Jestem Hiszpanką i jestem zmęczona wysłuchiwaniem rządu w Madrycie, który broni fałszywej i zniekształconej idei „narodowej jedności”.
Mówiliśmy to od wielu tygodni. Od miesięcy. Spodziewaliśmy się tego i czekaliśmy na zderzenie tych dwóch pociągów pędzących w swoim kierunku z dużą prędkością. Do nieuniknionej kolizji doszło wczoraj.
Moment na rozwagę i chłodną analizę zalet i wad katalońskiej niepodległości został zaprzepaszczony, a mówiąc jeszcze precyzyjniej – nigdy nie został przygotowany pod niego odpowiedni grunt.
Ani krajowe, ani regionalne rządy w Hiszpanii nie były w stanie stworzyć warunków do demokratycznej debaty na szczeblu krajowym i zagrać w otwarte karty: sprawdzić, jaka jest stawka Katalońskiej niezależności, skonfrontować ze sobą za i przeciw bez manipulacji, bez pustych haseł, bez faryzejskiego zasłaniania się flagami narodowymi jednej i drugiej strony.
Relacjonujemy przebieg referendum w Katalonii [AKTUALIZACJA]
czytaj także
Dzisiaj jest 2 października, a rząd hiszpański stracił wszelką legitymację – nie tylko w Katalonii, ale w Hiszpanii i na całym świecie.
O katalońskim referendum debatowano głównie z nacjonalistycznej perspektywy, w sposób rozmyty i niejednoznaczny, konfrontując „ich” przeciwko „nam”. Przez siedem lat jałowych dyskusji i politycznej nieudolności kolejnych rządów centralnych niewielu zauważyło rośnięcie w siłę potężnego ruchu społecznego, który skutecznie mobilizował i organizował ludzi przeciwko uciskowi i niekompetencji rządu centralnego.
Ten rząd nigdy nie zaakceptuje niepodległości Katalonii, ale także z innego powodu – musiałby najpierw sam podać się do dymisji.
Wydarzenia separatystyczne w Katalonii zakwestionowały hiszpański rząd i rzuciły wyzwanie premierowi Mariano Rajoyowi. To szczególnie istotne w Hiszpanii – kraju, który w porównaniu z resztą kontynentu odporny jest na rozrost skrajnej prawicy i nacjonalizmu.
Jednak ostatnie dni dowiodły czegoś zgoła odmiennego; zakwestionowanie idei „jedności” Hiszpanii budzi w ludziach lęk. Obywatele i obywatelki bali się zagłosować w kraju, w którym od dziesięcioleci nie czuli, że głosowanie może mieć wymiar jakkolwiek przełomowy czy rewolucyjny.
Referendum katalońskie było przełomem – wyjątkową sytuacją, w której głosowanie okazało się czynem radykalnym, a jego konsekwencje radykalnym wyzwaniem dla rządu krajowego.
Ostrożnie z samostanowieniem. Referenda w Kurdystanie i Katalonii
czytaj także
Jestem Hiszpanką, ale jestem już zmęczona wysłuchiwaniem rządu w Madrycie, który broni „jedności narodowej” – tej fałszywej i zniekształconej idei, bezpośredniego dziedzictwa La transición española, czyli przejścia do demokracji w Hiszpanii po zakończeniu dyktatury generała Franco. Otóż ta jedność nigdy nie istniała, i byłabym bardzo zdziwiona, gdyby udało się ją zaprowadzić. Dziś służy tylko do uciszania ludzi.
Kiedy obywatelki zostają pozbawione prawa do pokojowego wyrażania swojej woli, to jest to zła wiadomość dla demokracji. Kiedy obywatele, bojąc się przemocy na ulicach, wolą nie wychodzić z domu i nie głosować, to jest to zła wiadomość dla demokracji. Ale kiedy kilkuset obywateli zostaje rannych i pada ofiarą przemocy, bo domaga się egzekwowania swoich podstawowych demokratycznych praw, to nadchodzi czas na pociągnięcie do odpowiedzialności rządu .
Kiedy ludzie wylegają na ulice, a naprzeciwko siebie napotykają państwo niezdolne do samokrytyki i jakiejkolwiek formy uwzględniania demokratycznej woli, zamiast niej serwując przemoc i represje, wszystko może się wydarzyć. Sytuacja jest dzisiaj zupełnie otwarta.
Hiszpański rząd centralny musi natychmiast zrezygnować, a nowe wybory krajowe powinny odbyć się w demokratycznej debacie. Progresywne siły społeczne mogą w niej wiele podpowiedzieć, na przykład to, jak mało interesująca i bezużyteczna w efekcie jest walka o demokratyczne wartości z państwem narodowym poprzez… tworzenie nowego (katalońskiego) państwa narodowego.
O wiele bardziej twórcze jest myślenie o rozwijaniu sieci niezależnych miast, gmin i regionów, które funkcjonować mogą niejako poza państwem narodowym i efektywniej sprzeciwiać się neoliberalizmowi, patriarchalizmowi i nacjonalizmowi.
czytaj także
My, progresywiści, musimy teraz przeciągnąć tę debatę na nasz teren, z dala od gniewu, przemocy i narodowych flag. Pierwszy dzień października 2017 roku w Hiszpanii i Katalonii nie musi być wcale zaprzepaszczeniem szansy na taką debatę. Może też być nowym otwarciem dla dialogu, którego tak potrzebują Katalonia, Hiszpania i cała reszta Europy.
Czy niepodległość Kurdystanu doprowadzi do kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie?
czytaj także
**
Tekst Marty Cillero ukazał się na PoliticalCritique.org