Na europejskiej socjaldemokracji spoczywa po tych wyborach szczególna odpowiedzialność.
Dobre widowisko, mawiał Alfred Hitchcock, powinno się zaczynać od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno stopniowo rosnąć. Bez wątpienia polityka europejska realizuje obecnie ten scenariusz. Sejsmiczna fala politycznego protestu, rozchodząca się z kilku europejskich stolic, wywoła kolejne wstrząsy, zarówno w polityce całej Europy, jak i poszczególnych krajów.
Trudno nie czytać wczorajszego wyniku podobnie jak Piotr Buras: jako żółtej kartki dla dwóch najważniejszych europejskich sił politycznych, czyli chadecji i socjaldemokracji. To polityczne silniki integracji, ugrupowania najbardziej zasłużone dla budowy UE w jej obecnym kształcie. Na proteście przeciwko nim zyskała przede wszystkim skrajna prawica – Front Narodowy we Francji, Złoty Świt w Grecji, Partia Wolności w Austrii, Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa w Wielkiej Brytanii, Duńska Partia Ludowa, węgierski Jobbik. Ale nie tylko – lepsze niż ostatnio wyniki zanotowały także partie skrajnej lewicy (Lewica w Niemczech, Zjednoczona Lewica w Hiszpanii, spektakularne zwycięstwo greckiej SYRIZy) oraz nowe ruchy protestu, takie jak zdobywca drugiego miejsca we Włoszech Ruch Pięciu Gwiazd Beppe Grillo czy hiszpańska koalicja Podemos (Możemy) wywodząca się ruchu oburzonych, która wbrew sondażom dającym jej 2% głosów uzyskała ich prawie 8%.
Francuskie epicentrum
Epicentrum wczorajszych wstrząsów bez wątpienia znajdowało się we Francji. Skrajnie prawicowy Front Narodowy wygrał wybory, zdobywając około 25%, dystansując centroprawicę (około 20% głosów) i nokautując rządzących socjalistów (niecałe 14% głosów). Jak szacuje dziennik „Liberation”, te wyniki oznaczają, że FN może zgarnąć nawet jedną trzecią wszystkich francuskich mandatów.
Pod jakimi hasłami Front wygrał wybory? Domagał się między innymi wyjścia Francji ze sfery euro i powrotu do franka. Wzywał do rezygnacji ze wspólnej polityki rolnej i zastąpienia jej francuską polityką rolną, gwarantującą Francji bezpieczeństwo żywnościowe, a farmerom pomyślność i dobrobyt. Wreszcie zapowiadał wyjście Francji ze sfery Schengen i „odzyskanie kontroli Republiki nad granicami” – głównie w celu zwalczania nielegalnej imigracji. W sprawie imigrantów Front mógł bowiem złagodzić retorykę, ale nie rdzeń swoich poglądów. Partia Marine Le Pen ppowiada się m.in. za likwidacją możliwości łączenia rodzin czy zawieszeniem, w przypadku dzieci rodzin emigrantów, zasady ius soli, zgodnie z którą każdy urodzony na terenie Francji staje się obywatelem Republiki. Jak łatwo się domyślić, wprowadzenie tych postulatów w życie skończyłoby się katastrofą dla projektu europejskiej integracji.
Jaka przyszłość czeka drużynę Le Pen w Strasburgu? Jej partia do tej pory nie była afiliowana przy żadnej frakcji. Czy uda się jej założyć własną, eurosceptyczną? Nie jest to wcale pewne. Potrzeba do tego co najmniej 25 deputowanych z co najmniej 7 krajów. A FN ma problem z międzynarodowymi sojusznikami. Choć wrzucamy całą triumfującą w niedzielę skrajną prawicę do jednego worka, to Front Narodowy, jeśli nie chce przekreślić swoich szans na dalsze sukcesy we Francji, z niektórymi deputowanymi raczej nie może współpracować. Na przykład z przedstawicielem neonazistowskiej NPD czy działaczami Złotego Świtu. Choć jego liderzy nieraz publicznie deklarowali podziw dla „wizjonerstwa” Marine Le Pen, przywódczyni FN jest za sprytna, by wikłać się we współpracę z partią, której jedna trzecia kierownictwa siedzi obecnie w więzieniu pod zarzutami kierowania zorganizowanym związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym i podżegania do nienawiści rasowej.
Większe zamieszanie wynik Frontu może wywołać we Francji. Po klęsce socjalistów w wyborach miejskich to kolejne ostrzeżenie dla rządzącej ekipy. Zmiana premiera na Manuela Vallsa niewiele pomogła. Socjaliści zanotowali najgorszy wynik w eurowyborach w historii. „Hollande został upokorzony w oczach Europy” – mówi publicysta „Le Figaro”. I nawet biorąc pod uwagę prawicowe sympatie tego dziennika, trudno się z nim nie zgodzić. Te wybory osłabią europejską pozycję Hollande’a.
Zwłaszcza że to właśnie fatalny wynik francuskich socjalistów najprawdopodobniej odebrał europejskim socjalistom zwycięstwo w PE, a Schulzowi szansę na szefowanie Komisji Europejskiej.
Jakie były przyczyny klęski? Na pewno wielu wyborców socjalistów zostało w domach. Frekwencja, jak na Francję, była bardzo niska, wynosiła 43% (choc i tak dwa razy więcej niż w Polsce). Ale widać tez ogólną słabość francuskiej lewicy: Zieloni zdobyli ok. 6% głosów mniej niż pięć lat temu, skrajna lewica zaledwie utrzymała wynik. Frontowi Narodowemu udało się zmonopolizować głos protestu.
Echo brytyjskie
Mniejszym, ale jednak szokiem, jest zwycięstwo Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) Nigela Farage’a. Jednak stawka, o jaką gra Farage, to nie Bruksela, ale Wielka Brytanii – to Westminster jest głównym celem. Wczorajszy wynik daje tej partii nadzieje przed następnymi wyborami i mocną pozycję do walki o wystąpienie Wielkiej Brytanii z UE.
UKIP uplasowała się przed laburzystami i konserwatystami; to pierwszy raz od ponad stu lat, gdy jakaś inna partia niż dwie główne wygrywa wybory na Wyspach. Na korzyść UKIP na pewno działała niska frekwencja (około 33%). Nie wiadomo jednak, na ile te wyniki przełożą się na wybory do Westminsteru. UKIP, wbrew nazwie, jest raczej partią angielską niż brytyjską, najlepiej radzi sobie w Anglii (poza Londynem), znacznie gorzej w Walii, czy Szkocji.
Wygrana Farage’a już wywołuje kolejne fale wstrząsów w brytyjskiej polityce. Część działaczy Partii Pracy domaga się głowy Eda Millibanda, obarczając go winą za przegraną w wyborach.
Rzeczywiście wynik laburzystów nie imponuje. Gdyby nie spektakularny sukces w Londynie, Partia Pracy byłaby trzecia, za torysami.
Ale niepokój widać także w Partii Konserwatywnej. Sukces Farage’a radykalizuje wielu jej działaczy, domagających się od Camerona „twardszej” polityki wobec Brukseli i imigrantów na Wyspach. Iain Duncan Smith, minister pracy w rządzie Camerona, już zapowiedział, że zmniejszy okres, w jakim imigrantom przysługują zasiłki. Część torysów domaga się wyborczego paktu z UKIP przed wyborami. Przeciw temu zdecydowanie wypowiedział się dziś rano w wywiadzie radiowym David Cameron. Powiedział, że Farage nie jest „miłym gościem przesiadującym po sąsiedzku w pubie”, tylko „wytrawnym politykiem, którego celem jest zniszczenie Partii Konserwatywnej”.
Cameron znajduje się w trudnej sytuacji. Z jednej strony na przeprowadzenie referendum w sprawie wyjścia z Unii będzie teraz naciskać szczególnie silnie prawe, eurosceptyczne skrzydło jego partii – które może masowo zacząć odpływać do Farage’a. Z drugiej strony Cameron nie może pozwolić sobie na bycie premierem walczącym o wyjście Wielkiej Brytanii z Unii; byłoby to zupełnie rujnujące dla brytyjskiej gospodarki. W takiej sytuacji większość biznesu przerzuciłaby poparcie na laburzystów.
Największą klęskę na Wyspach poniosła najbardziej proeuropejska partia, czyli Liberalni Demokraci Nicka Clegga. Z 11 mandatów ocalili… jeden; w stosunku do poprzednich wyborów stracili około połowy głosów.
…i ogólnoeuropejskie
Ale echa protestu słychać w całej Europie. W Grecji wygrywa SYRIZA, partia wyrosła sprzeciwie wobec narzucanej przez Unię polityki cięć i oszczędności. Zdobyła więcej głosów niż rządząca wielka koalicja centrolewicy i centroprawicy. Kilku deputowanych wprowadził też neonazistowski Złoty Świt.
Neonazista zdobył także mandat w Niemczech, ale głównie dzięki temu, że w tych wyborach zniesiono progi wyborcze. O wiele poważniejszy jest wynik partii Alternatywa dla Niemiec, która zdobyła ponad 7% głosów. Alternatywa domaga się wystąpienia Niemiec ze strefy euro. W europarlamencie chce zasiadać we frakcji konserwatystów i reformatorów, w której dominują brytyjscy torysi i polski PiS. Dla Camerona jest to kolejny problem: przyjęcie Alternatywy oznaczałoby radykalne pogorszenie stosunków z Angelą Merkel.
Także Merkel, która była twarzą kampanii wyborczej zwycięskich chadeków, nie ma powodów do zadowolenia. 35,4%, jakie CDU zebrała razem z CSU, to jeden z gorszych wyników tych partii w historii. Socjaldemokraci, choć poprawili swój katastrofalny wynik sprzed pięciu lat, zbierając 27,2% głosów, także nie mogą być zachwyceni – ich kandydat na szefa Komisji Europejskiej, Martin Schulz, raczej nim nie zostanie.
Podobne słabe zwycięstwa socjaldemokraci i chadecy odnotowali w Hiszpanii, gdzie Partia Ludowa straciła osiem miejsc wobec wyniku sprzed pięciu lat, a Partia Socjalistyczna dziewięć. Jak szacuje dziennik „El Pais”, gdyby podobne wyniki utrzymały się w wyborach do Kortezów, powstałby parlament mający wielki problem z wyłonieniem jakiejkolwiek stabilnej większości.
W Hiszpanii głosy protestu zagospodarowała lewica.
Zdominowana przez Partię Komunistyczną koalicja Zjednoczona Lewica (Izquierda Unida) zdobyła pięc mandatów. Tyle samo koalicja Podemos, która jeszcze nie wybrała frakcji w PE, ale pewnie też wybierze skrajną lewicę, czyli Zjednoczoną Lewicę Europejską/Nordyckich Zielonych (GUE/NGL).
W Austrii świetny wynik zanotowała za to antyeuropejska, prawicowo-populistyczna Austriacka Partia Wolności (FPÖ) – zdobyła 20% głosów i trzecie miejsce. Według sondażu liberalno-lewicowego dziennika „Der Standard” wśród mężczyzn poniżej 30 roku życia FPÖ była nawet pierwsza. Austriackie kobiety w tej grupie wiekowej głosowały na Zielonych. Silnie eurosceptyczną reprezentację wyślą też Węgry. Zwyciężył Fidesz Orbana, z ponad 50% (!) głosów, na drugim miejscu z kilkunastoma procentami podąża za nim neofaszystkowski Jobbik.
Komisja kryzysu
Nie wiadomo, jak w parlamencie odnajdzie się radykalna prawica. Czy jej dobry wynik będzie miał przełożenie na legislacyjną pracę w komisjach? Czy będzie potrafiła się zorganizować i dogadać, tworząc jakąś własną frakcję? Widać wyraźnie, że zyskała też lewa strona protestu: GUE/NGL będzie mieć ok. 10 mandatów więcej niż w poprzedniej kadencji, głównie z Europy Południowej (Włochy, Portugali, Grecja, Hiszpania). Tymczasem i chadecy, i konserwatyści zmniejszą w tym parlamencie swój stan posiadania.
Szefem KE pewnie zostanie Juncker. Jednak jego mandat, za sprawą siły głosów protestu i niskiej frekwencji (w sumie około 43%), będzie bardzo słaby. Widać, że wybory do PE były aktem niezgody na taką integrację, jaką proponowała Komisja Barroso – gdzie Unia i jej nie bardzo demokratyczne instytucje (jak Europejski Bank Centralny) jawiły się głównie jako żandarmi reżimu oszczędności i cięć socjalnych, wykańczającego takie kraje jak Grecja. Gdzie nie było mocnej narracji na temat przyszłości Europy, a szeroka europejska klasa średnia przestała już ufać instytucjom wspólnotowym jako gwarantowi względnego dobrobytu, zagrożonego przez kryzys i rozregulowany kapitalizm.
Największym przegranym tych wyborów jest jednak socjaldemokracja. Poza Szwecją, Portugalią i Rumunią nigdzie nie odnosła zwycięstwa. Jej wyborcy przechodzą do bardziej lewicowych partii. Na socjaldemokracji spoczywa teraz szczególna odpowiedzialność: albo razem z Zielonymi, nowymi ruchami społecznymi i radykalną lewicą stworzy jakiś „blok ludowy dla Europy”, zdolny zaproponować kontynentowi nową narrację solidarności, nowy projekt wyjścia z kryzysu i ponownego uregulowania kapitalizm, albo – dalej firmując politykę spod znaku Barroso – przyczyni się do tego, że w następnych wyborach różne fronty narodowe będą jeszcze szersze.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych