Można spokojnie zakładać, że polityka nowego rządu Słowacji będzie stać pod znakiem religijnie motywowanych nakazów i zakazów.
Po sobotnich wyborach w Słowacji idą zmiany: jest nowy parlament, a chociaż rozmowy koalicyjne nie zaczęły się jeszcze na dobre, to nie brakuje materiału do spekulacji o przeróżnych konfiguracjach, komplikacjach i ogólnym chaosie, jaki wynika z nowego układu sił.
Stare odchodzi
Zanim zajmiemy się słoniem w pokoju – czyli zwycięzcą tych wyborów – i zapytamy, skąd ten słoń się tu wziął i jakim cudem umknął uwadze sondaży, warto poczynić kilka wstępnych obserwacji. Po pierwsze: SMER-SD, socjaldemokratyczna (z nazwy) partia paramafijna, rządząca Słowacją od czternastu lat, przechodzi do opozycji – i krzyż jej na drogę. Jako że zasłużenie stała się synonimem wszechobecnej korupcji, a niemal każda siła polityczna na powyższym wykresie oparła swoją kampanię na bezpardonowym waleniu właśnie w SMER, można przypuszczać, że dla zachowania pozorów przyzwoitości nikomu nie przyjdzie do głowy zapraszać jej do koalicji. Jeśli zaś ci (tak zwani) socjaldemokraci zechcą zachować jakikolwiek wpływ na stanowienie prawa, będą musieli nadal umizgiwać się do neonazistów.
czytaj także
Skoro zaś mowa o neonazistach: partia LSNS Mariana Kotleby pozostaje w parlamencie, a nawet zdobyła nieco więcej mandatów niż poprzednio. Jej wynik okazał się jednak słabszy od oczekiwań: sondaże dawały jej ponad 10 procent poparcia. Nasuwają się dwa możliwe wyjaśnienia: albo fala antyfaszystowskich protestów z ostatnich dwóch miesięcy przyniosła efekt (większy niż odwołanie kilku debat z udziałem LSNS), albo modlitwy jednak nie skutkują i nawet partia, którą dwóch kapłanów pobłogosławiło i zawierzyło Bogu oraz Najświętszej Panience, nie zdołała zmobilizować elektoratu do walki o świętą sprawę faszyzmu.
czytaj także
Wreszcie ci, którzy w całym tym bałaganie uchodzili za najbardziej racjonalnych – koalicja PS (Postępowa Słowacja – miejscy liberałowie i jednocześnie była partia urzędującej prezydent Zuzany Čaputovej) i SPOLU („razem”, centroprawica, w większości liberalna). Oni, cóż powiedzieć… w ogóle nie weszli do parlamentu. Zabrakło im około 900 głosów. W powszechnej opinii gwóźdź do trumny wbiła im ciesząca się większym powodzeniem partia Za ľudí („Dla ludzi” – konserwatywni centryści, chociaż jak na słowackie standardy, dość liberalni), która tę koalicję opuściła i wybrała samodzielny start. Z listy Za ľudí weszło do parlamentu dwunastu posłów, głównie dzięki popularności lidera tej partii, byłego prezydenta Andreja Kiski. Gratulacje! Szkoda, że liberałowie będą mieć w słowackim parlamencie tak anemiczną reprezentację właśnie wtedy, kiedy ich głos byłby potrzebny.
Idzie nowe
Przejdźmy więc wreszcie do zwycięzców. OLANO to dziwny twór – nie tyle partia, co luźna koalicja czterech ruchów politycznych. Jej pełna nazwa brzmi: OLANO-NOVA-KU-ZMENA ZDOLA, czyli (wybaczcie, ale musimy przez to przebrnąć): „Zwykli Ludzie i Niezależne Osobowości, NOVA (zgadujcie, co to, ja nie wiem), Unia Chrześcijańska, ZMIANA OD DOŁU”. Jak sama nazwa wskazuje, OLANO to barwna zbieranina. Już sama postać jej lidera jest wielkim znakiem zapytania: o Igorze Matoviču, który wkrótce zostanie premierem Słowacji, powiedziano wiele różnych rzeczy, ale najczęściej słychać, że jest „nieprzewidywalny”. W kampanii wyborczej koalicja OLANO przedstawiała się jako ruch walki z korupcją i potrafiła tę pozycję wykorzystać. Przypuszczała umiejętne ataki na rządzące dotąd partie (jak tabliczki „Własność republiki słowackiej” umieszczone na luksusowej francuskiej willi podejrzanego o korupcję ministra z partii SMER), ale także wyniosła przekupstwo najwyższych urzędników państwa do rangi jednego z najpilniejszych problemów kraju. I to zadziałało: jeszcze w styczniu sondaże dawały OLANO pięć do sześciu procent poparcia – a niecałe dwa miesiące później bezapelacyjnie wygrali.
Rodzina Kuciaka wyznaje: „Syna zabiły brudne pieniądze, nie wierzymy w sprawiedliwość”
czytaj także
Szkopuł w tym, że nie wiadomo, jakimi kartami – poza antykorupcyjną – gra OLANO, a to co wiemy, nie napawa optymizmem. Koalicja nie ma jasnego programu, a wśród nowych posłów z rozmaitych frakcji OLANO rozrzut opinii jest imponujący – ma to być przecież partia dla wszystkich, bez spójnej ideowej osi. Widzieliśmy już coś podobnego – w 2011 roku w Czechach, gdy antykorupcyjny ruch bez wyraźnej ideologii, za to z ustami pełnymi obietnic, wziął szturmem czeską politykę. Odkąd przejął władzę, zajmuje się głównie atakami na demokratyczne instytucje państwa i niezależne media, a jedynym wyraźnym celem jego działania jest przykrycie faktu, że premier sprzeniewierzył państwowe i unijne fundusze, by wzbogacić własne firmy. Nawet nazwę mają podobną! A wyborcy ich uwielbiają.
I tu niespodzianka: może być jeszcze gorzej. Bo chociaż zamiarów politycznych OLANO można się tylko domyślać, jedno wydaje się przesądzone. OLANO musi utworzyć koalicję, a ponieważ z góry wyklucza układy ze SMER, pozostaje tylko jedna opcja, czyli partia z trzecim wynikiem na liście: Sme Rodina. Nazwa oznacza „jesteśmy rodziną”, a jeśli to nie zapala wam jeszcze lampek alarmowych w głowie, dodajmy, że jest to formacja skrajnie konserwatywna. Bo kto mógłby bronić „tradycyjnych wartości rodzinnych” skuteczniej niż stojący na czele partii Boris Kollár, ze wszech miar prawilny chrześcijanin i samiec alfa, który dorobił się, bagatela, dziesięciorga dzieci z dziewięcioma kobietami? Sme Rodina będzie niezbędnym elementem każdej koalicyjnej układanki (nawet gdyby do koalicji weszły także bardziej liberalne Za ľudí czy SaS). Można więc spokojnie zakładać, że polityka nowego rządu Słowacji będzie stać pod znakiem religijnie motywowanych nakazów i zakazów.
Katolicki konserwatyzm jest również bliski wielu członkom OLANO. W skład tego ugrupowania wchodzi konserwatywno-katolicka partia KU, a spośród świeżo upieczonych posłów OLANO mniej-więcej jedna trzecia przestawiała się jako „kandydaci chrześcijańscy”. Mieli przy tym do powiedzenia różne ciekawe rzeczy: nie będzie żadnej (żadnej!) imigracji, nie będzie związków partnerskich dla par jednopłciowych (małżeństwa? żartujecie!), nie będzie żadnego pobłażania dla użytkowników narkotyków, ani konwencji antyprzemocowej, ani zapłodnienia in vitro, ani liberalizacji prawa do przerywania ciąży… Wszystko w pakiecie. A żeby było jeszcze ciekawiej, większość tych stanowisk znajdzie gorące poparcie słowackich neonazistów.
Przyznajmy: OLANO ma także innych posłów. Próbuje być partią dla każdego. Decydujące będzie więc to, jak cenne okażą się głosy progresywnie nastawionych wyborców – a wybory sprzed kilku dni właśnie to pokazały.
Był sobie plac…
Żeby nie kończyć w tak minorowym nastroju, oto jeszcze jedna historia, tym razem z Czech. Praga zmieniła właśnie nazwę jednego ze swoich placów. Plac to wyjątkowy i równie wyjątkowa jest jego nazwa: nieczęsto się zdarza, by patronami praskich placów, ulic i skwerów zostawały osoby, których z Czechami nic szczególnie nie łączyło. A jednak: dziś Praga może się poszczycić placem Borysa Niemcowa. O ile zamordowanego lidera rosyjskiej opozycji niemal nic nie wiązało z Pragą, o tyle związek między nim a miejscem, któremu nadano jego imię, jest nader wyraźny: na placu Borysa Niemcowa mieści się bowiem ambasada Rosji. Praga dołączyła w ten sposób do trwającego już od kilku lat protestu miast, ale zrobiła to z wyjątkowym fasonem: otóż vis-à-vis ambasady znajduje się rozległy, zielony park. Od 27 lutego aleja biegnąca wzdłuż parku nazywa się oficjalnie promenadą Anny Politkowskiej. Choć urzędnicy zaprzeczają, jest to oczywista prowokacja, a zarazem dowód na to, że od pewnego czasu Czechy prowadzą – rękami MSZ i prezydenta – dwie niezależne od siebie polityki zagraniczne, a to rozdwojenie jaźni jest najbardziej jaskrawe w polityce wobec Rosji. Gdy jednak własną politykę zagraniczną zaczyna prowadzić Praga, trudno jej nie uszanować. Jest małoduszna. Jest bezsensowna. Jest po prostu cudowna.
„Może Słowacy wcale nie są aż tak konserwatywni i katoliccy?”