Dziś Alabama, jutro USA. Pytanie, co pogrąży Trumpa wcześniej – rosyjskie koneksje czy „łapanie za cipkę”?
Skandalista Roy Moore pokonany przez Douga Jonesa w wyścigu do Senatu. Po raz pierwszy od 1992 Alabama wyśle do Waszyngtonu demokratę. To wielka porażka dla Trumpa i republikanów.
Demokraci właśnie dostali prezent pod choinkę. Po przegranych wyborach prezydenckich w 2016, nie robili sobie wielkich nadziei i sceptycznie przyglądali się w miarę obiecującym sondażom. Jeśli oskarżany o molestowanie seksualne Donald Trump został wybrany prezydentem Stanów Zjednoczonych, to Roy Moore, z jego długą historią napastowania nieletnich dziewcząt, pewnie może zostać senatorem. Od miesiąca, do kiedy oskarżenia pojawiły się na pierwszych stronach gazet, oczy całej Ameryki zwrócone są na Alabamę. Strata fotela senatorskiego w Alabamie (tego samego fotela, który zwolnił nie kto inny, jak Jeff Sessions, obecnie prokurator generalny USA w administracji Trumpa) osłabia republikańską większość w senacie (teraz mają tylko jeden głos przewagi) i stawia pod znakiem zapytania jej moc ustawodawczą. Wybór Jonesa do amerykańskiego Senatu może wpłynąć również na ustawę podatkową Trumpa, która wciąż potrzebuje głosów senatorów. Republikanie śpieszą się, żeby przeforsować ustawę przed Bożym Narodzeniem – trochę na łeb na szyję, bo ustawa póki co ma dziury i problemy techniczne, a prawda jest taka, że powinni poczekać na nowego senatora, Douga Jonesa.
Jak nie strzelałem do Kim Dzong Una, czyli witamy w Atlancie!
czytaj także
Alabama miała nie lada orzech do zgryzienia. Jest jednym z najbardziej republikańskich stanów USA, gdzie poparcie dla Trumpa przekracza 50 procent a podziały rasowe odgrywają olbrzymie znaczenie. Demokraci postrzegani są jako czarną mniejszość, biali (zwykle ewangelicy) od lat utożsamiają się z partią republikańską.
Wyborcy stanęli przed dylematem – głosować na seksualnego drapieżcę czy… na demokratę. Wielu z nich najwyraźniej doszło do wniosku, że najsensowniej jest zostać w domu. Stąd też niespodziewana wygrana demokratów – konserwatyści wstrzymali się od głosu, a elektorat demokratyczny zmobilizował się, powtarzając sukces z zeszłego miesiąca z Wirginii (to jeden ze swing states), gdzie demokraci niedawno zwyciężyli w wyborach gubernatorskich. Doug Jones w swojej zwycięskiej mowie dziękował Afroamerykanom i Latynosom – ale wydaje się, że to biali „umiarkowani” republikanie są odpowiedzialni za to zwycięstwo. Głosowali na Jonesa lub po prostu zostali w domu – w każdym razie nie przełknęli wstydu głosowania na Roya Moore’a.
Kilka słów o tragedii, której uniknęliśmy. Roy Moore to postać legendarna w Alabamie. Od samego początku siał kontrowersje i to kontrowersje obliczone pod publikę. Najpierw zasłynął jako sędzia stanowego Sądu Najwyższego, który wywieszał w sali rozpraw dekalog. Twierdził, że nie może sędziować i wydawać wyroku bez obecności Boga, nie zważając, że część ludzi obecnych na sali może nie podzielać jego religijnych przekonań. Jakiś czas później, nie konsultując się z nikim pod osłoną nocy wystawił przed budynkiem sądu pomnik z wyrytym nań dekalogiem. Gdy ludzie zaczęli protestować, Moore stał się krzyżowcem, bojownikiem Chrystusa, który broni dziesięciu przykazań przed bezbożnikami. Oczywiście, religijna Alabama szybko dała się wciągnąć w tę grę. Moore stał się przedmiotem uwielbienia ewangelików i symbolem konserwatywnych wartości Alabamy. Stracił pracę jako sędzia i to męczeństwo otworzyło mu drogę do ogólnokrajowej kariery. Moore tępi aborcję jako morderstwo, a homoseksualizm porównuje z zoofilią. Podobnie jak Trump, wyznawał teorię, że Obama urodził się w Kenii, a Muzułmanie nie powinni piastować politycznych urzędów w Ameryce. Trudno powiedzieć, gdzie kończą się jego autentyczne przekonania, a gdzie zaczyna się cyniczna polityczna gra. Wybuchowa mieszanka religii i polityki to gwarancja sukcesu. Jednocześnie, od dziesięcioleci po stanie krążyły plotki na temat upodobania Moore’a do młodych panien.
Najbardziej malownicze jest zeznanie Beverly Young Nelson, którą Moore uwodził, gdy miała piętnaście lat. Nelson pracowała jako kelnerka w restauracji, której Moore (wtedy prokurator generalny stanu) był stałym bywalcem. Pewnego wieczoru zaoferował, że ją odwiezie do domu i próbował zgwałcić w swoim samochodzie. Co najmniej osiem innych kobiet oświadczyło, że Moore napastował je, gdy były nieletnie.
W odpowiedzi na oskarżenia, partia republikańska wstrzymała swoje poparcie dla kandydata. Spiker Senatu i najważniejszy przedstawiciel republikańskiego establishmentu, Mitch McConnell, oświadczył, że nie ma powodu nie wierzyć ofiarom. Trump początkowo wstrzymywał się od komentarzy, potem orzekł, że „przecież Moore zaprzecza i że jego też należy wysłuchać”. W końcu zaapelował do wyborców z Alabamy, żeby głosowali na Moore’a, bo senat potrzebuje republikanina z Alabamy. Mitch McConnell też koniec końców spuścił z tonu i w rezultacie partia powróciła do oficjalnego poparcia kandydata.
Przejechali się na tym. Ale co to wszystko znaczy dla Trumpa i dla przyszłych wyborów politycznych Ameryki? Z pewnością nie jest to dobry znak. Zarówno Wirginia jak i Alabama są przykładem ogromnej mobilizacji demokratów. Po drugie, przegrana Moore’a pokazuje, że wielka kampania niezgody na molestowanie seksualne kobiet ma ogromną siłę i polityczny potencjał. A to oznacza, że Trump również nie jest bezpieczny. W tym tygodniu trzy kobiety ponownie wystąpiły ze swoimi oskarżeniami (całowanie i obmacywanie wbrew woli) wobec prezydenta.
W zeszłym tygodniu partia demokratyczna zmusiła jednego ze „swoich”, Ala Frankena do rezygnacji z fotela senatora za podobne przewiny. Demokraci nie mogą się doczekać aż odzyskają władzę w 2018 i rozprawią się z Trumpem. Pytanie, co pogrąży go najpierw – rosyjskie koneksje czy „łapanie za cipkę”?