Świat

Pieniążek: Syria nie ma wpływu na to, co dzieje się na jej terytorium

Syria

Państwo Islamskie zostało uśmiercone jako terytorium, ale nie jako organizacja. Póki co, sytuacja w Europie się uspokoiła. Operacje na Zachodzie są kosztowne, skomplikowane logistycznie i w tej chwili, gdy PI funkcjonuje w podziemiu, nie są mu tak potrzebne – mówi Paweł Pieniążek, autor książki „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii”.

 

Jagoda Grondecka: Twoja nowa książka nosi tytuł Po kalifacie. A zatem: co po nim?   W jakim punkcie jest Syria po ośmiu latach wojny?

Paweł Pieniążek: W pewnym sensie brak kalifatu jest trudniejszy. Gdy istniały terytoria kontrolowane przez Państwo Islamskie, wiadomo było, gdzie można zlokalizować bojowników. Teraz chowają się w różnych miejscach, przede wszystkim na pustyni w prowincji Dajr az-Zaur, ale też w północno-wschodniej Syrii i części Iraku. Wojna z Państwem Islamskim coraz bardziej przypomina partyzancką. Bojownicy Daesh ograniczają się teraz niemal wyłącznie do działań dywersyjnych – przeprowadzają zamachy, w tym samobójcze, i zabójstwa. W Ar-Rakce, która została odbita z rąk dżihadystów w połowie października 2017 r., z powodu bomb-pułapek zabroniono korzystania z motocykli i motorynek. Ich zniknięcie jest bardzo zauważalne, bo to bardzo popularny środek transportu, tańszy od samochodu. W Cywilnej Radzie Rakki, czyli lokalnej administracji, powiedziano mi jednak, że 80 procent ataków było związanych z motocyklami.

Koniec kalifatu to nie koniec Państwa Islamskiego

Po drugie, wojna przeniosła się na poziom międzynarodowy i stała się wojną zastępczą. Syria jest dziś podzielona na trzy strefy: pierwszą kontroluje, jak kto woli, rząd lub reżim Asada, a wspiera Rosja i Iran. Druga co do wielkości znajduje się w północno-wschodniej Syrii pod kontrolą Syryjskich Sił Demokratycznych – za nimi stoi z kolei międzynarodowa koalicja, głównie USA i Francja. Trzecia to strefa kontrolowana przez dawne siły antyrządowe, arabskie bojówki wspierane przez Turcję. To północno-zachodnia Syria, z wyjątkiem Idlibu – tam wpływy Turcji są ograniczone. W południowej Syrii istnieje jeszcze terytorium kontrolowane przez siły antyrządowe i wspierane przez Amerykanów, ale z perspektywy rozwoju wojny ono w ogóle nie jest istotne. Dziś jest to wojna mocarstw – nikt nie może zrobić kroku do tyłu ani do przodu, bo ma za sobą protektora, który o wszystkim decyduje.

A przecież konflikt rozpoczął się od antyrządowych demonstracji i początkowo był wewnętrzną sprawą Syrii. Czy Syryjczycy mają jeszcze poczucie jakiegokolwiek wpływu na losy tej wojny?

Bardzo często słyszałem odpowiedź, że wojna i jej rozwiązanie już nie jest w ich rękach. Zawsze ciekawiło mnie miasto Manbidż, które stanowi terytorium sporu między Kurdami a Turcją. Turcja ciągle grozi, że zaatakuje miasto, istnieje linia frontu – ale kiedy tam byłem, niewiele się działo. Bojownicy polowali na królika, strzelali do balonów. Oczywiście czasami toczą się tam walki, zdarzają się ofiary, więc nie jest to zabawa, ale gdybym miał opierać się tylko tym, co sam tam widziałem, powiedziałbym, że nic się tam nie dzieje.

Cypr: jedna wyspa, dwa bieguny

czytaj także

Cypr: jedna wyspa, dwa bieguny

Julia Aleksiejewa

Były momenty, że o Manbidżu mówiły media na całym świecie. Mieszkańcy miasta też obserwowali to w telewizji, bo w mieście wszystko było, jak było – nic się nie zmieniało. To pokazuje, że ta wojna w pewnym sensie przeniosła się do gabinetów politycznych w różnych państwach na świecie. Nie jest już kwestią tego, co zrobi albo powie dana grupa w Syrii.

Czy ktokolwiek wierzy jeszcze w Syrię bez Asada?

Wydaje mi się, że nie. Widać to też na poziomie międzynarodowym – nawet Zachód zaczął przyznawać, że Asad zostaje. Każdy, kto obserwuje to z minimalnym pragmatyzmem, ma świadomość, że w tej kwestii nic się nie zmieni. W Rakce na początku lipca spotkałem ludzi, którzy mówili, że chcą obalenia Asada już, natychmiast – inni z kolei mówili mi, że Asad daje największą stabilność. Wizja obalenia Asada to raczej myślenie życzeniowe niż realna wiara, że to się stanie.

W takim razie w kim Syryjczycy pokładają nadzieje, kiedy wiadomo, że ich rebelia jest przegrana? Opisujesz, że części mieszkańców, przynajmniej do pewnego momentu, nawet odpowiadały surowe normy narzucone przez Państwo Islamskie.

Ludzie na terytoriach kontrolowanych przez jakąś grupę zwykle są z niej całkiem zadowoleni, jeśli gwarantuje im choć trochę stabilności. Pracowałem na syryjskich terytoriach kontrolowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne. Ogromna większość tamtejszych Kurdów popiera ich władzę. Rzadko spotykałem takich, którzy tęsknili za Asadem. Na terytoriach zamieszkałych głównie przez ludność arabską, czyli w Manbidżu, Rakce czy prowincjach Hasaka i Dajr az-Zaur, sympatie wydają się bardziej podzielone.

Część mieszkańców jest gotowa poprzeć Syryjskie Siły Demokratyczne pod warunkiem, że zapewną im bezpieczeństwo i stabilność dostaw prądu, wody, gazu. Stabilizacja odgrywa tutaj bardzo istotną rolę. Inni popierają Asada. Są też tacy, którzy chcieliby prawa szariatu. Te sympatie się często zmieniają. Jak powiedział mi jeden z mieszkańców Manbidżu: kto by nie przyszedł, ludzie będą klaskać. Trochę brutalne, trochę cyniczne, ale jak jedni przychodzą, drudzy odchodzą, ciągle coś się zmienia, to trudno się z czymś utożsamiać. Wszędzie jest także pewien „żelazny elektorat”, ale myślę, że generalnie ludzie dość łatwo akceptują daną sytuację.

Było to widać po tych, którzy uciekali z terytoriów kontrolowanych przez Państwo Islamskie. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, uciekli nie z powodu dżihadystów, tylko nalotów. Czyli postanowili wyjechać dopiero wtedy, gdy bomby zaczęły spadać na ich domy.

W tej skomplikowanej mozaice specyficzna jest sytuacja w Rożawie. Podczas gdy dla Syryjczyków arabska wiosna zakończyła się całkowitą klęską, wydaje się, że Kurdom na tej wojnie udało się co nieco ugrać.

Syryjscy Kurdowie długo czuli się jak obywatele drugiej kategorii. Przez całe lata wielu z nich nie miało paszportów, bo tak naprawdę traktowano ich jako tureckich uchodźców. Na początku XXI wieku kurdyjska świadomość zaczęła rosnąć. Istotnym momentem w jej tworzeniu były protesty, do których doszło w 2004 roku. Zaczęły się od zamieszek na stadionie w Kamiszli podczas meczu lokalnej drużyny Al-Dżihad z Al-Fotuwa, bardzo pro-asadowskim zespołem z Dajr az-Zaur. Gdy rozpoczęła się wojna, Kurdowie niechętnie sprzymierzali się z bojówkami antyrządowymi, bo te, podobnie jak Asad, nie chciały uznać żadnych kurdyjskich roszczeń – czy do autonomii, czy do federalizacji.

Ta wojna Erdogana przyniesie Zachodowi nową falę islamskiego ekstremizmu

W 2012 roku, kiedy sytuacja zupełnie zaczęła wymykać się Asadowi z rąk, prawdopodobnie zawarto porozumienie pomiędzy rządem a Kurdami. Nie ma na to twardych dowodów, ale Partia Unii Demokratycznej, bliźniacza partia PKK – partii tureckich Kurdów, niemal bez walki przejęła kontrolę nad częścią kurdyjskich miast i wsi. Później zaczęła te terytoria rozszerzać. Przełomowym wydarzeniem była obrona Kobane w latach 2014–2015. Wtedy Kurdów zaczęła wspierać międzynarodowa koalicja. To spowodowało, że gdy Kobane udało się obronić, Kurdowie sprzymierzyli się ze swoimi arabskimi partnerami. Wtedy zaczęli rozszerzać swoje terytoria, dlatego dziś strefa Syryjskich Sił Demokratycznych jest tak duża.

Na razie Kurdowie są pod parasolem ochronnym Waszyngtonu. Wciąż jednak istnieje zagrożenie, że gdy Amerykanie opuszczą Syrię, powtórzy się sytuacja z 2018 roku, kiedy tureckie wojska zaatakowały Afrin.

Ostatnio Turcja ponownie zapowiedziała, że zaatakuje kurdyjskie terytoria. Jest bardzo możliwe, że tak zrobi to, bo Turcy stracili już cierpliwość. Amerykanie zapowiedzieli, że się wycofają i uzgodnili z Turcją plan ustanowienia strefy bezpieczeństwa wzdłuż granicy turecko-syryjskiej. Kiedy Trump wycofał się z tego planu, sytuacja znów stała się niejasna. To wywołuje irytację Turków. Myślę, że chcieliby te terytoria zająć, gdyby mieli taką możliwość. Na tym właśnie polega problem wojny zastępczej: każda siła ma swojego zagranicznego protektora, co powoduje, że usunięcie jednego z elementów oznacza całkowite przetasowanie. Gdyby Trump się wycofał, tak jak chciał, przypuszczam, że terytoria kurdyjskie zostałyby rozszarpane między reżimem Asada a Turcją.

Dlaczego tym razem nie ma sensu krytykować Trumpa i militaryzmu [Traczyk o ofensywie Zachodu w Syrii]

Trochę tak stało się z Państwem Islamskim. Kiedy do walki włączyły się inne państwa i zaangażowały swoje siły lotnicze, dżihadyści nie byli w stanie się bronić. Inne grupy zaczęły rozszarpywać ich terytoria. Najlepiej było to widać, kiedy kończyła się bitwa o Rakkę, a zaczynała kampania w Dajr az-Zaur. Z jednej strony Syryjskie Siły Demokratyczne, a z drugiej armia syryjska, rozpoczęły błyskawiczną ofensywę, by zająć złoża ropy i gazu, a także dotrzeć do granicy z Irakiem.

Dla Iranu, a przez to pośrednio dla Asada, było bardzo ważne, by dostać przejście graniczne przy Abu Kamal. To dawałoby możliwość zbudowania tzw. szyickiego półksiężyca, czyli snutej przez Iran wizji terytorium kontrolowanego od Teheranu po Bejrut.

Dla Kurdów z kolei cenne były pola ropy we wschodniej Syrii. Kolejne połacie tych terenów były zajmowane z dużą szybkością. Tak samo wydarzyłoby się, gdyby któryś z elementów istniejącego układu sił został wycofany, na przykład gdyby Turcja wycofała poparcie dla bojówek. Myślę, że siły Asada miałyby duży problem, gdyby nagle wycofały się Rosja i Iran, choć na to się nie zanosi – te kraje wydają się najbardziej długofalowymi graczami.

Gebert: W Syrii trwa pięć wojen naraz

W takim razie w jakim kierunku rozwinie się ta wojna?

Na pewno już rozwija się w stronę siania chaosu. To robi przede wszystkim Państwo Islamskie, głównie we wschodniej Syrii, ale nie tylko. Przeprowadza operacje dywersyjne, dość regularnie dokonuje zamachów i morderstw. Regularne ataki przypuszczają Kurdowie w Afrinie. Nie są one jednak wymierzone w cywilów. Kurdowie najczęściej atakują różnych dowódców czy bojowników grup, które pojawiły się w mieście, czasami też – tureckich żołnierzy. Cały czas próbują jakoś zasiać chaos. Jest to próba destabilizacji terytoriów, z których utratą dana grupa nie może się pogodzić. To pierwsza rzecz – drobne ruchy tektoniczne, które sprawiają, że sytuacja się nie stabilizuje.

Druga to klincz na poziomie międzynarodowym. Gdy któraś z grup usiłuje zająć nowe terytoria, zostaje rozbita w pył. W lutym 2018 roku duża kolumna pojazdów sił reżimu Asada próbowała zaatakować Syryjskie Siły Demokratyczne w Dajr az-Zaur. Natychmiast zostali zbombardowani przez Amerykanów. Według nieoficjalnych danych, amerykańskie bomby zabiły lub raniły trzysta osób, w tym Rosjan z prywatnej grupy wojskowej Wagnera.

Sachs: Tylko najtrudniejszy kompromis zatrzyma rozlew krwi w Syrii

Najbliższe rozwiązanie to rozwiązanie polityczne, ale nie ma chyba do tego woli. Nikt nie chce iść na ustępstwa.

Właściwie jakie są interesy światowych mocarstw w Syrii?

W przypadku Rosji jest to przede wszystkim kontynuacja logiki legitymacji władzy. Od samego początku Rosja poparła Asada, wysyłając bardzo silny przekaz: wspieramy legalną władzę. Trzeba pamiętać, że działo się to w trakcie wydarzeń na Ukrainie. Tam także był podnoszony ten argument – władza na Krymie jest nielegalna, bo legalnie wybranego prezydenta obalono.

Drugi powód to umacnianie wpływów w regionie – Syria przez wiele lat była przyczółkiem Związku Radzieckiego. To przy okazji jedna ze starych utarczek turecko-syryjskich. W tej wojnie wybrzmiewa także spór pozimnowojenny. Ma to duże znaczenie prestiżowe, bo Rosja umacnia swoją pozycję, de facto wygrała ze Stanami w Syrii.

Ta wojna w pewnym sensie przeniosła się do gabinetów politycznych w różnych państwach na świecie.

Dla Turcji to przede wszystkim umacnianie pozycji i próba rozwiązania „problemu kurdyjskiego”. Stany Zjednoczone, jak to maja w zwyczaju, utknęły w Syrii po walce z Państwem Islamskim. Teraz decydenci zrozumieli, że sytuacja się skomplikowała, i nie wiedzą, co zrobić. To symptomatyczne, bo Amerykanie są w Afganistanie już prawie dwadzieścia lat, a w Iraku ponad piętnaście.

Amerykanie utknęli, walcząc z Państwem Islamskim, którego upadek Donald Trump obwieścił w marcu tego roku. Tymczasem organizacja wprawdzie straciła terytorium, ale wciąż przeprowadza ataki w różnych państwach, na różnych kontynentach. Jak wygląda ich nowy modus operandi?

Na pewno istnieje centrala na Bliskim Wschodzie. Dowództwo nie zostało zlikwidowane, co pokazało niedawno wideo z Abu Bakrem al-Bagdadim. Jest ciągły przepływ ludzi, nie ma jednego punktu zbiorczego, ale komórki organizacji funkcjonują przede wszystkim w Afryce i Azji. Terytoria, na których Państwo Islamskie jest obecnie najsilniejsze, to Afganistan i Afryka, przede wszystkim tzw. Państwo Islamskie Afryki Zachodniej, które funkcjonuje głównie w Nigerii.

Ta grupa próbuje budować instytucje parapaństwowe, choć na bardzo okrojoną skalę. Zapewniają bardzo ograniczoną pomoc medyczną, kopią studnie, pełnią funkcje policyjne i zbierają podatki. Państwo Islamskie niedawno ogłosiło powstanie swoich prowincji w Indiach i Pakistanie, choć na razie nie odnotowano ich szczególnej aktywności. Wiele grup rozsianych po świecie przysięgło wierność Bagdadiemu. Widać że jest między nimi przepływ ludzi i kapitału, ale jak to dokładnie działa, nie wiadomo.

Nigeria: toksyczny patriarchat

czytaj także

Nigeria: toksyczny patriarchat

Ibitoye Segun Emmanuel

Zamachy trzeba jakoś finansować. Skąd bojownicy biorą pieniądze teraz, gdy nie mają już terytorium?

Szacuje się, że Państwo Islamskie posiada wciąż 250–300 milionów dolarów. To duża kwota, szczególnie, że szacuje się, że atak na WTC kosztował około 500 tysięcy dolarów. Skąd te pieniądze pochodzą? Jeszcze jako kalifat organizacja zarobiła chyba najwięcej na obrabowaniu Mosulu – banków i wszystkiego, co się dało. Te pieniądze bardzo często wysłali za granicę, wyprali, założyli legalne lub nielegalne biznesy. Niektóre z nich zostały odkryte, inne nie, więc mogą nadal funkcjonować.

Druga rzecz to podatki, które Państwo Islamskie ściągało na swoich terytoriach. Trzecia, czyli dochody z ropy, które na Zachodzie często były przeceniane – wiadomo: skoro Bliski Wschód, to musi być ropa. A nie były to dochody tak istotne jak te z dwóch pierwszych źródeł.

Państwo Islamskie zostało uśmiercone jako terytorium, ale nie jako organizacja. Póki co, sytuacja w Europie się uspokoiła. Analitycy, z którymi rozmawiałem, jako dwa główne powody wymieniali zacieśnienie współpracy między służbami różnych krajów oraz rezygnację Państwa Islamskiego z operacji na Zachodzie. Są kosztowne, skomplikowane logistycznie i w tej chwili, gdy PI funkcjonuje w podziemiu, nie są mu tak potrzebne. Koncentrują się na atakach lokalnych, umacnianiu pozycji w różnych miejscach na świecie.

Do walki z Państwem Islamskim przystępowali także ochotnicy z zagranicy, co także opisujesz w swojej książce. Kim są ludzie, którzy ściągali do Syrii, narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo, by walczyć z terrorystami?

Są bardzo różni. Spotykałem ich przy różnych okazjach od początku swojego pobytu w Syrii. Stanowili zróżnicowaną grupę, mieli różne motywacje. Jedni wierzyli, że Rożawa, czyli syryjski Kurdystan, to miejsce, w którym powstaje super progresywny projekt i chcieli pomóc go budować. Rozmawiałem z Polakiem, który walczył w szeregach Syryjskich Sił Demokratycznych. Był pracownikiem biurowym i chciał pokazać, że nawet pracownik biurowy może nie dać się zastraszyć, może pójść na wojnę z najstraszniejszą organizacją na świecie.

W Afrinie spotkałem dwóch gości, którzy głosowali na Trumpa i mieli doświadczenie wojskowe. Jednemu z nich tak się złożyło, że wrócił do cywila wcześniej, niż zamierzał. Gdy tracisz z oczu cel, chcesz poczuć się potrzebny, pożyteczny. Przyjechał więc częściowo dla siebie, a częściowo z chęci ochrony ludzi, pomagania.

Syria calling!

czytaj także

Syria calling!

Srećko Horvat

Nie jest to chyba uczucie, które należy potępiać. Każdy rozumie je na swój sposób i próbuje realizować je na swój sposób. Byli także mściciele – ludzie, którzy chcieli zemścić się za zamachy w ich krajach.

Mamy zatem wielką grę światowych mocarstw, geopolityczny koncert życzeń i bodaj najgroźniejszą obecnie organizację terrorystyczną świata, której kolejne głowy odrastają niczym hydrze. Jak w tym wszystkim wygląda zwykłe, codzienne życie mieszkańców Syrii?

Podczas mojej ostatniej wizyty w Rakce sytuacja się poprawiła. Jest woda w kranach, co ważne, za to gorzej z prądem – cała infrastruktura została zniszczona, a na naprawę brakuje pieniędzy. Mieszkańcy często mają ambiwalentny stosunek do tych zmian: widać poprawę, jest lepiej, niż było, ale nadal nie jest dobrze. Są duże problemy z pracą – jeśli miasto jest całkowicie zniszczone, trudno znaleźć coś do roboty.

Gdy trzeba działać, to robi to naprawdę mało osób [reportaż z Marszu dla Aleppo]

Wiele osób, które spotkałem, pracuje jako robotnicy do wynajęcia. Codziennie od nowa szukają pracy, czekają, czy ktoś zadzwoni, czy nie. To oznacza dużą niepewność. Mówią, że nie są w stanie samodzielnie się utrzymać. Tu sytuację ratują więzi rodzinne – ci, którzy pracują, zarabiają na wszystkich. Jeśli ktoś wcześniej dysponował większym budżetem, kupił na przykład sklep spożywczy, bo ludzie zawsze znajdą jakieś pieniądze na jedzenie.

Niepewności towarzyszy brak poczucia bezpieczeństwa, także fizycznego. Mieszkańcy Rakki mówili mi ostatnio: nie wiesz, co się wydarzy, wyjdziesz na ulicę i może cię już nie być. Od upadku kalifatu ponad trzystu bojowników Syryjskich Sił Demokratycznych zginęło z rąk Państwa Islamskiego, co pokazuje skalę konfliktu, który wciąż się toczy.

Pogłoski o pokonaniu Państwa Islamskiego są mocno przesadzone

Są próby przywracania przeszłości. Smutny paradoks jest taki, że dziś marzeniem wielu ludzi jest myślenie o przyszłości jako o przeszłości – chcą, żeby ich miasta, ich domy, wyglądały tak jak kiedyś. Nie myślą o tym, żeby coś zmienić czy poprawić, tylko żeby wrócić do tego, co było.

**
Po kalifacie nowa woja w Syrii wywiadPaweł Pieniążek (1989) – dziennikarz stale współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”. Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Jego artykuły ukazywały się m.in. na portalu Gazeta.pl, w „Gazecie Wyborcze” i „Krytyce Politycznej”. Autor książek Wojna, która nas zmieniła i Pozdrowienia z Noworosji, które ukazały się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Przekład tej drugiej ukazał się w Stanach Zjednoczonych ze wstępem profesora Timothy’ego Snydera. Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University. Jego książka Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii ukazała się w lipcu 2019 nakładem Wydawnictwa Czarne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jagoda Grondecka
Jagoda Grondecka
Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich
Dziennikarka, iranistka, komentatorka ds. bliskowschodnich. W 2020 roku została laureatką nagrody medialnej Pióro Nadziei.
Zamknij