Świat

Obszary ochronne? Tak, już są pod ochroną – rdzennej ludności. Po prostu jej nie wysiedlajmy

Czy wiecie, że słynne na cały świat parki Ameryki, w tym Wielki Kanion, Yellowstone i Yosemite, powstały w wyniku wysiedlenia rdzennych mieszkańców? Ich powstaniu często towarzyszyło zamknięcie rdzennej ludności w rezerwatach.

Prezydent Joe Biden zobowiązał się do ochrony 30 proc. powierzchni wód i lądów należących do Stanów Zjednoczonych do 2030 roku. Konwencji o różnorodności biologicznej towarzyszy oczekiwanie, że teraz to inni światowi przywódcy przyjmą plan 30×30 za globalny cel ochrony przyrody. To odpowiedź na stanowisko dużej części naukowców, którzy nawołują do objęcia ochroną 30 proc. wód i lądów na Ziemi do 2030 roku i 50 proc. do 2050 roku. Cel – złagodzenie najdotkliwszych skutków zmian klimatycznych.

Na pierwszy rzut oka projekt 30×30 wydaje się propozycją idealną. Obszary chronione, takie jak parki narodowe i rezerwaty przyrody, obecnie magazynują około 12 proc. światowych złóż węgla na lądzie (na tę chwilę około 15 proc. terenów lądowych i 7 proc. morskich na świecie znajduje się pod ochroną). Obszary te to oazy bioróżnorodności, roztaczające ochronę nad wieloma najbardziej zagrożonymi wyginięciem gatunkami na planecie. Poza tym są źródłem innych, niebagatelnych korzyści socjoekonomicznych, od przeciwdziałania skutkom powodzi i obniżania temperatury po wartość kulturową.

Ci, co popierali Bolsonaro, mają krew na rękach

Jednak miliony osób odwiedzających rocznie te tereny często nie zdają sobie sprawy, że ta strategia ma swoją cenę. Obszary pozostające pod szczególną ochroną przedstawia się jako niczym nieskażoną dzicz – miejsca wolne od ludzkich siedlisk i ich wpływu. W prawie każdym przypadku jest to z gruntu zafałszowany obraz.

Większość przestrzeni, które określamy mianem parków narodowych, rezerwatów dzikich zwierząt czy pomników przyrody, były kiedyś zamieszkiwane i zarządzane przez ludzi (czasami do bardzo niedawna). Parafrazując słowa historyka Marka Spence’a sprzed ponad dwudziestu lat, nieskalaną, dziką przyrodę należało najpierw stworzyć, aby móc objąć ją ochroną. W praktyce oznaczało to wywłaszczenie milionów ludzi w imię ochrony przyrody, zaś plan 30×30 grozi falą kolejnych.

Ochrona środowiska naturalnego poprzez masowe wywłaszczenia – wysiedlanie zamieszkującej te tereny ludności celem utworzenia obszarów chronionych – została po raz pierwszy udokumentowana na okupowanych przez Imperium Brytyjskie Karaibach, a do perfekcji doprowadzili ją osadnicy-koloniści w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie tereny znajdujące się pod ochroną w USA to tereny skradzione. Historia parków narodowych sięga tam okresu po zakończeniu wojny secesyjnej; miały one służyć za powód do dumy i przedsięwzięcie, które połączy podzielony naród.

Słynne na cały świat parki Ameryki, w tym Wielki Kanion, Yellowstone i Yosemite, powstały w wyniku wysiedlenia rdzennych mieszkańców. Ich powstaniu często towarzyszyło zamknięcie rdzennej ludności w rezerwatach. Należy zdać sobie sprawę, że wywłaszczenie nie skończyło się wraz ze schyłkiem XIX czy XX wieku. Rdzenne społeczności w dalszym ciągu starają się odzyskać dostęp i władzę nad objętymi ochroną ziemiami na terenie Stanów Zjednoczonych.

Staś i Nel – nasi mali rasiści

Amerykański model ochrony przyrody poprzez wywłaszczenie rozprzestrzenił się na cały świat i nadal jest popularny. Większość osób objętych wysiedleniami w imię ochrony środowiska stanowią członkowie rdzennych społeczności. Nic dziwnego, że grupy działające na ich rzecz, m.in. Survival International, sprzeciwiają się światowemu planowi 30×30. Podwojenie zasięgu obszarów chronionych w skali świata grozi wysiedleniem kolejnych społeczności. Perspektywa szeroko zakrojonych wywłaszczeń w imię ochrony środowiska to akt przemocy nie tylko z perspektywy humanitarnej, ale także ekologicznej.

Liczne społeczności wysiedlone na skutek utworzenia obszarów chronionych przez wiele pokoleń prowadziły zrównoważoną gospodarkę na tych terenach. Prawie połowa ziem przeznaczonych pod obszary chronione jest zarządzana przez rdzenną ludność; w obu Amerykach liczba ta wynosi aż 80 proc. Obrońcy przyrody zazwyczaj chcą objąć ochroną tereny o wysokim stopniu bioróżnorodności, pochłaniające dwutlenek węgla i wspierające unikatowe ekosystemy. To, że wybierają ziemie należące do rdzennych mieszkańców, dowodzi ich wysokiej wartości przyrodniczej i dobrego stanu terenów, które pozostają pod ich pieczą (jak również rasistowskiej, polityczno-ekonomicznej hierarchii, która sprawia, że ziemie rdzennych społeczności są postrzegane jako „dostępne”).

ONZ przyznaje, że rdzenna ludność sprawuje ochronę nad 80 proc. obecnej światowej bioróżnorodności. Naukowcy dowiedli, że zarządzanie rdzennej ludności zapewnia ekosystemom ten sam poziom wsparcia i ochrony co dowolny obszar chroniony. Ochrona poprzez wywłaszczenie prowadzi więc do usunięcia ludzi, którzy najbardziej dbają o nasze bezcenne ekosystemy.

Wykazano także, że wysiedlanie prowadzi do lawiny szkodliwych dla środowiska skutków. W 1882 roku komisarz stanu Kalifornia M.C. Briggs zauważył, że brak tradycyjnych wypalań w dolinie Yosemite w następstwie wysiedlenia plemienia Ahwahneechee doprowadził do inwazji nowych, młodych drzew. Briggs zanotował: „Kiedy teren ten podlegał własności Indian, coroczne wypalanie sprawiało, że całe dno doliny wolne było od podszycia, pozostawiając jedynie majestatyczne dęby i sosny, które zdobiły ten najpiękniejszy z parków. Pod tym jednym względem ochrona sprowadziła nań szkodę”. To, co zaobserwował Briggs, nie było odosobnionym przypadkiem. Chociaż objęte ochroną tereny przedstawia się jako puste i nieskazitelne, w rzeczywistości ich krajobraz podlega daleko idącym ingerencjom. W tym świetle utrata ludzkich zarządców, których relacja z tymi ziemiami sięga wielu pokoleń, musi przynieść zmiany w ekosystemie.

Kłamstwa w majestacie

czytaj także

Kłamstwa w majestacie

George Monbiot

Co więcej, wysiedlenia spychają całe społeczności na najniższe szczeble gospodarki rynkowej, gdzie na pozbawioną własnej ziemi, ubogą ludność czeka finansowa zachęta do wycinki drzew, kłusownictwa i innych, pustoszących środowisko działań. Wysiedlenia zaburzają dawno ustalone relacje pomiędzy społecznościami a ich terytorium, w tym systemy regulujące rolnictwo, co może negatywnie wpłynąć na środowisko.

Kolejną niepokojącą kwestią jest to, że obszary chronione mogą umożliwić elitom dostęp do surowców. Historia pokazuje, że były one wykorzystywane jako narzędzia do bogacenia się elit poprzez zabezpieczenie stałego dostępu do zasobów naturalnych, takich jak drewno, i tworzenie nowych inwestycji turystycznych i rekreacyjnych.

Nie możemy polegać na tym, że obszary chronione zapewnią nam sprawiedliwą ekologicznie i społecznie przyszłość. Musimy zastanowić się, jak inaczej chronić życie na Ziemi. Rdzenne społeczności od dawna mają rozwiązania na nasz najbardziej palący socjoekologiczny kryzys.

Około 370 milionów osób na całym świecie utożsamia się z rdzenną populacją. Oczywiście rdzenna ludność to nie monolit i nie należy generalizować na temat tylu zróżnicowanych kultur. Jednak to, co według badaczy rdzennej kultury Taiaiake Alfreda i Jeffa Corntassela łączy je wszystkie, to „walka o przetrwanie jako odrębne ludy, w oparciu o wyjątkowe dziedzictwo, przywiązanie do rodzinnej ziemi i sposób życia w zgodzie z naturą […] a także fakt, że na ich egzystencję w dużej mierze składają się działania nakierowane na przetrwanie pomimo wysiłków państw kolonizujących, aby wymazać je kulturowo, politycznie i fizycznie”. Istnieje szereg dowodów na to, jak niezmiernie ważne są tradycyjne sposoby życia rdzennych mieszkańców dla ekologii, o czym wspominałam powyżej.

Rdzenne ludy nie są nieodzownie połączone ze swoją ziemią; rasistowskie stereotypy o „szlachetnym dzikusie” czy „ekologicznym Indianinie” przesłaniają skomplikowane, socjoekologiczne i polityczno-ekonomiczne systemy, które tworzą rdzenną gospodarkę. Rdzenne ruchy na rzecz dekolonizacji i odradzające się rdzenne władze chcą przywrócić tradycyjne socjoekologiczne stosunki na wszystkich skolonizowanych terenach.

Początek antropocenu: podboje, kolonizacja, niewolnictwo

czytaj także

Na czele ruchu dekolonizacyjnego na Wyspie Żółwia, znanej też jako Ameryka Północna, stoją rdzenne kobiety, osoby trans, queerowe i two-spirit [zbiorcze określenie osób rdzennego pochodzenia, pełniących tradycyjne, alternatywne płciowo role – przyp. tłum.]. Projekt osadniczo-kolonizacyjny w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie naraził zarówno środowisko naturalne, jak i rdzenne kobiety i osoby queerowe na szczególne formy przemocy. W wielu społecznościach narzucenie kapitalistycznego heteropatriarchatu pozbawiło je tradycyjnych pozycji władzy i zaburzyło oparte na płci relacje z ziemią. Postępującą likwidację rdzennych terytoriów i sposobu życia najlepiej widać na obszarach wydobywczych, takich jak tereny rurociągu Line 3 w Kanadzie czy rezerwat Standing Rock w USA, gdzie przemoc wobec środowiska podsyca przemoc wobec rdzennych kobiet i osób queerowych. Z najnowszych doniesień wynika, że dwaj mężczyźni pracujący nad budową Line 3 byli zamieszani w handel ludźmi, a ich celem były rdzenne kobiety.

Nawoływania rdzennej ludności o zwrócenie ziem i wód w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie nie są abstrakcyjne ani symboliczne – są jak najbardziej konkretne i naglące. Red Nation, organizacja rdzennego oporu z siedzibą na Wyspie Żółwia, stwierdza: „Stawka jest oczywista: dekolonizacja albo wymarcie”.

Co ważne, dekolonizacja to coś więcej niż tylko zwrócenie zagarniętych terenów (chociaż nie sposób go pominąć). Zwróceniu zagrabionych ziem musi towarzyszyć zmiana w systemach produkcji i reprodukcji, włączając w to zniesienie kapitalizmu, patriarchatu, neokolonializmu, zachodniej koncepcji rozwoju i innych form społecznej dominacji. Niektóre rdzenne feministki posługują się terminem „rematriacji”, oznaczającym „wezwanie do moralnego i politycznego zobowiązania się rdzennego przywództwa i innych członków społeczności do przebudowania rdzennych struktur władzy w sposób, który przywróci centralną pozycję kobiet”.

Zbrodnia na żądanie banków. Jak Peru likwidowało biedę przymusową sterylizacją

W zeszłym roku miałam przyjemność spotkać się z członkami rdzennych społeczności, którzy stoją na czele ruchu oporu w południowo-zachodnich Stanach Zjednoczonych. Ich walka przeciwko szczelinowaniu, wydobyciu uranu i miedzi oraz składowaniu odpadów promieniotwórczych, by wymienić tylko kilka przykładów, podkreślają nierozłączność emancypacji rdzennej ludności z ochroną środowiska. Rdzenni mieszkańcy nie sprzeciwiają się pojedynczemu projektowi wydobycia, ale walczą o całkiem inną przyszłość. Ich wysiłek pokazuje, że Matka Ziemia nie będzie wolna, dopóki wolni nie będą jej rdzenni mieszkańcy, i na odwrót.

Obszary chronione nie są w stanie zapewnić długotrwałej ochrony środowiska, ponieważ podtrzymują systemowe czynniki napędzające jego degradację: kapitalizm, (neo)kolonializm, patriarchat, zachodnią koncepcję rozwoju i społeczną dominację. Wysiedlenie opiekunów przyrody w imię jej ochrony przyczyni się do ludzkiego cierpienia i zaszkodzi środowisku. Jeśli chcemy zdrowej i sprawiedliwej przyszłości dla całego życia na Ziemi, musimy przyjąć dekolonizację za nadrzędną politykę środowiskową.

**
Margot Lurie – absolwentka Amherst College i stypendystka Fundacji Thomasa J. Watsona (2021).

Tekst opublikowany w magazynie OpenDemocracy. Z angielskiego przełożyła Anna Opara.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij