To instytucje europejskie położyły fundamenty pod ochronę środowiska, praw człowieka i standardów pracowniczych.
Przyzwyczailiśmy się już do rozczarowujących wyborów przy urnie wyborczej, prawda? Na karcie do głosowania – pełnej najgorszych, najbardziej podłych i obrzydliwych drani – trzeba znaleźć kogoś, kto najmniej ich wszystkich przypomina, i skreślić jego albo jej nazwisko. Jeśli chodzi o referendum unijne w Wielkiej Brytanii, to nie mamy nawet tyle szczęścia. Zostać czy wyjść? Po jednej stronie David Cameron i banki, po drugiej Boris Johnson i Nigel Farage. Do tego w tle Komisja Europejska, a z nią Jean-Claude Juncker.
Jak więc radykalna lewica miałaby zabrać głos w debacie, której ramy wyznaczają poglądy tego sortu ludzi? To będzie niełatwa i raczej frustrująca próba. Szczególnie, że coraz bardziej jasne jest dziś jedno: instytucje Unii Europejskiej są niedemokratyczne. Komisja Europejska nie jest wybierana w powszechnych wyborach, jej członkowie otwarcie pogardzają pomysłem demokratyzacji i tymi, którzy się o to upominają; Parlament Europejski jest pełen lobbystów, a frekwencja w wyłaniających go wyborach prezentuje się żałośnie słabo.
W tej sytuacji nie dziwi zdanie niektórych lewicowców, że Brexit będzie szansą na zerwanie z tymi niedemokratycznymi instytucjami i odzyskanie suwerenności. Niestety, sposób, w jaki niektórzy na lewicy próbują przedstawiać te kwestie, w ogóle nie przystaje do dzisiejszych wyzwań (patrz poniższy film).
Przez ostatnie pół wieku to właśnie instytucje europejskie położyły prawne fundamenty pod ochronę środowiska, praw człowieka i standardów pracowniczych. Wiele z tych zapisów nie funkcjonuje w brytyjskim prawie (szczególnie, że nie mamy spisanej konstytucji). Weźmy pod uwagę na przykład to, że choć ochrona praw człowieka jest w Wielkiej Brytanii gwarantowana prawem, to nie ma procedur pociągnięcia do odpowiedzialności rządu, który te prawa łamie – do tego potrzebujemy europejskich sądów i trybunałów. Czy instytucje unijne same nigdy nie złamały praw człowieka albo praw chroniących środowisko, kiedy było im to na rękę? Oczywiście, że złamały. Ale ta sprzeczność nie unieważnia faktu, że te same instytucje są konieczne, żeby pociągnąć rządy narodowe do odpowiedzialności, kiedy pojawi się taka konieczność. Wyjście z UE to wejście w czarną dziurę – przynajmniej pod względem ochrony tych praw. To stworzenie idealnej okazji dla wszystkich tych – i oni to wiedzą! – którzy wreszcie będą mogli się iść na całość: deregulując system i tnąc zabezpieczenia.
Biznesowi zwolennicy Brexitu mówią, że być może będziemy dzięki niemu więcej inwestować w technologię lub powstaną nowe miejsca pracy, ale mówią też, że stanie się to tylko dzięki większej „konkurencyjności”. Za tym hasłem kryje się wyłącznie pogorszenie warunków pracy i dorzynanie działalności związkowej. Chodzi przecież o to, żeby osłabić pracowników tak bardzo, aby ktoś za granicą uznał słabość i demobilizację za zachętę do inwestycji. Słabo skrywane uśmieszki na ich twarzach oznaczają jedno: to jest okazja, na jaką czekaliśmy całe życie. Trudno dalej utrzymywać, że poza UE czeka nas nowa, wspaniała i demokratyczna Wielka Brytania, jeśli to właśnie tacy ludzie mają ją tworzyć.
Lewicowcy tacy jak Corbyn, nawet w trakcie najgorszych ekscesów rządu Thatcher, byli krytyczni wobec UE. Dlaczego? Logika tego rozumowania idzie mniej więcej tak: nawet najgorsze rządy możemy, przynajmniej w teorii, obalić. Tymczasem Troika – czyli Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy – ma tyle siły, żeby zablokować wszystkie lewicowe reformy. „Spójrzcie na Grecję!” – mówią. Faktycznie. Ci, którzy tak mówią, mają swoje racje. Ale nie jesteśmy jednak Grecją.
Troika mogła zablokować wszelkie reformy w Grecji z tego prostego powodu, że miała kontrolę nad grecką walutą i zadłużeniem – mogła po prostu zakręcić kurek. Wielka Brytania nie jest w tej sytuacji – nasz dług ma inną strukturę, jest zaciągnięty u kogo innego, no i przede wszystkim nie jest w euro. Lekcja Grecji pokazuje, co Troika jest zdolna zrobić [w czasie kryzysu], ale niekoniecznie pokazuje, że zrobiłaby to samo, gdyby hipotetyczny przyszły lewicowy rząd w Wielkiej Brytanii zdecydował się na jakieś socjalistyczne posunięcia.
Co więcej, Brexit wcale nie gwarantuje, że jakikolwiek rząd i brytyjscy decydenci po wyjściu z UE uwolnią się od wpływu Komisji Europejskiej czy Europejskiego Banku Centralnego na przykład w kwestii handlu. Obóz opowiadający się za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE twierdzi, że albo pozostaniemy w strefie wolnego handlu z resztą Unii, albo wynegocjujemy wolny dostęp do rynków. To oznacza konieczność dostosowania się do reguł obowiązujących w danej strefie wolnego handlu, co w efekcie oznacza… podporządkowanie się tym samym regulacjom, które już dziś wspierają nieskrępowany przepływ kapitału i dominację Niemiec nad Południem w ramach Unii.
To samo dotyczy TTIP. Mówimy o traktacie handlowym, w którym chodzi w skrócie o ustanowienie największej na świecie strefy wolnego handlu, między UE i USA. Traktat – oprócz tego – gwarantuje korporacjom prawa do nieograniczonych zysków, bez niewygód w rodzaju konieczności ochrony środowiska czy zakazu zatruwania źródeł wody… A do tego korporacje mogą pozywać rządy przed trybunałami arbitrażowymi, jeśli uznają, że prawo stanowione w jakimś kraju zagraża ich zyskom.
Skoro traktat TTIP jest zawierany między Unią a Stanami Zjednoczonymi, można by sądzić, że Brexit oznacza koniec naszego zaangażowania w tę sprawę. Cóż, z pewnością zaszkodziłoby to negocjacjom: w innym wypadku Obama by tu nie leciał i nie wzywał nas do głosowania za pozostaniem. Ale to nie jest takie proste. Otóż to rząd Wielkiej Brytanii był jednym z motorów TTIP. Gdy rządy Francji czy Niemiec zgłaszały zastrzeżenia wobec najbardziej kontrowersyjnych punktów umowy, rząd Wielkiej Brytanii po prostu przepychał traktat dalej. Jednocześnie Wielka Brytania dąży do podpisania analogicznych umów z innymi krajami – nie ma więc powodów, żeby się łudzić, że po Brexicie temat wielkich umów handlowych nagle zniknie, prawda?
Można zatem pomyśleć, że nasza przyszłość w UE i poza nią jest równie nieciekawa – instytucje UE i brytyjski rząd równie szeroko otwierają drzwi na wpływy korporacji i jednocześnie zamykają je przed ludźmi, którzy z powodu nacjonalistycznych przesądów giną w naszych, Europy, progach.
Lewica mówi o Brexicie mniej więcej tyle: na początku będzie trudno, czeka nas neoliberalny chaos. Ale ten chaos jest potrzebny, ponieważ stworzy warunki do lewicowych reform w przyszłości. W rzeczywistości raczej wcale tak nie będzie: jakikolwiek związek brytyjskiej Partii Pracy z lewicą jest dziś jeszcze możliwy dzięki związkom zawodowym, a możliwość wprowadzania reform jest jakkolwiek realna dzięki lokalnym formom (samo)organizacji w miejscu pracy. Bez tego żadne reformy nie są możliwe i możliwe nie będą (także po tym, rzekomo koniecznym, okresie neoliberalnego chaosu). Obserwujemy to dzisiaj na przykładzie płacy minimalnej – za pomocą nadgodzin i uelastycznienia czasu pracy firmy starają się obchodzić prawo na wszelkie możliwe sposoby. Bez związków zawodowych mogłyby unikać przepisów do woli.
Instytucje UE są platformą strukturalnego rasizmu – to prawda. Wyrzucamy migrantów za nasze granice, zabieramy pieniądze programom ratunkowym – jak Mare Nostrum – i reformujemy Schengen tak, żeby poszególne państwa mogły umyć ręce od odpowiedzialności za tych migrantów, którzy jednak mimo wszystko się do Unii przedostaną. Potrzebujemy dziś oczywiście więcej koordynacji i zdolności do działania ponad granicami. Stanie się to raczej trudne do osiągnięcia, jeśli cofniemy się do etapu, w którym każde państwo jest odrębną wyspą.
Tego rodzaju postawa tylko przyspiesza szerzenie się postaw nacjonalistycznych i militaryzację granic. Wolny przepływ ludzi, którym tak ekscytuje się centrolewica, faktycznie jest przywilejem zamożnych – jednak ograniczenia tego pomysłu nie powinny być równoznaczne z wezwaniem do jego obalenia, ale raczej stanowić impuls do rozszerzenia tej wolności.
Wyjście z UE nie powinno być traktowane jako równoważne z ośmielaniem postaw rasistowskich i antyuchodźczych, ale… czy naprawdę sądzimy, że nie będzie? Come on. Widzimy przecież, kto dziś opowiada się za wyjściem z UE, kto finansowo wspiera tę kampanię i kto zrobi tu ideologiczny porządek w chaosie, który zapanuje po ewentualnym wyjściu. Jeszcze raz: Boris Johnson, Nigel Farage, Katy Hopkins – reakcyjni demagodzy, którzy zafiksowani są na punkcie dalszego zamykania naszych granic i „pogonienia hołoty”.
Dziś, choć wolałabym zakończyć czymś innym, mogę powiedzieć tyle: nie wybieramy między niedemokratycznymi i neoliberalnymi instytucjami a autentyczną suwerennością. Cokolwiek miałoby się zdarzyć po ewentualnym wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, to scenariusz i tak napiszą ci sami ludzie, których krytykujemy. Jeśli chcemy czegoś innego, to powinniśmy dążyć do etycznej, politycznej i społecznej zmiany na ponadnarodowym poziomie.
Eleanor Penny jest autorką platformy dziennikarskiej Novara Wire.
Tłumaczenie Jakub Dymek.
Czytaj też
Sutowski o Brexit: W tej sprawie jedziemy z PiS-em na jednym wózku
**Dziennik Opinii nr 172/2016 (1372)