Pandemia koronawirusa brutalnie zmusza hipsterów, postmodernistów, białe kołnierzyki i migrantów do zdecydowania, gdzie jest ich dom. I do przyjęcia na klatę braku stabilizacji życiowej po latach bycia „obywatelami świata”.
15 marca o północy w związku z pandemią koronawirusa Polska wstrzymała połączenia lotnicze z całym światem i zamknęła granice lądowe dla cudzoziemców, z wyjątkiem m.in. posiadaczy zezwoleń na pobyt i pozwoleń na pracę. Kilka dni wcześniej rządy Słowacji i Czech podjęły podobne kroki. W ich ślady 16 marca poszły Węgry.
Chcemy większej reakcji UE na koronawirusa? Dajmy jej narzędzia
czytaj także
10 marca Włochy – kraj, który najbardziej w UE ucierpiał na skutek koronawirusa – ogłosiły ogólnokrajową kwarantannę i radykalne ograniczenie ruchu przez granicę. Decyzję o pełnym lub częściowym zamknięciu granic podjęły także Dania, Austria, Słowenia i Hiszpania. Obserwując tę sytuację, prezydent USA Donald Trump w nocy 13 marca zakazał wszystkich lotów z UE. A 16 marca Komisja Europejska zaproponowała zamknięcie granic UE dla cudzoziemców na 30 dni.
Docelowo izolacja ma trwać kilka tygodni, ale nikt nie wyklucza, że może się przeciągnąć na kilka miesięcy.
W ciągu zaledwie dwóch tygodni w kilkudziesięciu krajach na całym świecie wprowadzono ograniczenia wjazdu i obowiązkową kwarantannę w przypadku przylotów z Europy. Niejeden region został zamknięty, podobnie jak podczas epidemii SARS. Cały świat z „naszego dużego domu”, w którym geografia wycieczek zależy od wyobraźni i zasobności portfela, zmienił się w listę krajów, do których nie można się dostać bez względu na to, jak się starasz i ile masz pieniędzy.
czytaj także
Prestiżowy ranking najsilniejszych paszportów świata stracił na znaczeniu z dnia na dzień. Wysoką pozycję w rankingu dawała krajowi większa liczba państw, do których obywatel danego kraju może wjechać bez wizy. W ubiegłym roku Niemcy były na drugim miejscu po Japonii i Korei Południowej – razem z Finlandią. Dziś niemieckim paszportem można sobie na granicy z Czechami machać, ale to nie zadziała – wjazd nierezydentów, a nawet wyjazd obywateli jest zabroniony na 30 dni.
Koczownik uziemiony
XXI wiek, a zwłaszcza ostatnia dekada, przyniósł rekordową intensyfikację podróży i procesów migracyjnych. Tanie loty stały się osłodą życia milionów młodych prekariuszy w krajach zachodnich, zastępując im satysfakcję ze stabilnej pracy, domu i rodziny barwnymi zdjęciami z krótkich, ale częstych wakacji. A setki tysięcy osób o średnich dochodach na szeroką skalę otrzymały możliwość życia w kilku krajach jednocześnie.
Prestiżowy ranking najsilniejszych paszportów świata stracił na znaczeniu.
Praca zmianowa w biurach w Warszawie i Lizbonie; pół roku nauczania w USA, pół roku na Ukrainie; trzy miesiące na budowie w Niemczech, trzy we Włoszech, pół roku w Mołdawii; dwa miesiące w Azji Południowo-Wschodniej na pracy zdalnej – i tak z roku na rok. Dla wielu osób tradycyjna koncepcja domu jako unikalnego doświadczenia akceptacji i komfortu straciła na znaczeniu.
Dla XIX-wiecznych bohaterów literackich, którzy nie mogli powiedzieć, gdzie jest ich dom, był to los najgorszy z możliwych. Chociaż koczowniczy tryb życia intelektualistów XX wieku bywał przedmiotem podziwu i zazdrości, przede wszystkim był jednak postrzegany jako doświadczenie traumatyczne, przytłaczające i niepotrzebne przeciętnemu człowiekowi.
W XXI wieku samo słowo „więź” brzmi nudno. Późny kapitalizm, hybrydowe formy zatrudnienia, praca na odległość, promowanie krótkookresowej migracji zarobkowej i internacjonalizacja pozwoliły milionom żyć w ciągłej włóczędze. Społeczność à la bieguni z tajemniczej sekty Olgi Tokarczuk stała się ruchem masowym. Po co decydować, gdzie jest twój dom, jeśli nie zostaniesz w nim na długo. Lub możesz mieć ich kilka, nigdzie i wszędzie. TED Talk Taiye Selasi z 2015 roku Don’t ask where I’m from ask where I’m local tylko na stronie TED ma ponad 3 mln wyświetleń.
Jak zatrzymać wirusa Airbnb – lekcje z Europy (spojler: oczywiście nie Wschodniej)
czytaj także
A teraz – w ciągu zaledwie kilku dni – obywatele świata i wszędobylscy lokalsi zostali zmuszeni do podjęcia decyzji, gdzie dokładnie chcą się znaleźć i dziś, i jutro, i pojutrze. Polityka rządów narodowych podczas epidemii – kwarantanna, przywrócenie granic, zakaz wjazdu cudzoziemców – zmusza współczesnych nomadów do szybkiego przywiązania się do ziemi. Wyboru kraju, miasta, a często nawet mieszkania, w którym spędzisz kolejne tygodnie, a nawet miesiące. Główną determinantą tego wyboru nie są już wartości czy preferencje estetyczne, tylko to, jaki kraj wydał twój dokument podróży. Twój dom jest tam, gdzie cię wpuszczą podczas pandemii. Wszystkie postmodernistyczne argumenty o płynności i relatywności przekreślił podpis szefa rządu.
Więźniowie granicy
Powrót granic i zawieszenie lotów to nie tylko problem pracowników umysłowych rozdartych między Frankfurtem, Zurychem, Nowym Jorkiem i Szanghajem czy instagramerów, którzy nie będą mogli zrobić story w kawiarniach Rzymu czy Barcelony. To też ogromny problem dla migrantów zarobkowych.
Polska, ogłaszając decyzję o zamknięciu granic na 28 godzin przed jej wdrożeniem, odebrała możliwość nie tylko powrotu do domu tysiącom rodaków, ale także opuszczenia kraju tysiącom Ukraińców. Jeden zagraniczny pracownik jeszcze w zeszłym tygodniu chciał zarobić kilkaset złotych, inny nie dostał od ręki pozwolenia od pracodawcy. Teraz ludzie – często zatrudnieni w gastronomii i sektorze usług – z dnia na dzień stracili pracę, a ponieważ mieli tylko umowę cywilnoprawną – także środki do życia.
Jeśli Ukraińcy pracujący w Lublinie czy Warszawie mieli chociaż teoretyczną możliwość wyjazdu 14 marca, to ci pracujący w Szczecinie czy Zielonej Górze pozostali bez szans. Teraz dziesiątki ludzi błąkają się po dworcu Warszawa Zachodnia: z powodu kwarantanny przy wjeździe po obu stronach granicy przewoźnicy odwołali wszystkie kursy międzynarodowe.
Aby dojechać na granicę polsko-ukraińską, prywatni przewoźnicy w niedzielę chcieli 300 złotych, w poniedziałek – już 400. A to jeszcze nie wszystko – Warszawa nie pozostawiła na wschodzie ani jednego przejścia pieszego. Przybyli muszą wsiąść do samochodu, aby dostać się na kontrolę graniczną. Wtedy, kiedy wyjeżdżające samochody są zatłoczone, a kierowcy niechętnie – ze względu na epidemię – przyjmują nieznajomych na stopa czy Blablacara.
Ukraińcy w Niemczech znaleźli się w jeszcze gorszej sytuacji: ruch lotniczy został wstrzymany z dnia na dzień, a ceny biletów skoczyły w górę. Tranzyt lądowy przez Polskę też został teraz zakazany. No way to run.
czytaj także
Pecha mają także ci obywatele UE, którzy od lat mieszkają na terytorium innego kraju wspólnoty, ale nie przeszli formalnej procedury rejestracji. Bez tego kawałka papieru kraje, które zamknęły granicę, nie pozwolą im wyjechać. W ciągu jednego dnia tysiące ludzi nagle znalazły się w gorszej sytuacji niż Brytyjczycy w ewentualnym przypadku Brexitu w wersji no deal. I nie jest jasne, jak długo to potrwa.
Życie bez ozdób
W ten sposób duża liczba młodych, aktywnych ludzi z Zachodu po raz pierwszy od lat utknęła w jednym miejscu, a wybór tego miejsca został podyktowany przez obywatelstwo, ewentualnie zezwolenie na zamieszkanie. Czyli rzeczy bardzo konserwatywne.
czytaj także
Brak ubezpieczenia społecznego, własnego mieszkania, niestabilne formy zatrudnienia i nieregularne wypłaty – które i wcześniej nie były przyjemne, lecz nie zbytnio dotkliwe – teraz staną się bardziej bolesne niż kiedykolwiek. Brak stabilizacji, bezpieczeństwa finansowego, zrekompensowany przez lata łatwym i stosunkowo tanim zwiedzaniem świata, da się odczuć w pełni. Już nie poprawisz sobie humoru weekendowym wypadem do Wenecji Ryanairem. Zderzysz się za to czołowo z pytaniami, kim tak naprawdę jesteś i co za sobą masz.
Dlatego po zakończeniu epidemii koronawirusa rządy szczęśliwie odgrodzonych krajów staną nie tylko w obliczu upadku firm gastronomicznych, turystycznych i ubezpieczeniowych. Czeka je wybuch negatywnych emocji, przez lata gromadzonych w podróżnym plecaku.