Świat

Jest wiele powodów, by nie kupować ubrań w sieciówkach. Wybierz swój

Koronawirus nie zrewolucjonizował mody, choć być może wciąż jest za wcześnie na ostateczne sądy. Jesień może się okazać pod wieloma względami bardziej rewolucyjna od wiosny. Niezależnie od tego w modzie i tak od kilku lat trwa ewolucja, którą warto przyspieszyć. By to zrobić, trzeba po prostu przestać kupować ciuchy w sieciówkach. Dobrych powodów, by postawić tamę tak zwanej fast fashion, czyli szybkiej sieciówkowej modzie, jest przynajmniej kilka i na pewno każdy znajdzie swój.

Po pierwsze, przemysł modowy ma dewastujący wpływ na środowisko naturalne. W wielu raportach grzmią o tym organizacje pozarządowe, sieci aktywistów, ale też instytucje, takie jak Bank Światowy czy agendy ONZ. Para jeansów, koszulka z nadrukiem czy kolorowa sukienka nie wyglądają groźnie. Nie kojarzą się nam z dymiącymi kominami, platformami do wydobycia ropy naftowej czy skażoną glebą. A powinny. Przemysł modowy odpowiada za 10 proc. światowej emisji dwutlenku węgla i aż za 20 proc. światowej produkcji ścieków, do tego ścieków toksycznych, którymi z tekstylnych fabryk wschodniej Azji najczęściej prosto do rzek płyną substancje chemiczne wykorzystywane do barwienia materiałów. Do tego dochodzi gigantyczna konsumpcja wody przez przemysł tekstylny, przede wszystkim na potrzeby upraw bawełny i obróbki chemicznej materiałów. Jeśli uważacie, że 20 do 30 tysięcy litrów wody, których wymaga wyprodukowanie jednego kilograma materiału bawełnianego, to niewiele, to spójrzcie na swoje liczniki wody w mieszkaniu i porównajcie z tą liczbą wasze miesięczne zużycie.

Moda szkodzi

czytaj także

Moda szkodzi

Marta Knaś

To jeszcze nie koniec listy ekologicznych grzechów mody. Zaletą bawełny jest przynajmniej to, że jest biodegradowalna. Popularne sztuczne materiały, takie jak poliester czy nylon, które dzięki cenie znalazły drogę do naszych serc i szaf, biodegradowalne już nie są. Naukowcy zauważyli, że te materiały podczas prania uwalniają setki tysięcy mikrowłókien, które zatruwają wody gruntowe, jeziora, rzeki, by trafić w końcu do mórz i oceanów. Sztuczne tworzywa, z których szyje się ubrania, nie rozłożą się przez setki lat na wysypiskach śmieci, a to właśnie tam trafia większość wyprodukowanych rokrocznie ciuchów.

Naturalna i przyjemna w dotyku bawełna żłopie wodę, a śliski, elektryzujący się poliester trwale ją zatruwa. Jak widać, jedyna prosta rada jest taka, żeby w ogóle przestać kupować w nadmiarze ubrania, niezależnie, z jakiego materiału zostały wykonane.

Drugi powód to względy etyczne. Kiedy kupujemy bluzkę lub spodnie w sieciówce, to na metce najczęściej widzimy, że powstały w Chinach, Bangladeszu lub Indiach, czasem w Afryce lub Europie Wschodniej. Jeśli zostały uszyte gdzieś w Unii Europejskiej, to lepiej sprawdzić cenę i szyld nad wejściem, bo to znaczy, że raczej nie jesteśmy w sieciówce. Model biznesowy fast fashion oparty jest na wyzysku pracownic – bo są to przede wszystkim kobiety – szwalni skoncentrowanych przede wszystkim w krajach azjatyckich. Temat warunków pracy i zatrudnienia w tych miejscach od czasu do czasu powraca w mediach, ale pozytywnych zmian nie widać. Katastrofa w Rana Plaza w Bangladeszu, do której doszło w 2013 roku, pochłonęła 1134 ofiary i okaleczyła tysiące ludzi. Ale nawet to wydarzenie, poza krótkotrwałym moralnym wzmożeniem, nie doprowadziło do radykalnych zmian w sposobie zarządzania procesem produkcji przez modowe koncerny.

Szwalnie w Bangladeszu mogą płonąć codziennie, ważne żeby koszulka była tania [rozmowa]

Clean Clothes Campaign, czyli globalna sieć organizacji i aktywistów działających na rzecz uczciwych płac dla pracowników przemysłu tekstylnego w krajach rozwijających się, szacuje, że w azjatyckich szwalniach szyjących ubrania dla zachodnich marek pracuje około 60 milionów osób, a większość z nich zarabia tzw. poverty wage. To znaczy, że otrzymują pensję, która pozwala im na utrzymanie się na granicy egzystencji. CCC pokazuje na przykładzie T-shirtu, że koszt wynagrodzenia dla pracowników szwalni to zaledwie 0,6 proc. ostatecznej ceny towaru.

Dlatego Clean Clothes Campagin powołała niedawno nową inicjatywę o nazwie Fashion Checker. Na stronie możemy wpisać nazwę marki, która nas interesuje, i sprawdzić, czy dana firma zapewnia pracownikom szwalni living wage, czyli godziwe wynagrodzenie, które pozwala na zapewnienie przyzwoitych warunków mieszkaniowych, utrzymanie dzieci, dostęp do ochrony zdrowia i edukacji. Niestety, jak pokazuje raport Clean Clothes Campgain za rok 2019, żaden z dwudziestki modowych koncernów, do których CCC się zwróciła, nie potrafił przedstawić dowodów, że wszyscy pracownicy, którzy uczestniczą w procesie produkcji i łańcuchach dostaw ich towarów, otrzymują godziwe wynagrodzenie. Fashion Checker, czyli ogólnodostępna baza online, ma stać się narzędziem, które stopniowo wymusi zmianę. Jeśli nie działa etyka biznesowa, to może zadziałają względy wizerunkowe.

Trzeci powód, by radykalnie ograniczyć zakupy, jest ściśle powiązany z dwoma poprzednimi, czyli oddziaływaniem mody na środowisko oraz nieetycznym modelem biznesowym. Chodzi o zdrowie. Wspomniane wyżej toksyczne związki, którymi barwione są ubrania, mogą powodować podrażnienia i alergie. Nie ma co się śmiać z babci, która odradza nam noszenie obcisłych spodni. Zły krój ubrań, które regularnie nosimy, podobnie zresztą jak w przypadku niewłaściwego obuwia, może wpływać na naszą postawę i skutkować poważnymi dolegliwościami.

Na nasze zdrowie moda wpływa także pośrednio, przez emisję dwutlenku węgla, produkcję trujących ścieków i zanieczyszczanie wody przez mikrowłókna. Jednak największe zdrowotne konsekwencje, wynikające ze sposobu funkcjonowania przemysłu modowego, ponoszą szwaczki w azjatyckich fabrykach, bo to one mają na co dzień do czynienia z toksycznymi związkami chemicznymi i to one chorują najciężej.

Burza po spocie z Masłowską. „Marketingowców zaskoczyło, że w 2020 r. ludzie nie mają beki z zaburzeń psychicznych”

Jest jeszcze jeden powód, by pożegnać się z szybką modą. Powód, który można nazwać cywilizacyjno-kulturowym. Szacuje się, że rocznie produkowanych jest około stu miliardów sztuk odzieży. Produkujemy i kupujemy dwa razy więcej ubrań niż dwie dekady temu, a jeśli porównywalibyśmy naszą obecną konsumpcję mody z poprzednimi pokoleniami, to byłby to nawet cztero-, pięciokrotny wzrost. Większość z tych szacunkowych stu miliardów ubrań dość szybko ląduje na wysypiskach śmieci, ale jeszcze zanim tam trafi, tworzy mikrowysypiska śmieci w naszych domach, w szafach i regałach, w pudłach i workach w piwnicy. Na potem, do roboty, bo się przyda, bo schudnę, bo oddam siostrze, bratu albo na PCK. Bo jeszcze do niedawna chcieliśmy wierzyć, że ubrania, które wrzucamy do kontenerów porozstawianych na osiedlach, naprawdę komuś pomagają.

Większość z nas potrzebuje do życia poczucia sensu, a to, co oferuje nam fast fashion, to kompletny, a do tego szkodliwy, dewastujący środowiskowo i społecznie bezsens. To zmarnowane pieniądze, czas, zasoby. To nadprodukacja towarów, które jeszcze zanim wyjadą z fabryk, stają się śmieciami.

Wiosną, w czasie lockdownu, branża modowa posypywała głowę popiołem. Powstawały manifesty i deklaracje nowej, lepszej ery. Giorgio Armani nawoływał do renesansu, który będzie polegać na umiarze. Włoski projektant twierdzi, że w pułapkę szybkiej mody wpadła moda w ogóle. Fast fashion zrodziła się z kreatywnego kopiowania projektów luksusowych marek, które potem w wersji o obniżonej jakości, ale w przystępnej cenie zalewały sklepy na całym świecie. Teraz szacowne domy mody z tradycjami próbują nadążyć za tempem produkcji sieciówek, a to nie jest łatwe zadanie. Kiedyś na wybiegach pokazywano dwie kolekcje rocznie – wiosna/lato i jesień/zima. Dzisiaj asortyment w sklepach popularnych marek odzieżowych zmienia się praktycznie co tydzień. Pełny cykl produkcyjny, od momentu zaprojektowania kolekcji do pojawienia się towaru na sklepowych półkach, zajmuje sieciówkom rekordzistkom zaledwie 2–3 tygodnie.

Koronawirus prześladuje modę niczym psychopatyczny mściciel

Szybka moda to przede wszystkim gigantyczny biznes, a ten, niezależnie do tego, czy na dworze są zmiany klimatu, czy pandemia koronawirusa, chce po prostu przetrwać kryzys i zarabiać dalej. Wiele koncernów próbuje ostatnimi czasy „prać” swoje wizerunki, przekonując klientów, że ich towary są eko, zrównoważone i etyczne. Rzadko ma to wiele wspólnego z prawdą, to raczej działania pozorowane, tak jak w przypadku recyklingowej akcji H&M. Dlatego powolna ewolucja tego systemu nie zaczęła się w branży, tylko po stronie konsumentek i konsumentów, którzy są coraz bardziej świadomi zniszczeń, jakie niesie ze sobą przemysł modowy. Co ciekawe, propagatorkami tych zmian najczęściej są oddane miłośniczki mody. O rozsądne zakupy i zmianę konsumenckich nawyków apelują influencerki, na polskim podwórku chociażby Harel, Joanna Glogaza, autorka książki Wychodząc z mody, i Ryfka, czyli Szafa Sztywniary, która wylansowała hasztag #zdrugiejszafy.

Drugi obieg mody przestaje być zjawiskiem niszowym. Jak grzyby po deszczu rosną butiki vintage, zarówno w realu, jak i w sieci. Fashionistki praktykują swap parties, na których wymieniają się ciuchami z koleżankami, a nawet z obcymi osobami. W przedcovidowych czasach organizowano w miastach duże, dostępne dla wszystkich swapy, czyli po prostu kiermasze. Coraz to nowe celebrytki przekonują, że pokazać się dwa razy w tej samej stylizacji to żaden nietakt. Na Zachodzie popularność zyskują wypożyczalnie ubrań. Multibrandowy butik internetowy Zalando od minionego roku testuje formy sprzedaży ubrań używanych. Najpierw otworzył sklep stacjonarny w Berlinie, a teraz zapowiada, że lada dzień pojawi się aplikacja umożliwiająca sprzedaż ubrań, które są pre-owned. To, że biznes modowy intensywnie szuka sposobu, jak się w tym nurcie odnaleźć i na nim zarobić, tylko potwierdza znaczenie zmian, które zachodzą.

Jeśli już decydujemy się na nowe rzeczy, wybierajmy sprawdzone marki, które upubliczniają informacje o procesie produkcji swoich towarów, sprawdzajmy pochodzenie ubrań i wybierajmy odzież jak najlepszej jakości, by służyła nam jak najdłużej. Albo niekoniecznie nam, a komu innemu. Bo dzisiaj jedyna etyczna moda to moda z drugiej ręki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij