśli zima będzie mroźna, nad Sekwaną może być naprawdę gorąco.