W czwartek reakcja demokratycznie zorientowanych Rosjan była jednoznaczna i towarzyszyła jej swego rodzaju determinacja. Stoi za nią nie tylko świadomość moralnej katastrofy, która dotknęła ich kraj. Wiedzą doskonale, że skutki inwazji na Ukrainę, której w imieniu Rosji dokonał Władimir Putin, zaważą na ich życiu.
„Paulina, powiedz, czy widać na zewnątrz, że nie chcemy wojny? Widać nas choć trochę? Czy w Europie myślą, że jesteśmy zupełnymi szaleńcami?”
Taką wiadomość dostałam w sobotę rano od Katji, przyjaciółki z Petersburga, gdzie w czwartek i piątek na demonstracje przeciwko wojnie wyszły tysiące osób. Podobnie jak w innych dużych miastach Rosji głośno skandowali najkrótsze z możliwych hasło: „Niet wojnie!”
W piątek 25 lutego, na drugi dzień rosyjskiej agresji na Ukrainę „Nowaja gazieta” wypuściła numer, w którym teksty są po rosyjsku i ukraińsku. Tytuł na okładce, duże litery na czarnym tle, jest krótki i wymowny: „Rosja bombarduje Ukrainę”. Poniżej komunikat od redakcji: „Redakcja »Nowej gaziety« uznaje wojnę za szaleństwo. Nie uważamy Ukrainy za wroga, a języka ukraińskiego za język wroga. I nigdy nie uznamy”. Dmitrij Muratow, naczelny „Nowej gaziety”, uhonorowany nie tak dawno Pokojową Nagrodą Nobla, nagrywa apel. Kończy go słowami: „Tylko antywojenny ruch Rosjan może uratować życie na tej planecie”.
Możemy go zobaczyć na YouTubie, ale ze strony gazety i z jej sieci społecznościowych film został usunięty na polecenie prokuratury generalnej i Roskomnadzoru, rosyjskiego regulatora komunikacji.
Na głównej stronie Meduzy, jednego z coraz mniej licznych niezależnych rosyjskich portali internetowych, duży baner i krótki nagłówek: „Wojna”. Meduza może sobie na to pozwolić, bo portal działa z Rygi. Niezależna Telewizja Dożdż lawiruje w obawie przed sankcjami i w najgorszym wypadku blokadą nadawania, chociaż od paru lat nadaje i tak tylko w internecie, bo nie dostała koncesji na kablówkę.
Oficjalnie w Rosji nie wolno mówić o tym, że Rosja napadła na Ukrainę, nie można używać słowa „wojna”. Oficjalnie odbywa się militarna specoperacja. Jej celem, zgodnie ze słowami Putina, jest demilitaryzacja i denazyfikacja Ukrainy, zapobieżenie ludobójstwu. Słowo „specoperacja” sugeruje, że ma być szybko i bezboleśnie. Rosyjska propaganda deklaruje, że nie ostrzeliwuje obiektów cywilnych. To kłamstwo. Tylko w nocy z piątku na sobotę bomby trafiły w blok w Kijowie, wcześniej w osiedle i przedszkole w rejonie Sum. Takich kadrów rosyjskie państwowe media jednak nie pokażą.
Rosjanie nie zobaczą też filmów, na których widać martwe ciała rosyjskich żołnierzy. Ukraińska strona twierdzi, że straty w ludziach po stronie wroga wynoszą około 3,5 tysiąca. Wicepremierka Ukrainy Iryna Wereszczuk w sobotę poprosiła Czerwony Krzyż o pomoc w zorganizowaniu transportu ciał rosyjskich żołnierzy do Federacji Rosyjskiej. Rosyjski sztab mówi, że nie ma żadnych strat. Nie ma wojny, nie ma śmierci, nie ma ciał. Ciał rzeczywiście może nie być, po rosyjskim segmencie sieci krąży informacja, że jednostkom towarzyszą mobilne krematoria.
Agnieszka Legucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych dobrze to ujęła, mówiąc, że Rosjanie poczują katastrofalne skutki wojny, o której nic nie będą wiedzieli. Ale oczywiście ta część rosyjskiego społeczeństwa, którą określamy jako liberalną, opozycyjną albo prodemokratyczną, wie doskonale, co się dzieje. I zdaje sobie sprawę z tego, że decyzja podjęta w głowie jednego człowieka, którego nienawidzą od lat, zresztą z wzajemnością, oznacza dla nich katastrofę. Wstyd, hańba, koszmar, rozpacz, bezradność, przerażenie. Tymi słowami najczęściej komentowali w czwartek od wczesnego rana wiadomość, która ich obudziła.
I Zachód, i Putin nie doceniają determinacji Ukraińców [rozmowa]
czytaj także
Działanie to najlepszy sposób, by walczyć z bezradnością i strachem, dlatego obrończyni praw człowieka Marina Litwinowicz jeszcze w czwartek rano wezwała współobywateli, by wyszli o 19 na główne place swoich miast. W Moskwie i Petersburgu były wielotysięczne tłumy, im mniejsze miasto, tym mniej demonstrantów, za to większa szansa na represje, chociaż zatrzymania były wszędzie. W Kaliningradzie Iwana Luzina zatrzymano, zanim jeszcze doszedł na centralny plac Zwycięstwa, gdzie kilkadziesiąt osób przyszło wyrazić swój sprzeciw wobec inwazji na Ukrainę. Za powtórne naruszenie porządku organizacji zebrań publicznych i demonstracji Iwan trafił na 25 dni do aresztu. W innych przypadkach najczęściej kończyło się na nocy spędzonej na komendzie i karze finansowej.
W 2014 roku, po aneksji Krymu i na tle rozpoczętej w kwietniu wojny w Donbasie, przytłaczająca większość Rosjan wpadła w euforię. Wtedy politykę Putina popierało rekordowe 86 proc. obywateli. Za to wśród krytyków Kremla czuć było rozłam. Zwłaszcza aneksja Krymu wielu osobom nie wydawała się taka zupełnie niesłuszna albo nie tak straszna, żeby ją publicznie krytykować. W wojnie w Donbasie Rosja oficjalnie nie uczestniczyła i mimo wielu dowodów, że jej siły zbrojne brały w niej udział, kremlowscy oficjele ciągle powtarzali frazę, która podobnie jak „krymnasz” przerosła w idiom „nastamniet” (a w ukraińskiej wersji „ichtamniet”). Rosjanom było więc łatwiej się od niej zdystansować.
Ale ważniejsze było chyba to, że ani aneksja Krymu, ani wojna w Donbasie nie zachwiały zbyt mocno codziennym bytem Rosjan. Do dzisiaj jest (choć pewnie lepiej powiedzieć, że do przedwczoraj było) tak, że dla zwykłych Rosjan bardziej dotkliwe niż zachodnie sankcje są wprowadzone w odpowiedzi na nie tak zwane antysankcje, ograniczające import wielu towarów z UE, przede wszystkim artykułów spożywczych. 2014 rok był dla Rosjan kryzysowy, ale potem sytuacja ekonomiczna się ustabilizowała, może waluty były droższe niż wcześniej, jednak wojna była gdzieś daleko i jakby nie na poważnie. Można było pojechać na zagraniczne wakacje, kupić nowego iPhone’a, działały banki, kina i restauracje. Świat się nie walił.
A teraz się wali. W czwartek reakcja demokratycznie zorientowanych Rosjan była jednoznaczna i towarzyszyła jej swego rodzaju determinacja. Stoi za nią nie tylko świadomość moralnej katastrofy, która dotknęła ich kraj. Wiedzą doskonale, że skutki inwazji na Ukrainę, której w imieniu Rosji dokonał Władimir Putin, zaważą na ich życiu.
Trwa trzeci dzień wojny, wielu z nas życzyłoby sobie szybszej i bardziej zdecydowanej reakcji Zachodu, ale i tak krok po kroku realizuje się scenariusz izolacji Rosji. W chwili gdy to piszę, wiadomo już, że Cypr i Węgry zgodziły się na odłączenie Rosji od SWIFT i nastąpi to w ciągu najbliższych kilku dni. Większe i mniejsze, realne i symboliczne wyrazy wsparcia dla Ukrainy płyną z całego świata. Hakerzy kładą rządowe strony i włączają ukraińską muzykę w rosyjskiej telewizji, sportowcy odmawiają udziału w turniejach z rosyjskimi zawodnikami, dla rosyjskich samolotów zamyka się przestrzeń powietrzna. Nawet Kazachstan nie chce się odwdzięczyć za styczniową interwencję i odmawia udziału w inwazji na Ukrainę.
Putinowi został tylko Łukaszenka, a Rosja z godziny na godzinę staje się żałosnym, samotnym krajem, który obarczony sankcjami i z zajadłą machiną represji nie będzie w stanie oferować swoim obywatelom nawet namiastki rozwoju. „Wiecie, jak będzie? Będzie chłodno i głodno” – piszą Rosjanie w sieci. Pod petycją Niet wojnie! na Change.org podpisało się w momencie pisania tego tekstu 770 tysięcy osób. Podobne petycje, apele i listy otwarte tworzą organizacje i stowarzyszenia branżowe.
Jakie sankcje gospodarcze? Odcięcie Rosji od SWIFT może zadziałać
czytaj także
– A ty wychodzisz? – pytam Katję z Petersburga.
– Pytanie!
– Nie boisz się? – dociekam.
– My już nie możemy sobie pozwolić na to, żeby się bać.
Nie widać też w Rosji żadnej powszechnej euforii, autentycznej czy sterowanej. Na urzędników wywierana jest presja, a studenci są przekupywani, by uczestniczyć w manifestacjach i demonstrować poparcie dla polityki Putina. Mimo to oszałamiających efektów brak. Nie ma wielkich wieców poparcia dla wojny na placach, tak jak było w 2014 roku, nie strzelają korki od szampana. Przeciwko wojnie zaczęli się wypowiadać ludzie pośrednio związani z reżimem, osoby na etatach w państwowych instytucjach czy mediach, czego nikt się raczej nie spodziewał. Na przykład Iwan Urgant, czyli taki rosyjski Jimmy Fallon z programem w państwowej telewizji. Jego show od razu tymczasowo zdjęto z ramówki, podobno z przyczyn technicznych.
Tylko na pierwszy rzut oka może zaskakiwać antywojenny przekaz wśród dzieci kremlowskich urzędników i oligarchów. Córka rzecznika prasowego Kremla Dmitrija Pieskowa wrzuciła na instastories „niet wojnie” i skasowała je po półgodzinie. Córka oligarchy Romana Abramowicza napisała, że „największym kłamstwem rosyjskiej propagandy jest to, że wszyscy Rosjanie popierają Putina”, i w zdaniu „Rosja chce wojny z Ukrainą” przekreśliła słowo „Rosja”, dopisując „Putin”. Może ich intencje są szczere, ale może chodzi o to, że skoro mieszkasz na Zachodzie, w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku, to nie chcesz zostać zdegradowana do podmoskiewskiej Rublowki. Nawet jeśli to dzielnica bogaczy, to czuć różnicę między wolnym i niewolnym światem.
Lęk wśród rosyjskich elit wydaje się jednak faktem. Od poniedziałkowego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa, z której najlepiej zapamiętaliśmy jąkającego się Siergieja Naryszkina, czyli szefa służby wywiadu, wiadomo, że działania Putina przestały być przedmiotem jakiejkolwiek kontroli. Nikt nie ma na niego wpływu, ale wszyscy będą ponosić konsekwencje, taka była idea publicznego przepytywania członków Rady Bezpieczeństwa z ich poparcia dla dekretu o niezależności parapaństw.
Deputowany do Dumy Michaił Matwiejew z Komunistycznej Partii Rosyjskiej Federacji, która była autorem podpisanego przez Putina projektu uznania samozwańczych donbaskich republik, napisał na Twitterze: „Wojnę należy natychmiast przerwać. Głosując za uznaniem niepodległości DRL i ŁRL, głosowałem za pokojem, nie za wojną. Za tym, żeby nie bombardowano Donbasu, a nie za tym, żeby bombardowano Kijów”. Z wątpliwościami dołączył jego partyjny kolega Oleg Smolin. Można powiedzieć, że to pierwsze szczury, które uciekają z rosyjskiego (idi na chuj) statku.
Choć na razie nie ma jeszcze otwartej wojennej cenzury i wolne media nadają bez większych przeszkód, to Roskomnadzor rozsyła instrukcję, zgodnie z którą nie można używać w relacjach takich słów jak „wojna”, „inwazja” i „napaść”. Grozi blokadą i sankcjami finansowymi, jeśli media nie będą się opierać w swoich doniesieniach na oficjalnych rosyjskich źródłach. Po tym, jak Facebook ograniczył działanie profili czterech rosyjskich mediów propagandowych, Roskomnadzor i prokuratura generalna uznały, że godzi to w prawa rosyjskich obywateli, i poinformowały, że od 25 lutego będą tymczasowo blokować Facebooka. Dzień później pojawiły się informacje o blokadzie Twittera. Ich efekty mogą być podobne do blokady Telegrama, która trwała kilka lat. W tym czasie wszyscy dalej z niego korzystali, a państwowe instytucje zakładały tam oficjalne konta.
Bardziej martwią słowa Dmitrija Miedwiediewa, który przez cztery lata, między 2008 i 2012 rokiem był prezydentem dającym oddech i nadzieję. Dzisiaj powiedział, że wykluczenie Rosji z Rady Europy to dobra okazja, żeby przywrócić karę śmierci. Senator Kliszas, sam autor wielu represyjnych ustaw, uspokaja jednak, że z prawnego punktu widzenia to niemożliwe.
czytaj także
Skoro jest wojna, to kara śmierci dla zdrajców byłaby pewnie odpowiednia i odpowiadałaby duchowi rosyjskiego reżimu. Wojna była przygotowywana latami i latami toczona z rosyjską opozycją, z niezależnymi mediami, z organizacjami pozarządowymi, z każdą namiastką społeczeństwa obywatelskiego czy w ogóle społeczeństwa. Politolog Gleb Pawłowski (swego czasu jeden z architektów systemu politycznego) często powtarza, że w kremlowskim dyskursie nie ma takich słów jak „obywatele” czy „społeczeństwo”, jest tylko nasielenije, czyli ludność. Rosja nadal kolonizuje sama siebie.
Nie trzeba chyba przypominać, że w 2015 roku w centrum Moskwy, niedaleko Kremla, został zastrzelony Borys Niemcow. Że Aleksiej Nawalny, otruty w sierpniu 2020 roku, przebywa w więzieniu, w którym toczy się przeciwko niemu kolejny proces. Że zlikwidowano „Memoriał”. Wojna przygotowana wewnątrz co rusz wylewała się na zewnątrz, choć nigdy z taką siłą jak w miniony czwartek. Prawdziwi obywatele Rosji wiedzą, że nieuchronnie do nich wróci, że represje będą jeszcze straszniejsze niż dotychczas.
Rosyjska diaspora organizuje się więc nie tylko w wyrażaniu swojego sprzeciwu dla wojny z Ukrainą, ale też aktywnie szuka wsparcia politycznego dla rosyjskich dysydentów i osób represjonowanych przez reżim. Wolna Rosja, czy to ta, która została w kraju, czy ta rozsiana po świecie, jest przekonana, że teraz jeszcze bardziej niż do tej pory krytykom Kremla grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
Odrodzić przeszłość, której nie było. Paranoiczna nostalgia Trumpa i Putina
czytaj także
Ukraińcy w swoich sieciach społecznościowych najczęściej piszą teraz: „Nigdy wam tego nie wybaczymy” lub „Nienawidzimy was i będziemy uczyć nasze dzieci tej nienawiści”. Brak tu rozróżnienia na „dobrych” i „złych” Rosjan. Nie ma na to czasu, nie ma to teraz dla nich znaczenia, kiedy nad ich głowami latają pociski, kiedy ukrywają się w schronach i piwnicach, a grupy dywersantów w przebraniu wdzierają się do ukraińskich miast. Rosjanie, którzy od lat próbowali obalić reżim, starali się reformować Rosję oddolnie w duchu demokracji i poszanowania prawa, mogą odczuwać z tego powodu żal, bo sami czują się ofiarami tej wojny, która prowadzona jest bez ich zgody, ale w ich imieniu. Dlatego teraz nie ma już dla nich rzeczywiście czasu na to, by się bać.
Katja mówi, że to może głupio zabrzmieć, zupełnie nie na miejscu, ale zazdrości w tej sytuacji Ukraińcom. Wydaje mi się, że rozumiem, o co jej chodzi, ale pytam na wszelki wypadek dlaczego.
– Bo oni mają przed sobą przyszłość, a my nie.
Ale tak być nie musi. Popularny publicysta Aleksandr Niewzorow w swoim kanale na Telegramie napisał, że walcząc o swoje domy i swoje dzieci, Ukraina walczy też o wolność dla Rosji i robi to, za co sama Rosja bała się zabrać. „Jeśli Ukrainie uda się pochować putinizm na swojej ziemi, to straci on swoją siłę i jad” – napisał.
Tylko czy Rosja jest gotowa przyjąć przyszłość okupioną śmiercią, zniszczeniem i cierpieniem Ukraińców?