Niemieccy ekonomiści buntują się przeciwko krótkowzrocznym ograniczeniom narzucanym przez władze polityczne kraju. Zdaniem ekspertów silne gospodarczo kraje strefy euro nie mogą zostawić na pastwę losu państw najbardziej dotkniętych atakiem koronawirusa, takich jak Hiszpania czy Włochy.
Gdyby nie pandemia, Grecy mogliby poczuć zasłużone Schadenfreude. Jeszcze niedawno jeżdżono po nich jak po łysej kobyle, a dziś wszyscy powtarzają chórem to, czego ich minister finansów Janis Warufakis domagał się podczas kryzysu greckiego pięć lat temu. Czyli wzięcia odpowiedzialności przez europejskie instytucje za bezpieczeństwo finansowe krajów strefy euro. Niezależnie od tego, czy zostało ono naruszone przez spekulacje giełdowe, czy pandemię.
Niezbędnym elementem w konstrukcji unijnego obszaru walutowego jest możliwość zaciągania wspólnego długu w formie emisji ogólnoeuropejskich obligacji. Emisja euroobligacji, zwanych „niebieskimi” – w odróżnieniu do „czerwonych”, krajowych – była również postulatem paneuropejskiej koalicji Europejska Wiosna startującej do wyborów do Europarlamentu w 2019 roku. Jej liderem był właśnie grecki eksminister, a polskim członkiem koalicji – Partia Razem.
Grupa niemieckich ekonomistów w apelu opublikowanym 21 marca we Frankfurter Allgemeine Zeitung napisała: „Państwo zobowiązane jest do możliwie największego złagodzenia poważnych skutków ekonomicznych poprzez pomoc mającą na celu utrzymanie płynności finansowej oraz bezpośrednie transfery. Będzie to wymagało bardzo wysokiego poziomu finansowania publicznego. Musimy stanąć ramię w ramię w trakcie kryzysu finansowego. Silni muszą pomóc słabszym. To jest moment, by załopotał sztandar tak często przywoływanej wspólnoty europejskiego losu”.
Banki są w tej chwili silniejsze niż przed dekadą, ale nowy kryzys jest dynamiczny, a jego skala – nieprzewidywalna. Szok podażowy łączy się z zapaścią popytu, a recesja przemysłowa i konsumencka nakładają się na siebie. „Aby rozłożyć koszty kryzysu, konieczne są obligacje wspólnotowe. Może to pomóc najbardziej dotkniętym krajom i zapobiec niezawinionemu kryzysowi niewypłacalności”.
Ekonomiści domagają się emisji obligacji o wartości 1 biliona euro o jak najdłuższym terminie wykupu. Wśród sygnatariuszy jest zarówno Michael Hüther z finansowanego przez pracodawców Instytutu Gospodarki Niemieckiej (IW), jak i Peter Bofinger – ekonomista związany ze związkami zawodowymi. Nawet prezes Bundesbanku – niemieckiego banku centralnego – Jens Weidmann odpuścił sobie sceptycyzm wobec uwspólnienia długu.
Namawia do tego również szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde. A Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej stwierdziła: „Wykluczenie ich [euroobligacji] na samym początku byłoby nierozsądne w obliczu obecnego kryzysu. Jeśli pomogą – zostaną wykorzystane”. Koncepcję pochwalił deputowany Lewicy Fabio de Masi: „Kanclerz [Niemiec] musi przestać się opierać. Jeśli UE odmówi teraz, już nigdy nie zbierze się do kupy. Wszystkie prawne wymogi mogą zostać spełnione, a obligacje pójdą jak ciepłe bułeczki”.
Nie byłby to pierwszy przypadek emisji niebieskich obligacji. Wspólnota Europejska wykreowała już podobne papiery wartościowe, aby ustabilizować sytuację w trakcie kryzysu paliwowego w 1974 roku. Potem pomysł wracał. Ostatnio dyskutowany był w 2012 roku, gdy kryzys finansowy o mało nie doprowadził do rozpadu strefy euro. Projekt otrzymał wtedy wsparcie zarówno ze strony ówczesnego przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barroso, szefa Centralnego Banku Europejskiego Mario Draghiego, szefa Eurogroupy Jean-Claude Junckera, jak również prezydenta Francji Françoisa Hollanda. Jednak ostre: „Po moim trupie!” kanclerki Angeli Merkel wstrzymało starania.
Buras: Z powodu koronawirusa nawet Niemcy mogą dojść do granic swoich możliwości
czytaj także
W zeszłym tygodniu Niemcy przegłosowały dodatkowy budżet w wysokości 156 miliardów euro na złagodzenie kryzysu ekonomicznego w kraju. W Berlinie pomyślano również o freelancerach i samozatrudnionych. Dostaną oni swój pakiet pomocowy w wysokości 50 miliardów euro. Łącznie środki przeznaczone na pomoc w czasie pandemii sięgają już 1,1 biliona euro. Rządy innych krajów – na przykład Włoch – nie mają takiej swobody. Rzym ogłosił, że żaden Włoch nie powinien stracić pracy z powodu kryzysu i 17 marca ogłosił wstępny pakiet pomocowy Curra Italia wart 25 miliardów euro.
Tymczasem Komisja Europejska rozluźniła zasady fiskalne. Okazało się, że reguły budżetowe przewidziane w pakcie stabilności i wzrostu to nie żadne boskie prawa wyryte na kamiennych tablicach ekonomii. Chodzi m.in. o krytykowaną od dawna quasi-religijną zasadę ograniczenia deficytu sektora publicznego do 3 procent.
czytaj także
Luigi di Maio, minister spraw zagranicznych Włoch, przywitał ten ruch z entuzjazmem: „Myślę, że zawieszenie paktu stabilności jest doskonałym sygnałem, że Europa, Unia Europejska i jej państwa członkowskie zrozumiały trudność sytuacji, w której znajdują się Włochy i w której wszyscy się znajdujemy”. Bez mobilizacji ogólnoeuropejskiej będzie jednak krucho.
– Zawieszenie paktu stabilności musi jednak obejmować wsparcie ze strony EBC przy emisji obligacji rządowych – powiedział di Maio w wywiadzie dla Euronews. – Chcemy również stosować formułę, którą ostatnio wskazał Mario Draghi: w czasach wojny – a Włochy toczą obecnie wojnę z niewidzialnym wrogiem, którym jest wirus – kraje muszą zaciągnąć dług, aby zainwestować. I oczywiście kreacja tego długu musi być wsparta przez EBC.
Zniesienie ograniczeń oznacza, że kraje mogą pożyczać walutę w dowolnej ilości, ale naturalną barierą na rynkach będzie obecność kredytodawców. Zagrożeniem są spekulanci, którzy już pokazali co potrafią, grając przeciwko zadłużonym krajom – np. Grecji – i sprawiając, że wszelkie pożyczki pieniędzy były nie do udźwignięcia.
czytaj także
Europejski Bank Centralny podjął 12 marca decyzję o wydatkowaniu 120 mld euro, a tydzień później rada banku ogłosiła Pandemiczny Ratunkowy Program Zakupów w wysokości 750 mld euro. Łącznie stanowi to 7,3 proc. PKB całej strefy euro. Jednak zgodnie z wypowiedziami szefowej banku – Christine Lagarde – to wciąż za mało.
Europa rozpada się po linii północ–południe
Siedem krajów – w tym Hiszpania i Francja – wysłało list do Przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela, w którym domaga się zbadania możliwości specjalnego finansowania wydatków związanych z epidemią w budżecie UE. – Chcemy pracować nad wspólnym instrumentem dłużnym na poziomie europejskim – dołączył do chóru francuski minister finansów Bruno Le Maire. – Europa musi zareagować w jednolity sposób, aby zapewnić jak najszybsze ożywienie dla wszystkich naszych gospodarek.
czytaj także
Niemieckie ministerstwo finansów upiera się jednak, by zamiast sięgać po nowe narzędzia, korzystać z Europejskiego Mechanizmu Stabilności, który zawiera 410 miliardów euro niewykorzystanych jeszcze na akcję pomocową. „EMS jest instytucją z innej epoki. Dlatego nie powinien podejmować działań w tej sytuacji” – odpierają ekonomiści w swoim apelu. I dodają: „Należy jednak zbadać, czy mógłby otrzymać zlecenie emisji obligacji solidarnościowych”.
Niemiecki rząd chce za wszelką cenę wymigać się od rozmowy o uwspólnieniu długu. Wspierany jest przez rządy Austriaków, Holendrów i Finów, którzy uważają euroobligacje za zbędne. Do starcia doszło podczas wirtualnego posiedzenia Rady Europejskiej w ubiegły czwartek.
Ekonomiści domagają się emisji obligacji o wartości 1 biliona euro.
Zakładano, że będzie to krótkie formalne spotkanko, które doprowadzi do opracowania wspólnego oświadczenia złożonego z gładkich słówek o dobrych intencjach. Zamiast tego przekształciło się sześciogodzinną retoryczną batalię, w której główne role odegrali kanclerka Angela Merkel oraz premierzy Hiszpanii (Pedro Sánchez), Włoch (Giuseppe Conte) i Holandii (Mark Rutte).
Jak podał „El Pais”, Hiszpania i Włochy wspierane są przez grupę siedmiu krajów – w tym Francję – które nalegały na emisję „koronaobligacji” i odmawiały podpisania wspólnego oświadczenia, domagając się nowego „Planu Marshalla”. Sánchez skwitował to słowami: „Mój kraj znajduje się w sytuacji zagrożenia. Domagaliśmy się powszechnego ubezpieczenia od bezrobocia, nie otrzymaliśmy go”. Kraje protestowały przeciwko odsyłaniu ich do Europejskiego Mechanizmu Stabilności, bojąc się stygmatyzacji, która stała się udziałem Grecji.
Ale Merkel to nie wzruszyło. „To bardzo dobre rozwiązanie, jeśli czekacie na euroobligacje, to się nie doczekacie. Mój parlament nigdy tego nie przegłosuje” – mówiła, starając się scedować negocjacje na Eurogrupę – czyli zgromadzenie ministrów finansów. Sáncheza poparł za to Macron słowami: „Nie możemy przerzucić naszej politycznej odpowiedzialności na Eurogrupę. To jest sprawa polityczna, nie możemy zostawić jej w rękach ministrów finansów”.
czytaj także
Spotkanie zakończyło się impasem. Kraje Unii podzieliły się na te, które poszukują ogólnoeuropejskich rozwiązań i te, które wolałyby, by każdy radził sobie sam. Było to właściwie déjà vu z greckich negocjacji z Trojką. Dlatego to oczywiste, że nikt nie chce przyjąć lekarstwa, jakie wtedy zaaplikowano Atenom.
Wspólny europejski dług?
„Der Spiegel” podaje, że dyskutowane jest jeszcze jedno rozwiązanie, które istnieje teoretycznie od 2012 roku, ale nie zostało nigdy zastosowane. EBC otrzymałby zielone światło na zakup dowolnej ilości obligacji emitowanych przez kraje eurozony, w dowolnym czasie i na podstawie własnych decyzji, w zależności od sytuacji danego kraju. Stałby się „kupcem ostatniej szansy”. Jak skomentował dla gazety Christian Kastrop, dyrektor programu Future for Europe z Fundacji Bertelsmanna, „w ten sposób każda obligacja stałaby się euroobligacją”.
Jeśli by do tego doszło, strefa euro – mimo ogromnych wydatków – miałaby szansę na wyjście z kryzysu silniejszą niż była.
**
Łukasz Dąbrowiecki – absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant. Publikował m.in. w Le Monde Diplomatique edycji polskiej, tygodniku „Przegląd”, krakowskim dodatku do „Gazety Wyborczej” i „Autoportrecie”.