Rozkwit, a raczej powrót „demokracji nieliberalnej” na dzisiejszej mapie Europy zaskakuje, bowiem zadaje kłam obowiązującej dotąd narracji postępu. A przecież tak naprawdę dziwne jest nie odrodzenie pradawnych przekonań i uprzedzeń, lecz raczej liberalna wiara w to, że można je łatwo stłumić.
LONDYN – Uniwersytet Środkowoeuropejski (CEU) ogłosił 3 grudnia 2018 roku, że poczynając od września roku kolejnego większość zajęć uniwersyteckich zostanie przeniesiona z Budapesztu do Wiednia. Rząd Węgier de facto zamknął więc CEU, placówkę założoną przez George’a Sorosa, którym premier Orbán regularnie straszy dzieci. „Samowładna eksmisja szanowanego uniwersytetu to rażące naruszenie akademickiej wolności,” oświadczył rektor placówki, Michael Ignatieff. „To mroczny dzień dla Europy i mroczny dzień dla Węgier.”
Chyba jednak nie dla samego Orbána, który, jak donosi „New York Times”, „od dawna postrzegał tę szkołę jako bastion liberalizmu, zagrażający jego wizji stworzenia demokracji nieliberalnej.” Zaś „powiązania uniwersytetu z Sorosem, od lat demonizowanym przez Orbána, tylko wzmogły wielkie pragnienie tego ostatniego, by zamknąć CEU”. Oskarża on urodzonego na Węgrzech Sorosa, który przeżył nazistowską okupację i holokaust, między innymi o to, że „próbuje on zniszczyć cywilizację europejską, wspierając nielegalną imigrację.”
czytaj także
Jak wiadomo z często przywoływanych słów Marka Twaina: „Historia się nie powtarza, lecz rymuje”. Niestety, jesteśmy pokoleniem ślepym na historię. Większość osób badających historię robi to dla zabawy, nie – nauki. Unia Europejska jest symbolem tego, jak można zrzucić brzemię przeszłości i nadać kierunek przyszłości opierając się nie tyle na wiedzy historycznej, co nauce i ekonomii. Niedawne, bardzo niepokojące zmiany, nie tylko na Węgrzech, zdają się jednak rymować z koncepcjami i dyskursem, które, zdaniem wielu, zostały na dobre zarzucone dekady temu.
Nowa, błyskotliwa książka Normana Stone’a Węgry: krótka historia to ostrzeżenie właśnie przed ignorowaniem historii. Zobaczymy w niej kraj, który nigdy tak naprawdę nie „dogonił” Zachodu, i dlatego też nigdy nie zadomowił się w spokojnej post-nacjonalistycznej egzystencji. Modernizacyjny wpływ uprzemysłowienia zawsze przegrywał z problematyką granic, religii, języków i narodowości.
Węgry marzyły o statusie narodu na długo, zanim się nim stały. Struktura klasowa przybrała typową wschodnioeuropejską postać: Niemcy – właściciele majątków, Żydzi – kupcy i finansiści, wreszcie rdzenna ludność – chłopi. Standaryzowany język węgierski powstał dopiero w XIX wieku, wcześniej porozumiewali się nim tylko „chłopi i zaściankowi duchowni”. Poczucie węgierskiej tożsamości narodowej nadeszło zatem zbyt późno, było zbyt obciążone frustracją, by dać się od razu pogodzić z tożsamością europejską. Co więcej, w przeciwieństwie do Niemiec, nacjonalizm nie został tu zdyskredytowany przez sprowadzoną na własne życzenie katastrofę.
W XVI i XVII wieku nastąpił zanik średniowiecznego, katolickiego Królestwa Węgier. Po raz pierwszy Węgry zostały podbite przez Osmanów, później wcielono je do imperium Habsburgów, po czym w 1867 roku znów wyłoniły się niczym „gigantyczny karzeł” wraz z powstaniem dualistycznej monarchii austro-węgierskiej.
„Zabić, powiesić, poćwiartować” – prawica wobec pierwszych rządów niepodległej Polski
czytaj także
Na mocy traktatu z Trianon (1920) Cesarstwo Austro-Węgier rozpadło się na państwa „narodowe” (w tym – mocno skurczone Węgry), co generalnie wpisywało się w zasadę samostanowienia narodów głoszoną przez prezydenta USA Woodrowa Wilsona. Pozostawiło to jednak sporą i niezadowoloną mniejszość węgierską w Rumunii, Czechosłowacji i Jugosławii. Co ciekawe, spośród tych trzech państw tylko Czechosłowacji udało się stworzyć stabilną demokrację, choć warto zaznaczyć, że dokonano tego tylko dzięki trzymaniu Węgrów (i jeszcze liczniejszych etnicznych Niemców) z dala od władzy.
czytaj także
W latach 1920-1944 Węgrami rządził dyktator, admirał Miklós Horthy. W zamian za przystąpienie Węgier do państw Osi Hitler zwrócił Węgrom na wiedeńskim arbitrażu w 1940 roku rumuński Siedmiogród. Po 1945 roku Węgry wróciły jednak do swoich granic z 1920 roku, formalnie jako niezależne państwo, a w rzeczywistości – jedna z podporządkowanych demokracji ludowych bloku sowieckiego. Suwerenność odzyskały w 1989 roku, a w 2004 roku wstąpiły do Unii Europejskiej. W swojej aktualnej, okrojonej postaci Węgry nie są wystarczająco duże, by puszyć się na europejskiej scenie. Z drugiej strony, nie są dość małe na to, by zmieściły się w post-nacjonalistycznych ramach.
Stone bardzo ciekawie pisze zwłaszcza o roli, jaką w węgierskiej historii odegrali Żydzi. Choć ich wkład we współczesne Węgry był niezmiernie pozytywny na płaszczyźnie kulturalnej, myślowej i ekonomicznej, towarzyszyły temu pewne ciemne strony na tyle znaczące, że podsyciły anty-semityzm. Zdolność wyzwolonych Żydów do wymyślania samych siebie na nowo, wraz ze zmieniającymi się okolicznościami karmiła tylko wielki antysemicki mit spiskowy. Aż 28 z 36 liderów efemerycznej Węgierskiej Republiki Ludowej z roku 1919 było Żydami. I to bezpośrednio spowodowało narodziny węgierskiego faszyzmu, ostatecznie doprowadzając w 1944 roku do deportacji i zagłady ponad 400 tys. Żydów. Ci, którzy przeżyli, odgrywali z kolei w latach 1949-1956 znaczącą rolę w ustroju stalinowskim Mátyása Rákosiego.
Rozkwit, a raczej powrót „demokracji nieliberalnej” w różnych miejscach na dzisiejszej mapie Europy zaskakuje, bowiem zadaje kłam obowiązującej dotąd narracji postępu. A przecież tak naprawdę dziwne jest nie odrodzenie pradawnych przekonań i uprzedzeń, lecz raczej liberalna wiara w to, że można je łatwo stłumić. Nasza teoria postępu jest jednokierunkowa, według niej rozwój cywilizacji ściśle wiąże się z rozwojem wiedzy. Filozof i politolog John Gray przekonuje jednak, że w przeciwieństwie do nauk przyrodniczych, w etyce i polityce zdobywana wiedza nie zostaje nabyta raz na zawsze. Nawet w USA tortury wróciły do łask w czasach prezydentury Busha. A i Trumpa należy uznać za swego rodzaju powrót do dawnego porządku.
czytaj także
Co więcej, różne kraje nie zawsze uczą się tego samego. Dlatego tak ważne jest pochylanie się nad konkretną historią każdego z nich. Nie wystarczy bowiem nazwać 17,4 miliona mieszkańców Wysp Brytyjskich głosujących za wyjściem z Unii Europejskiej tymi, „co zostali w tyle” albo „niewykształconymi”. Trzeba znać brytyjską historię, by zrozumieć, dlaczego nie wolno wszystkich mierzyć jedną miarą.
We współczesnej węgierskiej polityce dają się słyszeć dwa historyczne rymy: nacjonalizm i antysemityzm. Dlatego nie wydaje się zupełnie od rzeczy poprowadzenie w tym miejscu paraleli z międzywojennym faszyzmem.
czytaj także
Rymy to jednak nie to samo co powtórki. Dziś trudno znaleźć analogię do kryzysu egzystencjalnego europejskiej cywilizacji po I wojnie światowej. A nastroje anty-Sorosowe to zaledwie wątły cień klasycznego antysemityzmu. Wystarczy krztyna zdrowego rozsądku, by liberałom udało się uciszyć dźwięki dawnych melodii. Nie zawsze trzeba zgadzać się na wszystko, co robi się w imię historii. Jednak nie powinniśmy też historii ignorować, bo to właśnie tam kryją się widma alternatywnych wizji przyszłości.
**
Copyright: Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.