Jaromír Balda miał plan: podszywając się pod imigrantów z krajów muzułmańskich, dokona aktu terroru, który wstrząśnie krajem, by żadni imigranci już nigdy nie mogli mu zagrozić. Jak pomyślał, tak zrobił.
Zapadł pierwszy w historii wyrok sądowy za akt terroryzmu popełniony w Republice Czeskiej. To dość znaczące, że w kraju, gdzie pod hasłami obrony przed terroryzmem ksenofobia i nietolerancja kwitną w najlepsze, cała afera zakończyła się w zasadzie bez większych konsekwencji, a terrorysta okazał się alt-prawicowym świrem, którego jedyną zaletą była co najwyżej własna niekompetencja.
Jaromír Balda obmyślił wprost genialny plan: tak bardzo obawiał się hipotetycznych ataków terrorystycznych, jakich hipotetyczni radykalni imigranci muzułmańscy mogli się dopuścić w jego ukochanym kraju, że wziął i całkiem niehipotetycznie ich w tym uprzedził. Ten prewencyjny akt terroru miał wywołać nastroje antyimigranckie, które zapobiegłyby dalszym aktom terroru. Żelazna logika, nie ma to tamto.
czytaj także
Czym jednak byłby godny podziwu wyczyn bez odpowiednio kunsztownego planu? W 2017 roku Balda postanowił wykoleić dwa pociągi – w tym celu ściął drzewa tak, żeby upadły na tory. Dla wzmocnienia efektu rozrzucił w okolicy ulotki. Posłużyły potem jako materiał dowodowy podczas procesu i są po prostu zbyt dobre, żeby ich tutaj nie przytoczyć. Każda zaczyna się śmiałym zawołaniem „Allah akbar”, a żeby nie było absolutnie żadnych wątpliwości co do obcego pochodzenia domniemanych autorów, dalej czytamy: „Czezki niewerny pies. Mi tótaj z nami Islam i dzichat”. Szacun za to, że nie zrobił błędu w słowie „pies” , tylko dlaczego skierował swoje ostrzeżenie do pojedynczego czworonoga-ateisty?
Dobra wiadomość jest taka, że pierwszy czeski terrorysta pozostał wierny odwiecznej narodowej tradycji i nie wyrządził żadnej istotnej szkody; nikt nie zginął, a oba pociągi ucierpiały jedynie powierzchownie (choć maszyniści twierdzą, że zadecydował o tym łut szczęścia). W zasadzie cała ta przykra sprawa zostałaby zapamiętana co najwyżej jako kolejny absurdalny epizod w wielkiej historii Czech, gdyby nie zaangażowali się w nią politycy. Jak zwykle.
Mołotowem pod nogi
Nikt się szczególnie nie zdziwił, kiedy wyszło na jaw, że Balda jest zwolennikiem alt-prawicowego, antyimigranckiego i antyrozumnego ugrupowania SPD. Formalnie nie należał do partii (co jej władze podkreśliły w pospiesznie wydanym oświadczeniu), jednak zaangażował się nieco zbyt entuzjastycznie w jej kampanię wyborczą, już to rozdając ulotki (również w czasie ciszy wyborczej, co, tak się akurat składa, jest nielegalne – ups!), już to naklejając zdjęcia zwalczającego imigrantów imigranta Tomia Okamury na swoim samochodzie, domu i kilku budynkach użyteczności publicznej (jak wspomina burmistrz rodzinnej miejscowości Baldy, „rozlepiał je wszędzie, gdzie się pojawił” – co, tak się składa, też jest nielegalne. Ups!)
Prezydent mojego kraju spalił wielkie czerwone gacie [ZOBACZ MEMY]
czytaj także
To prawda, że partii politycznej – choćby takiej, która żeruje na nienawiści do tego, czego akurat moda nakazuje nienawidzić – nie można obwiniać za czyny każdego z jej zwolenników, nawet jeśli jeden z nich okaże się mało rozgarniętym terrorystą-emerytem. Jednak podczas procesu wyszła na jaw kolejna perełka z działalności partii: nagranie rozmowy telefonicznej między drwalem-amatorem a regionalną koordynatorką SPD Blanką Vaňkovą.
Cała sprawa jest dość niesmaczna, więc na nasze potrzeby wybierzemy tylko najtłustsze kąski: Balda porównał imigrantów do korników wyżerających Europę od wewnątrz i stwierdził, że będzie ich tępił, jak „tępiłby szczury czy inne szkodniki”. (Biorąc pod uwagę, że jego metoda polegała na próbie przygniecenia przypadkowych ludzi ściętymi drzewami, dla fauny w jego otoczeniu jest to raczej niepokojąca perspektywa). Następnie, przy nieustającym słownym wsparciu ze strony Vaňkovej, przystąpił do krytyki mody: „A te suki, co nosiły te muslimskie torby, to ja bym podpalił. Wziąłbym parę mołotowów i rzucił im pod nogi, żeby im się spaliły cipy i dupska, żeby wreszcie przestały się tak ubierać”. Potem było trochę o eugenice oraz dyskusja na temat przebiegu wyborów w Pradze, podczas której Vaňková zadeklarowała, że najchętniej zmiotłaby miasto z powierzchni ziemi za to, jak głosowali jego mieszkańcy.
Debata medialna toczy się wokół zasadniczego pytania: czy Balda to niebezpieczny fanatyk, czy też raczej ofiara populistycznej propagandy? – przy czym dyskusja jest obficie okraszona dociekaniami co do jego zdrowia psychicznego. Wszyscy są zajęci stwierdzaniem tego, co oczywiste (spojler: prawidłowa odpowiedź na powyższe pytanie brzmi „jedno i drugie” oraz „no pewnie, że to świr”), a tymczasem zupełnie zapomina się o roli, jaką w tej sprawie odegrały same media.
Byłoby zbyt łatwo uznać Baldę za ofiarę internetowych stron z fałszywymi newsami i rozsyłanych pocztą łańcuszków, które rozpowszechniają zawsze stuprocentowo prawdziwe wiadomości o świeżo popełnionych muzułmańskich okrucieństwach na Zachodzie, czy też okrucieństwach Zachodu popełnionych z poduszczenia muzułmanów (jak mi Bóg miły, Szwecja co roku zakazuje świąt Bożego Narodzenia!). Jednak tak naprawdę nawet media głównego nurtu wzięły udział w histerii, która w końcu zaowocowała aktem niekompetentnego terroryzmu. Balda w pojedynkę zaplanował, popełnił i w końcu koncertowo schrzanił swoją zbrodnię w 2017 roku, kiedy tzw. kryzys imigracyjny stopniowo wygasał, jednak dzięki mediom, które jak nikt inny potrafią wałkować w kółko odgrzewane kotlety, paranoja zrodzona z ciągłego utożsamiania terroryzmu z imigracją nadal ma się doskonale.
czytaj także
Brzydkie słowo na literę T
Jeśli przyjrzeć mu się z punktu widzenia, do jakiego czeskie media były nas uprzejme przyzwyczaić w przypadku wielu wcześniejszych ataków terrorystycznych, Balda jest wręcz podręcznikowym przykładem zamachowca-samotnego wilka: niezadowolony, niespecjalnie bystry człowiek szuka ujścia dla własnych frustracji (zanim znienawidził muzułmanów, prowadził krucjatę przeciwko Romom) i, uwiedziony przez radykalną ideologię, próbuje zapisać się w historii. To ostatnie właściwie mu się udało; SPD co prawda z początku zaprzeczyło, jakoby miał jakiekolwiek związki z partią, jednak po ujawnieniu wspomnianego wyżej nagrania oraz serii zdjęć Baldy z partyjną elitą (przy okazji zdemaskowana została jego najohydniejsza zbrodnia: Balda gra na akordeonie!), kilku członków ugrupowania, w tym praski oddział, wyraziło poparcie dla jego czynów, przy okazji zrzucając winę na „fanatyków multi-kulti”. Jak tak dalej pójdzie, za pięć lat Balda zostanie uznany za bohatera narodowego, a za pół wieku go kanonizują.
czytaj także
Mamy na podorędziu parę ładnych, dobrze ugruntowanych etykietek dla ludzi takich jak Balda: „samotny wilk” albo „terrorysta wewnętrzny”. Co ciekawe, media nie pokusiły się o użycie żadnego z tych określeń, tym samym umacniając niepisane, ale wszechobecne przekonanie, że terroryzm to coś, czego dopuszczają się tylko paskudni obcokrajowcy – a kiedy politycznie motywowaną zbrodnię próbuje popełnić Czech, natychmiast zaczynamy mówić o problemach psychicznych i nikt się nawet nie zająknie na temat brzydkiego słowa na T. W pewnym sensie jest to mechanizm obrony przed dysonansem poznawczym; gdybyśmy uznali pełen zakres zbrodni, oznaczałoby to przyznanie się, że jesteśmy częścią społeczeństwa, które nie tylko uczestniczyło w podżeganiu do słowa-na-T (nie wymawiajmy go głośno!) za pośrednictwem mediów, ale także wybiera przedstawicieli, którzy aktywnie zachęcają, racjonalizują i usprawiedliwiają słowo-na-T – pod warunkiem, że jest to miłe, patriotyczne, słowiańskie, ojczyste słowo-na-T. Nie do pomyślenia przecież, żeby jacyś obcy wykolejali nasze pociągi!
czytaj także
Eufemizacja i bagatelizowanie krótkiej kryminalnej kariery Baldy znalazły także odzwierciedlenie w wyroku, jaki zapadł w jego sprawie: człowiek, który usiłował popełnić morderstwo w imię ksenofobii, spędzi w więzieniu cztery lata. Dla porównania – tydzień wcześniej mężczyzna, który hodował marihuanę i zrobił z niej balsam na prezent dla znajomych, został skazany na pięć lat. Jak widać, dobrze wiemy, co jest naprawdę ważne.
**
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Gucio.