Oto zdanie, które musi paść, aby uczynić zadość faktom i sprostować clickbaitowe nagłówki: we wtorek 10 maja 2023 roku Donald Trump został skazany za wykorzystanie seksualne i zniesławienie, nie gwałt.
W książce wydanej w 2019 roku pisarka Jean Carroll oskarżyła Trumpa o gwałt, którego miał dopuścić się w połowie lat 90. On twierdził publicznie, że nigdy się nie spotkali, oskarżył kobietę o próbę podbicia sprzedaży książki i spiskowanie z demokratami. Nie omieszkał dodać, że Carroll i tak nie jest w jego typie.
Sprawa uległa przedawnieniu, lecz w listopadzie 2022 w stanie Nowy Jork weszła w życie ustawa Adult Survivors Act, umożliwiająca domniemanym ofiarom przedawnionych przestępstw seksualnych składanie pozwów cywilnych przez okres jednego roku. Carroll natychmiast pozwała Trumpa o zniesławienie, napaść seksualną i gwałt.
Chcecie zobaczyć Trumpa w więzieniu? Prędzej ujrzycie go w Białym Domu
czytaj także
W zakończonej w tym tygodniu sprawie cywilnej federalna ława przysięgłych, złożona z sześciu mężczyzn i trzech kobiet, uznała, że dowody przedstawione przez pisarkę Jean Carroll są wystarczające, by uznać Trumpa za winnego. Ale nie gwałtu, tylko wykorzystania seksualnego oraz zniesławienia. Kobiecie przyznano 5 milionów odszkodowania. Nie zdołała jednak przekonać ławników i ławniczek do tego, że została zgwałcona.
10 maja Aleksandra Sobczak, wicenaczelna „Gazety Wyborczej”, zwróciła się do subskrybentów: „Przepraszam za to, że w naszym porannym newsletterze napisaliśmy o skazaniu Donalda Trumpa za gwałt, a prawda jest taka, że były prezydent jest winny molestowania”. Jednak decyzja ławników nie oznacza, że do gwałtu nie doszło – a jedynie, że nie przedstawiono wystarczających dowodów. W sprawach dotyczących przemocy seksualnej zwykle ich brakuje, zwłaszcza jeśli dotyczą sytuacji sprzed wielu lat.
Trump sam się pogrążył
Do ataku doszło podczas przypadkowego spotkania Carroll i Trumpa w Bergdorf’s, modnym domu towarowym na nowojorskiej Piątej Alei. Carroll zeznała, że Trump poprosił ją o pomoc w wybraniu prezentu dla przyjaciółki. Podczas zakupów wszedł z nią do przebieralni. Następnie przycisnął kobietę do ściany, ściągnął jej rajstopy i wepchnął palce do pochwy. A potem, jak twierdzi ofiara – a czego nie udało się jej udowodnić – również penisa.
Na korzyść Carroll zeznawały między innymi jej przyjaciółki, którym zwierzyła się niemal natychmiast po ataku. Dwie inne kobiety powiedziały przed sądem, że Trump napastował je w podobny sposób. Nie było jednak żadnych bezpośrednich świadków zdarzenia, fizycznych dowodów, zdjęć ani nagrań z kamer przemysłowych.
Trump sam pogrążył się w oczach ławników, podczas przesłuchania poprzedzającego proces sądowy wygłaszając grubiańskie komentarze. „Cóż, historycznie rzecz biorąc, gwiazdy zawsze mogły obłapiać kobiety. Tak jest od miliona lat. Nie zawsze, ale w dużej mierze. Niestety lub na szczęście” – odpowiedział na jedno z pytań prawniczki. Gdy pokazano mu zdjęcie pisarki, pomylił ją z jedną ze swoich byłych żon, Marlą Maples. Oskarżony nie pojawił się na sali sądowej, a jego pełnomocnik nie zaoferował właściwie żadnej linii obrony. Twierdził jedynie, że opisywana przez Carroll sytuacja nie miała miejsca.
Prawybory potwierdzają: republikanie nie mogą uwolnić się od Trumpa
czytaj także
Jako że był to proces cywilny, według prawa nie można mówić o Trumpie jako o skazanym za jakiekolwiek przestępstwo. Oznacza to również, że zadaniem ławników była ocena wiarygodności zarzutów, a nie uznanie oskarżonego za winnego lub niewinnego ponad wszelką wątpliwość. Proces dowodowy w postępowaniu cywilnym nie podlega tak rygorystycznym zasadom jak w procesie karnym.
Skandale a wierność politykom
Tym łatwiej zwolennikom Trumpa uznać, że wyrok to akcja wrogich mu liberałów z Nowego Jorku, którego władze uchwaliły Adult Survivors Act wyłącznie po to, żeby nękać byłego prezydenta. Warto przy tym pamiętać, że nawet udowodnione ponad wszelką wątpliwość próby nielegalnego pozostania przy władzy po przegranych wyborach nie pozbawiły go poparcia.
Zasadniczo jest tak, jak powiedział sam Trump – nie straciłby wyborców, nawet gdyby zastrzelił kogoś na nowojorskiej Piątej Alei. Nie interesuje ich to, jakim jest człowiekiem, ale co może im załatwić lub co obiecuje, że załatwi. Z sekciarskim zapałem i konsekwencją ignorują każdą niegodziwość, jakiej się dopuszcza, a wyroki postrzegają jako dowody na spisek przeciwko ukochanemu przywódcy.
czytaj także
Po dekadach ujawniania rozmaitych skandali znikomy odsetek wyborców uważa Trumpa za postać moralnie nieskazitelną. Jednak powszechne jest przekonanie, że aby odnieść sukces w polityce, trzeba sobie pobrudzić ręce i wykazać się bezwzględnością. Istotne jest tylko to, do którego plemienia należy kandydat. Zaglądanie politykom w życiorys to ekscytująca pożywka dla mediów i twitterowiczów, ale nie wpływa na ich poparcie. Sprawa Trumpa nie jest zresztą precedensem. Kiedy w 1998 roku Bill Clinton zgodził się wypłacić Pauli Jones 850 tysięcy dolarów w ramach pozasądowej ugody w sprawie o molestowanie seksualne, nie stracił na popularności.
Trump odwołał się od wyroku, a dzień po jego ogłoszeniu wystąpił w CNN, nazywając Carroll wariatką. Nie jest to zapewne koniec spektaklu i jakkolwiek będzie on budzić emocje, pozostanie bez większego wpływu na wyniki wyborów.