Na rosnącą przemoc wśród młodzieży i pogarszające się wyniki edukacyjne rząd reaguje próbą wzmocnienia autorytetu (jeśli nie autorytaryzmu) szkoły i obciążeniem nauczycieli dodatkowymi obowiązkami. Nie zamierza za to ani podwyższyć ich pensji, ani skończyć z faworyzowaniem edukacji prywatnej kosztem publicznej.
Tradycyjnie szkołę uważa się we Francji za fundament Republiki i każda ekipa rządząca miała na nią swój pomysł, lepszy lub gorszy. Nie inaczej jest z administracją Emmanuela Macrona, który lubi występować w roli obrońcy republikańskich wartości w systemie edukacji, przeciwstawiając je często „islamskiemu separatyzmowi”.
Macron chce „pomocy w umieraniu”. Popiera go większość rodaków
czytaj także
Do głównych posunięć liberalnego prezydenta należało w ostatnich latach objęcie obowiązkiem szkolnym trzylatków oraz ograniczenie dostępności edukacji domowej. Rządzący nie chcieli pozostawienia dzieci poza systemem, uważając to za otwarcie drogi ku wychowaniu w duchu sprzecznym z ideałami Republiki. Ostatnie wydarzenia podają jednak w wątpliwość skuteczność dotychczasowych działań.
Śmierć uczniów zwraca uwagę na młodocianą przemoc
Na początku kwietnia, w przeciągu tygodnia, Francję zszokowały dwie wiadomości: najpierw o pobiciu trzynastoletniej uczennicy przez jej koleżankę i dwóch kolegów ze szkoły, co skończyło się poważnymi obrażeniami i krótkotrwałą śpiączką, a następnie o jeszcze gorszym w skutkach ataku na innego ucznia. Mieszkający w podparyskim Viry-Châtillon piętnastoletni Shemseddine został napadnięty przez grupę nastolatków niedaleko budynku szkoły i umarł w szpitalu kilka dni później.
czytaj także
Jak ustaliła prokuratura, agresorom nie podobały się kontakty ofiary z młodszą siostrą dwójki z nich. Gdy próba „wyjaśnienia sytuacji” zakończyła się tragicznie, jeden z napastników wezwał pogotowie, nie przyznając się przy tym do winy. Pod koniec kwietnia kolejny piętnastolatek został śmiertelnie dźgnięty w Châteauroux, a sprawcą był jego rówieśnik pochodzenia afgańskiego. Niezależnie od motywów, wspomniane wydarzenia uwidoczniły problem z rosnącą przemocą wśród młodzieży. Francuscy nastolatkowie są statystycznie bardziej prawdopodobnymi sprawcami pobić i napadów z bronią w ręku niż inne grupy wiekowe.
To stawia w trudnym położeniu premiera Gabriela Attala, który do niedawna był ministrem edukacji, a teraz musi rywalizować z nacjonalistami, wykorzystującymi podobne sytuacje w kampanii europarlamentarnej. W tych okolicznościach odpowiedź rządu na problemy z uczniami jest bardzo konserwatywna i obliczona na wzmocnienie dyscypliny, co nie spotyka się z poparciem nauczycieli, już wcześniej strajkujących przeciwko pedagogicznym reformom Attala i ignorowaniu ich głosu.
Więcej autorytetu i szkoła dwóch prędkości
Bezpośrednią reakcją władz na ostatnie wydarzenia jest między innymi wprowadzenie obowiązku przebywania w liceum od godziny ósmej rano do szóstej po południu, czyli przez pełne dziesięć godzin. Uczniowie zakłócający w tym czasie porządek szkolny mają być surowiej karani, a w razie spowodowania szkód materialnych koszty poniosą ich rodzice. W skrajnych przypadkach nastolatkowie będą sądzeni na takich samych zasadach jak dorośli, o ile rząd przeforsuje zapowiedzianą nowelizację kodeksu karnego.
Wobec tak represyjnego projektu protest wystosował UNICEF, zarzucając władzom naruszanie zasad, zgodnie z którymi wymiar sprawiedliwości powinien traktować młodocianych. Wątpliwości budzi też pomysł dodania do świadectwa kategorii „rozrabiaki”, która może stygmatyzować uczniów i w praktyce utrudniać ich integrację na kolejnych etapach edukacji.
Także inne z reform Attala są krytykowane jako sprzyjające szkolnej segregacji.
Inna ekologia niż SCT jest możliwa. Zamiast z biedakami walczmy z SUV-ami
czytaj także
Mowa o obowiązującym od przyszłej jesieni w szkołach średnich podziale klas na grupy mniej i bardziej zaawansowane, w zależności od wyników w matematyce i francuskim. W zamyśle propagatorów tego rozwiązania ma ono sprzyjać efektywniejszej nauce w obu grupach – lepsi uczniowie nie będą spowalniani, a słabsi otrzymają więcej uwagi, aby mogli łatwiej przyswoić program. Nauczyciele obawiają się jednak, że rzeczywistym skutkiem może być zwiększenie różnić w poziomie otrzymywanego wykształcenia, zwłaszcza wobec braku środków niezbędnych do właściwego wcielenia w życie rządowych pomysłów.
Zaniedbywaną edukację publiczną wypierają szkoły prywatne
Od tygodni trwają strajki nauczycieli, którzy domagają się między innymi podwyżek pensji – w tej chwili zarabiają poniżej średniej OECD, prawie dwa razy mniej niż w sąsiednich Niemczech. Niskie płace mają wpływ również na niedobór osób wybierających zawód nauczyciela. W samym podparyskim departamencie Seine-Saint-Denis związki nauczycielskie oszacowały braki kadrowe w szkołach na osiem tysięcy pracowników, co prowadzi do odwoływania 15 proc. zajęć przez to, że nie ma komu ich prowadzić. Zdesperowani burmistrzowie lokalnych gmin pozwali państwo za niespełnianie swojego obowiązku w zakresie zapewnienia edukacji nieletnim.
Kolejne państwo idzie na wojnę z Airbnb? Francja ma dość popularnej aplikacji
czytaj także
W tym kontekście najnowsze rządowe projekty wydają się być po prostu niewykonalne – brakuje nauczycieli, którzy pilnowaliby uczniów dziesięć godzin dziennie, a jednocześnie dzieliliby swoją uwagę między grupy klasowe o odmiennych poziomach zaawansowania i potrzebach edukacyjnych. Nawet gdyby uznać zasadność takich strategii, to brakuje wykonawców.
Niedofinansowanie jest zresztą zmorą francuskiej edukacji na wszystkich poziomach. Podstawówki narzekają na braki w personelu i wyposażeniu, w szkolnictwie wyższym od dekady systematycznie spadają wydatki w przeliczeniu na studenta. Ten problem wydaje się nie dotyczyć tylko placówek prywatnych, które, działając na zasadzie kontraktu z państwem, otrzymują od niego hojne finansowanie, jednocześnie posiłkując się opłatami od rodziców. Mimo że na ogół nie zapewniają wyższego poziomu nauczania niż szkoły publiczne, to wobec kryzysu tych ostatnich edukacja prywatna zyskuje na atrakcyjności. Działania premiera raczej nie odwrócą tego trendu.
Attal grzmi, że „skończyło się pobłażanie”, a do szkół wróci porządek. Takie prężenie muskułów może być atrakcyjne dla mediów i pomagać w kampanii wyborczej, ale nie zastąpi poważnych inwestycji w system edukacji publicznej. Już teraz postępuje segregacja szkolna i ucieczka zamożnych do prywatnych placówek, z czego premier i ministra edukacji dobrze sobie zdają sprawę – oboje są ich absolwentami lub posłali do nich dzieci. Może więc nie należy od nich oczekiwać zbyt głębokiego przywiązania do szkoły publicznej.