Świat, Weekend

Pasożytniczą strategię rosyjskiej propagandy ukształtowały lata 90. [rozmowa]

Reżim putinowski trafił na taki okres w dziejach ludzkości, w którym różne czynniki doprowadziły do fragmentacji czy wręcz rozdrobnienia sfery publicznej, dehierarchizacji źródeł wiedzy i całej przestrzeni medialnej – mówi Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, autorka raportu dotyczącego strategii rosyjskiej propagandy.

Michał Sutowski: Czy współczesna dezinformacja rosyjska na użytek Zachodu bardzo przypomina tę dawną, radziecką? Czy widzisz jakieś istotne analogie, czy to jest zupełnie nowa jakość?

Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz: Przypomina w takim stopniu, w jakim cała współczesna Rosja jest kontynuatorką Związku Radzieckiego, a zatem i tak, i nie. Na debacie oksfordzkiej na ten temat znalazłoby się mnóstwo argumentów na rzecz obydwu stanowisk, ponieważ Rosja jest polityczną hybrydą. Elementem tej hybrydy jest oczywiście dziedzictwo poradzieckie, a raczej wybrane tradycje z tamtej epoki, które współczesny system zaabsorbował, ale także tendencje zupełnie przeciwne temu, co znamy z ZSRR. Efektem jest akoherencja – propagandy, ideologii, ale też wielu innych aspektów współczesnej Rosji, to właściwie słowo-klucz do jej opisu.

Płochij: Europa to główne pole bitwy w konfrontacji amerykańsko-chińskiej [rozmowa]

To co jest wspólne? I z którym okresem, bo przecież i system radziecki, i jego przekaz też ewoluowały…

Na taki historyczny spacer należałoby się wybrać do roku 1922, może 1923, kiedy nowe państwo wychodzi z wojny domowej, jeszcze nieokrzepłe, ale już ma zorganizowane tajne służby, konkretnie GPU, kolejne wcielenie słynnej WCzK Feliksa Dzierżyńskiego. Elity tego państwa mają poczucie, że ono jest otoczone czy wręcz osaczone przez wrogi system, a konkretnie przez kraje kapitalistyczne, które z perspektywy Kremla – niebezpodstawnej zresztą – chciałyby jakiejś formy restauracji dawnej władzy w Rosji i obalenia bolszewików.

Wtedy właśnie pojawia się Józef Unszlicht. Urodzony na ziemiach polskich, Stanisławowicz z otczestwa, przeszedł klasyczną drogę od Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, a potem robił rewolucję w Moskwie i Petersburgu, z przystankiem na Polski Komitet Rewolucyjny w Białymstoku. W roku 1922 nazywany jest „palcem Lenina” w służbach, spekulowano, że miał tam szachować innego Polaka, wspomnianego już Dzierżyńskiego – niemniej z naszego punktu widzenia kluczowe jest, że to on pisze dla kierownictwa radzieckiego opracowanie, w którym postuluje zorganizowanie biura dezinformacji.

Czyli źródła rosyjskiej polityki dezinformacji są jednoznacznie związane z tajną policją polityczną?

To jeden istotny element, a drugi to właśnie kontekst otoczenia międzynarodowego: u źródeł tkwi przekonanie, że młode państwo radzieckie jest otoczone i że wrogowie napierają. Historia nowoczesnej rosyjskiej dezinformacji zaczyna się właśnie od tego biura przy GPU – a dezinformacja dzisiejsza, ta putinowska, opiera się na podobnych przekonaniach i przesłankach, co wtedy (choć należy podkreślić, że sytuacja historyczna młodego państwa porewolucyjnego i putinowskiej Rosji była diametralnie różna). Że oto zostaliśmy okrążeni przez ofensywę Zachodu, której przejawem już w XXI wieku było zjawisko tzw. kolorowych rewolucji – od tej gruzińskiej, jesienią 2003, przez „pomarańczową” w Ukrainie rok później aż po kolejne, jak „tulipanowa” w Kirgizji.

Bo ich zdaniem te setki tysięcy ludzi na place wyprowadzali agenci Zachodu?

Przy całej złożoności tamtych wydarzeń, Kreml je sobie tłumaczył bardzo jednoznacznie –  wydarzenia w Gruzji, Ukrainie, na Białorusi czy w Kirgizji elity rosyjskie sobie zdefiniowały jako narzucony z Zachodu impeachment władzy, taki importowany zamach stanu służący geopolitycznemu okrążaniu Rosji. Strach przed tymi rewolucjami, niektórymi sprzed ponad 20 lat, jest tam nadal żywy – kiedy rzecznik Putina Dmitrij Pieskow porównywał niedawne demonstracje w Gruzji do ukraińskiej rewolucji, to nie miał na myśli Majdanu z 2013-14 roku, co byłoby logicznym skojarzeniem, lecz właśnie tę „pomarańczową”. Według mnie ten strach i to poczucie okrążenia to kluczowy czynnik, który zdeterminował powstanie nowego, tym razem nieformalnego „biura dezinformacji kremlowskiej”. Które działa, dodajmy, w zupełnie innym niż 20 lat temu układzie sił międzynarodowych.

Kiedy biuro dezinformacji powstawało w latach 20., to na kogo konkretnie ono miało oddziaływać?

W formie pierwotnej na Zachód, ale w sensie defensywnym: w latach 20. bolszewicy zdążyli dojrzeć do myśli, że póki co, będą budować socjalizm w jednym kraju, ale wszystko się jeszcze gotuje niczym w kotle, władza nie jest w pełni skonsolidowana, Stalin zaczyna budować wpływy, ale jeszcze nie jest jednoosobowym dyktatorem, znanym z lat późniejszych. I w tym kontekście, w pierwotnym zamyśle, miała to być dezinformacja na zewnątrz, służąca zwodzeniu szpiegów, dyplomatów i elit Zachodu, ale głównie na temat samej Rosji. Żeby wrogowie mieli jej fałszywy obraz i wysnuwali nieprawidłowe wnioski, ale nie żeby zmieniać ten Zachód.

Žižek: Fundamentalizm zwyrodnialców

Jak to, a podsycanie konfliktów klasowych? Dezintegracja społeczeństwa?

Radziecka dezinformacja ewoluowała w kierunku bardziej ofensywnym, wraz z tym, jak zmieniało się później państwo radzieckie. Wraz z industrializacją, na początku lat 30. zaczęło się też zaznaczanie stref wpływu, a także promowanie wizerunku kraju wśród lewicowych  intelektualistów, pisarzy czy dziennikarzy. Na zasięg tych wpływów fundamentalne znaczenie miał fakt, że komunizm był tym czasie uważany za siłę przeciwstawiającą się faszyzmowi, a polem takiego starcia była od 1936 r. Hiszpania.  Oczywiście rok 1939 r. brutalnie to wszystko zweryfikował paktem Ribbentrop – Mołotow, który został z kolei rozstał „z fanfarami” zerwany w czerwcu 1941 r. Tamta epoka to czas starcia faszyzmu z komunizmem i różnych nieoczywistych powiązań.

No właśnie, „komunizm”: rozumiem, że ZSRR wykorzystuje dezinformację jako broń najpierw defensywną, potem z czasem ofensywną; zmieniają się akcenty, bo z Hitlerem się walczy, potem robi sojusz, a potem znowu walczy; kwestia tożsamości narodowej jest w oficjalnej narracji ZSRR bardzo zmienna, podobnie stosunek do trwałości granic państwowych – a jednak komunistyczna ideologia panująca ma chyba jakieś stałe cechy? I jest traktowana przez władze na serio? Cokolwiek by o Putinie nie mówić, to komunistą nazwać go trudno…

Związek Radziecki był do pewnego stopnia samoograniczony przez ramy ideologicznego paradygmatu. A tym paradygmatem był oczywiście marksizm-leninizm. To był oczywiście pewien worek pojęciowy, zmienny w zależności od okoliczności zewnętrznych, sporów w aparacie władzy, ale pewne rzeczy, takie jak walka klas, walka z kapitalistycznym imperializmem,  mniej lub bardziej fasadowy internacjonalizm były w nim stałe przez cały czas, niemal do samego końca ustroju. Także propagandzie radzieckiej, w tym dezinformacji, wyznaczało to jakieś granice, warunki brzegowe.

Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:

https://open.spotify.com/show/4R0FjS5t23AQ7Zxtzfxbjx?si=3ab3822ff207433a

Spreaker
Apple Podcasts

Przekaz musiał opierać się na pewnych wartościach, założeniach co do stanu rzeczy. A jakie one byłyby teraz? Co weszło na miejsce marksizmu-leninizmu? Wielkoruski szowinizm? Eurazjatyzm?

To najpierw dygresja: w Polsce, gdzie analizuje się Rosję dość powszechnie czy wręcz niemal wszyscy czują się ekspertami, bardzo popularne są teorię determinujące współczesne wydarzenia i wywodzące ustrój tego kraju  długiego trwania. Jeśli nie od Czyngis-Chana i Złotej Ordy, to na pewno od caratu, a najpóźniej od stalinowskich czystek, natomiast rzadko uwzględnia się w analizie lata 90. i wielką transformację kapitalistyczną, przy której nasza jawi się niemal sielankowo.

W sensie skutków społecznych i gwałtowności?

Ekonomista Włodzimierz Brus, którego biografię przygotowuję, miał ciekawe spostrzeżenia, które relacjonowała mi jego córka, Janina Nadaner:. Mówił, że gdyby te  zjawiska związane z polską transformacją zobaczył przybywszy do kraju prosto z Oxfordu, to byłby dużo bardziej wstrząśnięty, ale ponieważ wcześniej spędził dwa tygodnie w Moskwie i innych częściach Rosji, to dostrzegł różnicę proporcji. Clou tej opowieści polega na tym, że to wszystko, co się działo w okresie rozpadu ZSRR i tuż po nim – wszechobecna przemoc, drapieżny kapitalizm, kolosalne nierówności, innymi słowy: cała trauma transformacyjna – odbiło się bardzo głęboko na rosyjskim i w ogóle poradzieckim społeczeństwie.

Zełenski: Jeśli Ukraina się nie obroni, to Putin przejdzie dalej. Musicie wyprzedzać Putina [rozmowa]

Tzn. że Gorbaczow, a potem premier Gajdar i prezydent Jelcyn są ważniejsi dla wyjaśnienia sytuacji niż Czyngis-Chan, Iwan Groźny i Nikołaj Jeżow?

Te wszystkie teorie uwzględniające „długie trwanie” rosyjskiego ustroju, kodów kulturowych itp. łatwo prowadzą do fatalizmu. Podprogowo czujemy wtedy, że to wszystko, co mamy dzisiaj, w 2024 roku, to jest logiczny wniosek tego, co było i 800, i 300, i 100 lat temu – bo taka po prostu jest rosyjska historia: pełna przemocy, po azjatycku despotyczna, itp. Rewersem tego jest fantazja o władcach Rosji jako kremlowskich demiurgach, którzy wszystko przewidują i planują na 30 lat do przodu, na czele z Putinem, który już w latach 80. miał się jakoby szykować do objęcia władzy. Tymczasem właśnie lata 90., jakoś wyłamujące się z tej stereotypowej logiki najmocniej, moim zdaniem, wpłynęły na obecną, pasożytniczą strategię rosyjskiej propagandy.

W jakim sensie? Rozumiem, że przygotowały grunt pod rządy silnej ręki, rozczarowały do demokracji, ale co to ma wspólnego z propagandą?

Ważne jest coś jeszcze. Właśnie od reform Gorbaczowa w II połowie lat 80. zaczął się kurs na „deideologizację”, którą z turbodoładowaniem kontynuował Jelcyn. To był jego pomysł na nową Rosję jako antytezę Związku Radzieckiego. Oczywiście nie dlatego, że sam był taki antykomunistyczny: w końcu sam wywodził się z KPZR, był sekretarzem w Swierdłowsku, a potem w Moskwie. Natomiast on słusznie zakładał, że w pojedynku na idee nie miałby szans z Giennadijem Ziuganowem, liderem Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej, z którym starł się w II turze wyborów 1996 roku. Rzecz w tym, że z tej całej „dezideologizacji” zrodziła się nagle… pustka.

Fakt, rozpisywano nawet jakieś konkursy na „nową ideę rosyjską”. To znaczy, że elity w latach 90. wiedziały, co ma nie wrócić – czyli ZSRR – ale nie wiedziały, co ma się pojawić w zamian?

A równocześnie na zrujnowany system radziecki z jego aparatem przemocy nałożył się kapitalizm w swojej najbardziej drapieżnej formie, z prawdziwą eksplozją przemocy obecnej w życiu codziennym. Od jednego z wykładowców usłyszałam, że w tamtej dekadzie w wojnach gangów, w takiej kryminalnej wojnie domowej, zginęło tak wielu młodych mężczyzn, że doprowadziło to do zaburzeń w strukturze płciowej społeczeństwa na skalę nieznaną od II wojny światowej. To wszystko, choć niczego nie usprawiedliwia, to jednak w dużym stopniu wyjaśnia poziom agresji i społecznego przyzwolenia na zbrodnie, imperializm i to wszystko, co się dzieje dzisiaj w Ukrainie. Bo międzyludzka przemoc została znormalizowana, a demokratyzacja i jelcynowska „deideologizacja” zaczęły się kojarzyć z lichymi, czyli burzliwymi, latami 90., kiedy wszystkie reguły przestały obowiązywać i zapanowała – to słowo często przewija się w rosyjskich wspomnieniach z epoki – nieopredielonnost’.

Czyli nieokreśloność, chaos, brak obowiązujących norm?

To wszystko w Polsce trudno tam pojąć, może ewentualnie mieszkańcom terenów po PGR-ach czy mieszkańcom przyzakładowych miast-monokultur po upadku największej fabryki, choć nawet te przypadki nie oddają chyba grozy traumy Rosji w latach 90. To zresztą chyba nie przypadek, że akurat książka Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka, skądinąd popularnej u nas Swietłany Aleksiejewicz, nie była specjalnie popularna. Ale najlepszą diagnozę tamtej kondycji Rosji, dużo ciekawszą niż wszystkie książki politologiczne, daje ówczesna literatura, zwłaszcza Generacja „P” Wiktora Pielewina. Niedawno wróciłam do tej powieści po 20 latach od pierwszej lektury i jestem pod wrażeniem jak wszystko zostało opisane: odczuwany społecznie brak ideologii i wejście pieniądza w pustkę po niej.

Świat wciąż patrzy na Ukrainę przez rosyjskie okulary [rozmowa]

Jak on tamtą Rosję opowiada?

Jego bohater jest copywriterem, pracuje w agencji reklamowej i powoli zostaje dopuszczany na coraz wyższe piętra Agencji, która nie wiadomo do końca, czym jest. Rzeczywiście agencją reklamową, medium, a może państwem? W pewnym momencie bohater dowiaduje się, że Jelcyn jest „wytwarzany”: to było na długo przed epoką deepfake’ów, a Pielewin wymyślił, że ktoś kreuje postać sztukując i montując materiały telewizyjne.

Biorąc pod uwagę jego stan zdrowia w 1996 roku i hołubce, które wywijał na scenie, nietrudno było uznać, że podstawiono sobowtóra…

To jest nawiązanie do kremlowskich historii i plotek, nie tylko tych o sobowtórach Stalina i Putina, ale też do legend o „fałszywych” carach. Najbardziej interesujące jest jednak pytanie, które zadał wtedy bohater Pielewina: no dobrze, ale w takim razie kto tym steruje, kto decyduje?

Czyją marionetką jest w tym obrazie Jelcyn?

Pierwsza sugestia jest taka, że oligarchów. Przewija się tam Borys Bierezowski jako ucieleśnienie ówczesnej oligarchii rosyjskiej. Ale jak już bohater wszedł na kolejne piętro agencji, okazuje się, że i oligarchowie są wymyśleni. Tutaj się zaczyna prawdziwa jazda, bo on dalej dopytuje, no to kto stoi za nimi, kto tym wszystkim zarządza? Wtedy jego szef szczypie go boleśnie i mówi: o tym nie wolno ci myśleć! Potem jest jeszcze scena, w której ujawnia się bogini, która niby tym wszystkim zarządza i moim zdaniem to jest po prostu czysta władza.

Ale jeśli to jest opis rosyjskiej współczesności, to gdzie jest Putin?

Chociaż Putin często „mówi Duginem” czy przywołuje Iwana Iljina, chociaż Kreml słusznie kojarzymy z frontem sił ultrakonserwatywnych, taką prawicową, antyliberalną i antygenderową międzynarodówką, to jednak Putin jest kontynuatorem linii Jelcyna, tylko oczywiście skuteczniejszym i zmienionym. On wyniósł do władzy aparat biurokratyczny, który jest kompletnie bezideowy. Tak jak Związek Radziecki miał swój paradygmat, tak tutaj jest ta czysta władza, czysta bogini Nicość. Sekretarze KC KPZR byli wytworami i zwieńczeniem skrajnie zideologizowanego systemu, który miał wyrazistą ideę na temat przyszłości i drogi, która do niej wiedzie. Ta idea w latach 90. zginęła całkowicie, ale owocem pustki po niej jest ten kolektywny reżim Putina, któremu jest, w pewnym sensie, wszystko jedno.

Brak wyznawanej idei, jakoś spójnej i ogarniającej całość rzeczywistości, to nie jest jednak słabość? Komunizm długo był źródłem potężnej soft power dla ZSRR…

Wręcz przeciwnie, to stanowi o skuteczności propagandy systemu. Reżim putinowski trafił na taki okres w dziejach ludzkości, w którym różne czynniki – w tym rewolucja komunikacyjna – doprowadziły do fragmentacji czy wręcz rozdrobnienia sfery publicznej, dehierarchizacji źródeł wiedzy i całej przestrzeni medialnej. Oni ze swoją akoheretnością, niekonsekwencją, wewnętrznymi sprzecznościami przekazu i jego oderwaniem od rzeczywistości radzą sobie lepiej niż byłoby to możliwe w czasach wiedzy bardziej zhierarchizowanej. A także w czasach mniejszej polaryzacji i silniejszego autorytetu mediów tradycyjnych. Jednocześnie, nie mając spójnego projektu ideologicznego za sobą są w stanie, w zależności od potrzeby, używać argumentów z arsenału skrajnie lewicowego i prawicowego, imperialnego i antykolonialnego, bawić się tym bardzo swobodnie.

Jak Ukraina traciła Donbas: Cienie kryzysu ekonomicznego

czytaj także

Jakiś przykład?

Weźmy wspólny raport MSZ-ów rosyjskiego i białoruskiego z czerwca 2024, poświęcony kwestii praw człowieka w różnych krajach, w tym Polsce, której poświęcono około 50 stron. Pisali m.in. o brutalności policji, naruszeniach wolności mediów, rosnącej liczbie przestępstw z nienawiści itp. – a to wszystko z powołaniem się na europejskie komisje i trybunały, a nawet (!) prześladowane w Rosji Amnesty International.

Wygląda jak jakiś trolling Zachodu – coś takiego regularnie publikuje się przecież na temat Rosji, a kiedyś ZSRR.

Oczywiście, przy czym do zarzutów z typowego liberalnego repertuaru dokładano bardziej specyficzne: o deprecjonowaniu roli ZSRR w zwycięstwie nad faszyzmem, szkalowanie Armii Czerwonej i burzenie pomników czy tolerancję dla „ukraińskiego nazizmu”.

Kiedy mówiłaś o dehierarchizacji źródeł wiedzy i oderwaniu przekazu od rzeczywistości, to mi mocno przypomina tezy Petera Pomerantseva z jego książki Jądro dziwności: że Rosja i jej przemysł rozrywkowy, zwłaszcza telewizja zamieniająca sferę publiczną w czysty spektakl, była jakby w awangardzie już w latach 90.

To, co na Zachodzie nastąpiło wraz z upowszechnieniem platform społecznościowych i kryzysem zaufania do instytucji, w Rosji rozkręcono w pełni dużo wcześniej. To prawda, media w Rosji były lepiej niż na Zachodzie przygotowane do przekazu nowego typu, a jednocześnie kiedy Putin zaczął konsolidować władzę, to państwo przejęło w dużej mierze i media, i nowe metody ich działania.

A Zachód próbował robić factchecking. Z podobnym skutkiem, jak po latach u siebie, wobec Donalda Trumpa.

Z kolei Kreml, przy całej akohorencji swojej propagandy, wewnętrznej sprzeczności własnej narracji, był jednak skonsolidowany, przede wszystkim za sprawą postrzegania siebie w kategoriach okrążenia. Skoro elity czuły się zagrożone przez wraże siły zachodnie, których emanacją były kolorowe rewolucje, to łatwo im było przyjąć, że elementy nie pasujące do skonsolidowanego reżimu muszą być usuwane.

Tzn. kiedyś wyjeżdżały na emigrację, a teraz wypadają przez okno?

Albo ludzie są zamykani, albo uciszani w inny sposób. Oczywiście, ludzie w Rosji ginęli też w latach 90., np. dziennikarze, ale to nie była przemoc scentralizowana. Zabijały lokalne gangi, mafie czy skorumpowani politycy. Panował chaos, natomiast dziś panuje dużo większa opriedielonnost’, wszystko jest scentralizowane i dlatego też w ramach elit nie było odłamów, które mogłyby zechcieć system reformować. Wszelkie spory czy napięcia szybko okazywały się pozorem, czego dobrym przykładem był opisywany wielokrotnie w polskich mediach konflikt – rzekomy – między Dmitrijem Miedwiediewem, prezydentem w latach 2008-2016, a Władimirem Putinem, wówczas premierem.

Dlaczego nie wierzę w koniec wojny w 2025 roku? [rozmowa]

Czy nurt liberalno-pragmatyczny zwycięży w starciu z siłowikami? Względnie: oto światły modernizator kruszy beton dziaderskiej, bezpieczniackiej biurokracji…

Oczywiście, ileż to atramentu wylano się na ten temat, że Miedwiediew włożył czapkę Monomacha i już zaraz będzie się buntował przeciwko swojemu mentorowi. Ja od początku, i mam na to dowody w swoich tekstach, uważałam ten konflikt za sztuczny. A sama postać Miedwiediewa to doskonałe wcielenie akoherentności rosyjskiej propagandy: on w swojej pierwszej odsłonie był bardzo liberalny, pokazywał się z iPhonem w dobrze skrojonym garniturze i miał budować rosyjską Dolinę Krzemową – to było usobienie zachodnich fantazji o technokracie na czele Rosji, który ogarnie chaos, nie dopuści do rozpadu mocarstwa atomowego, ale zarazem nie będzie zamordystą ani imperialistą. To były też projekcje części rosyjskiej opinii publicznej, zwłaszcza kiedy zdymisjonował mera Moskwy Łużkowa, symbol skorumpowanych lat 90. Tylko potem się okazało, że jego jedynym osiągnięciem reformatorskim było – cofnięta po kilku latach – zmniejszenie liczby stref czasowych z 11 do 9 i przejście całego kraju na czas letni.

Iwan Krastew powiedział kiedyś, że z Putina jest średni strateg, ale psycholog całkiem dobry: zrozumiał, że Chodorkowski mu bardzo zagraża, więc wsadził go do łagru. I zrozumiał też, że Miedwiediew nie zagraża mu w ogóle – i zrobił go prezydentem.

Miedwiediew był zupełną wydmuszką, a jednocześnie pokładano w nim wielkie nadzieje – a teraz widać, że to jest bohater literacki, jak z Pielewina. Jest tak bezideową chorągiewką, że skoro powstała potrzeba, to z fajnego liberała-reformatora stał się najbardziej jastrzębim z jastrzębi, na prawo od Dugina: tak często zapowiada bombardowanie jądrowe Wilna czy Warszawy, że w zasadzie nikt już nie bierze go poważnie. Gdyby było trzeba, zapewne zacząłby mówić Leninem i Trockim, o potrzebie globalnej rewolucji proletariatu. I jako ten pozorny radykał, zdolny odwrócić poglądy o 180 stopni, niczym puste naczynie do napełnienia dowolną treścią – on uosabia ten system i jego siłę.

Bo władza rosyjska może głosić treści najzupełniej dowolne, w zależności od potrzeby? I przez to nie tyle narzucać jedną narrację, ile dezawuować wszystkie pozostałe, w sensie: dezinformować?

Może nas atakować z najróżniejszych pozycji, pod różnymi kątami. A panujący dziś chaos medialny, ta mętna woda, w której wszyscy pływamy, bardzo premiuje manipulacje tego typu. Opowieści o Ukraińcach z maczetami, którzy rabują ocaleńców z zalanego przez powódź Wrocławia? Setki ofiar śmiertelnych ukrywane przez nieudolny polski rząd? Proszę bardzo.

Žižek: Witamy na wojnie metafizycznej

Dużo ludzi w Polsce wierzy rosyjskim źródłom?

A skąd wiadomo, że rosyjskim? Nie chodzi przecież o to, że masy oglądają Russia Today, tylko że wrzuca się taki content do sieci, a potem powielają go różni influencerzy, boty, ale czasem też polscy posłowie, czemu nie? A poza tym celem nie jest przekonanie Polek i Polaków, że to Ukraina zaatakowała Rosję, tylko że polskie państwo nie działa, a rząd realizuje nie wiadomo czyje interesy, że nikomu nie można już wierzyć, że z tymi uchodźcami to same kłopoty, a w ogóle to musimy się zająć swoimi sprawami, a nie ryzykować i ponosić koszty nie naszej wojny. Czasem też chodzi o to, by wywołać jakąś skrajną reakcję na fikcyjne czy wyolbrzymione zdarzenie.

Co do samej „dezinformacji”, pojęcia ostatnio dość popularnego, to ja wolę mówić o strategii propagandowej, czyli zjawisku dużo szerszym. Słownikowo to tyle co technika sterowania poglądami i zachowaniami ludzi w celu wpojenia im pożądanych przekonań – i słowo „technika” jest tu kluczowe. Nie chodzi o narzucenie określonych poglądów, tylko zdolność wywoływania określonych w danym momencie reakcji – poglądów, postaw, zachowań. Na tle tej współczesnej, dawna propaganda radziecka, zwłaszcza w późniejszych latach, była dosyć toporna. Bywała skuteczna, czasem bardziej, czasami mniej, natomiast ta dzisiejsza jest bardzo elastyczna, dopasowuje się do potrzeb. Raz jest za pokojem i stabilnością, a chwilę potem za zbrojną „denazyfikacją” wroga? Kiedy analizowałam materiały Sputnik International, najbardziej szokujący był dla mnie rok 2021. Machina wojenna była już gotowa, Amerykanie ostrzegali przed inwazją, najpierw niejawnymi kanałami, a potem zupełnie publicznie, natomiast w przestrzeni informacyjnej tej platformy Rosja rysowała sama siebie jako mocarstwo rodem z koncertu wiedeńskiego po wojnach napoleońskich, będące gwarantem pokoju i nie pragnące niczego poza pewną stabilnością i jasnym nakreśleniem granic tego, co do kogo należy.

I jeszcze tego, żeby każdy znał swoje miejsce. Tzn. że są dorośli w pokoju, duże mocarstwa, poważne… i plankton?

Kiedy czytałam materiały z tamtego okresu przypomniało mi się, jak Siegiej Dorenko, popularny w latach 90. dziennikarz pokazał mi kiedyś taką „mapę wyobrażeń”, jakich dzisiaj jest pełno w sieci, taki „świat wg Rosjan”. Typu: Szwedzi nie biją dzieci, Austria to eurowizja i drag queens, Brytyjczycy – pseudokonserwatyści, Holendrzy to geje, Belgowie robią eutanazję? U niego w Wielkiej Brytanii były „guwernantki naszych dzieci”, we Francji sery i wino, w innych krajach Zachodu też jakieś sympatyczne rzeczy, natomiast kraje Europy Wschodniej to były: nasiekomyje, czyli takie owady, które nas ciągle podgryzają i brzęczą, w sumie nic nam nie mogą zrobić, ale są irytujące.

Złośliwe ratlerki, co podgryzają nogawkę? Krzywdy nie zrobią, ale zasługują czasem na solidnego kopa? Trzeba przywołać je do porządku, od czasu do czasu.

To było takie klasyczne, neoimperialne wyobrażenie rosyjskie o świecie – i właśnie w tym duchu w 2021 roku Rosja prezentowała się Zachodowi. I to też znajdowało oddźwięk, zwłaszcza w tzw. starej Europie, gdzie wizerunek Europy Wschodniej jako szarej strefy cywilizacyjnej, najlepiej buforowej, ma swoją wierną publiczność. A także swoich ekspertów – bo Rosjanie bardzo lubią się podeprzeć jakimiś głosami z Zachodu.

Czyli mamy w tym obrazie poważną, „starą Europę” i awanturnicze kresy cywilizacji?

Tak, cała wina za ewentualny konflikt podprogowo kierowana była na Ukrainę i oczywiście na Polskę, jako amerykańskie konie trojańskie w Europie, ale też na same Stany Zjednoczone jako to imperium, które wychodzi poza należną mu strefę wpływów. Jednocześnie wskazywano, że z USA jeszcze trwają rozmowy… Tzn. że dorośli ludzie próbują się jeszcze dogadać? Dokładnie w tym kluczu. To było tym bardziej szokujące, że wiemy, że w żaden sposób ta wojna nie została sprowokowana przez stronę ukraińską, a co więcej znamy badania, wedle których na niedługo przed inwazją z lutego 2022 roku nastroje antyrosyjskie w Ukrainie zaczęły wracać do poziomu sprzed roku 2014 i aneksji Krymu. Tak jakby po szoku wojny w Donbasie ludność zaczęła się niejako godzić z sytuacją.

Mówisz tu o narracji „staroimperialnej”, a z drugiej strony o teoriach postkolonialnych, czyli krytyce kolonializmu. Jak to się łączy?

W tej narracji Rosja sięga po stare dobre narzędzia radzieckie: zobaczcie, oto Stany Zjednoczone ze swym unilateralizmem i imperializmem nie tylko wkraczają w naszą strefę wpływów, ale też naruszają zasadę samostanowienia narodów. Rosja jest wtedy ich obrończynią: np. naród donbaski miał prawo wyzwolić się spod kolonialnego reżimu kijowskiego, sponsorowanego oczywiście przez Amerykanów.

Putinomika. Czy wojna zależy od rosyjskiej gospodarki, czy rosyjska gospodarka od wojny?

A my też jesteśmy kolonią do wyzwolenia?

Oni mówią tak: Polska, Rumunia, Ukraina, to są wszystko kolonie amerykańskie, ale w tym znaczeniu, że ich kolonialne, kompradorskie elity podżegają do wojny, często wbrew narodom. To bardzo wyraźnie widać w narracji Sputnika nasilającej się w latach 2023-2024: przekaz jest kierowany do tzw. zwykłych ludzi, do ludu Europy Wschodniej. O ile wcześniej, w opowieści klasycznie kolonialnej byliśmy traktowani jako pewna jedność, te właśnie muchy czy komary brzęczące, które nie wiadomo czemu w ogóle mają własną państwowość, o tyle teraz mówi się co innego: my, Rosjanie jesteśmy tu po to, żeby was od ciemieżącej elity kompradorskiej, która się zaprzedała Amerykanom i reżimowi ukraińskiemu, wyzwolić. Bo przecież wiemy, że wy, zwykli ludzie, nie chcecie wojny nuklearnej, do której wasza elita popycha świat.

Rozumiem: fajna ta wasza Warszawa, szkoda by było, żeby wam te głowice spadły na głowę, to w końcu nie wasza wina…

Dokładnie w tym duchu ukazywane były protesty rolników na granicy polsko-ukraińskiej: oto zwykli, porządni Polacy nie godzą się na samobójczą politykę swego rządu, a Rosję traktują z sympatią.

Akurat od transparentów proputinowskich prawica w Polsce się odcinała, mówiono, że to jakaś prowokacja jest.

Za to w Sputniku głoszono, ustami Mateusza Piskorskiego z „Myśli Polskiej”, że to wyraz prawdziwych nastrojów społecznych. W przekazie rosyjskich mediów to jest opiniotwórcze medium, a ta postać – nieco już zapomniana od czasu oskarżeń o szpiegostwo – to wpływowy komentator. Niemniej trzeba powiedzieć, że oni dość dobrze rozpoznają potencjał realnych napięć i kryzysów i dopasowują do nich swoje narracje. Mają wyczucie, dzięki czemu ich propaganda jest zbitkiem prawd, półprawd i bzdur kompletnych, ale zazwyczaj opiera się na jakichś rzeczywistych zjawiskach.

Oni tę naszą rzeczywistość czują?

Myślę, że coraz lepiej – kiedy porównywałam wspomniany już raport MSZ-ów z podobnym wykwitem powstałym rok wcześniej, to widzę różnicę. Wtedy jeszcze tematy były traktowane po macoszemu, ktoś je po prostu kopiował-wklejał z Wikipedii, jak słaby student na zaliczenie. Tutaj już widać było dobrą kwerendę, dogłębną, pisano i o akcji społecznej „Prawosławny, nie ruski”, akcjach w Białymstoku i różnych wydarzeniach w mniejszych miastach Polski, kiedy nasilały się nastroje ksenofobiczne. Część raportu została niemal wprost splagiatowana z opracowań agend międzynarodowych, przeplatanych wielkorosyjską retoryką i różnymi głupotami, jak np. o Mein Kampf sprzedającej się jakoby „jak świeże bułeczki”, ale też widać było pracę własną – innymi słowy, narobili się i mają nasze społeczeństwo naprawdę  nieźle zinfiltrowane.

Czyli Rosjanie nas czują?

Ja stawiam hipotezę, że to była robota głównie białoruska, bo to Białorusini naprawdę dobrze znają Polskę. Różne wypadki w ostatnim czasie sugerują, że to białoruskie służby są tym pasem transmisyjnym opowiadającym nas Moskwie, która sama traktuje Europę Wschodnią z pozycji wielkomocarstwowych, a stamtąd nie zawsze dużo widać. Na marginesie, właśnie z tego powodu jako Instytut Gabriela Narutowicza będziemy się przyglądać Białorusi, która bywa przez Polaków pomijana i lekceważona, a to jest arcyważny aktor z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa. U nas wciąż pokutuje obraz tego kraju jako prowincji czy rosyjskiej kolonii zarządzanej przez jakiegoś dyrektora kołchozu, względnie skansensu radzieckości, gdzie nie przeprowadzono porządnej transformacji.

Wielka Rosja i zniewolone żydowskie dzieci [o trzech powieściach Ludmiły Ulickiej]

Jakie są najważniejsze kanały przekazu propagandy na Zachód?

Przede wszystkim RT, czyli dawna Russia Today – kilkujęzyczna telewizja informacyjna, produkująca treści na różnym poziomie warsztatowym, ale zawsze świetnym językowo. Oni zatrudniają niemal wyłącznie native speakerów, wśród prezenterów i komentatorów niemal w ogóle nie ma Rosjan ani ludzi z Europy Wschodniej, bo też chodzi o to, by symulować bycie głosem z wewnątrz, bycie częścią pluralistycznej ekologii medialnej Zachodu. Sputnik International działa podobnie, tyle że jako portal informacyjny – i one składają się na pierwszą ligę, jedno i drugie jest finansowane bezpośrednio z budżetu Federacji Rosyjskiej. I jest jeszcze mniejszy podmiot, telewizja Cargrad, która miała być odpowiednikiem liberalnego Dożdża dla konserwatystów, finansowanym przez Konstantina Małofiejewa.

Prawosławnego oligarchy, współtworzącego antygenderową międzynarodówkę?

Tak, choć jego kariera, dość sinusoidalna, jest kolejnym dowodem, jak bardzo te prawicowe ruchy ekstremistyczne są traktowane instrumentalnie przez Kreml. Wg mnie on nie jest aż tak potężny, jak czasami go widzą czy w BBC, czy na Zachodzie, tym bardziej, że nie do końca wiadomo, skąd ma pieniądze. To nie jest też klasyczny oligarcha, jak np. Roman Abramowicz, który dorobił się, zanim putinowski system się skonsolidował – Małofiejew urodził się w roku 1974, więc reprezentuje dokładnie to pokolenie „P”, o którym pisał Pielewin.

Ale ono miało być zupełnie bezideowe…

I wszystko się zgadza. On oczywiście głosi bardzo tradycjonalistyczne poglądy, zarazem rozwiódł się i ożenił ponownie, co jest chyba częstą przypadłością różnych fundamentalistów polityczno-religijnych, nie tylko w Rosji. Notabene, jego żoną jest rosyjska Rzeczniczka Praw Dziecka, oskarżana m.in. o porywanie dzieci ukraińskich… Ale przede wszystkim to jest chodzący wizerunek, wyobrażenie prawosławnego oligarchy – to, jak mówi i wygląda, ze swoją czarną brodą, wygląda jak symulacja analogiczna do tego, jaką Miedwiediew był w roli przedstawiciela liberalnego skrzydła na Kremlu.

Czyli jego rolą jest odgrywanie roli konserwatywnej twarzy reżimu?

Też, choć nie tylko – Małofiejew bliski był Igorowi Girkinowi i uważany za człowieka, który wspierał tzw. wiosnę narodów rosyjskich, czyli ruch separatystyczny w Donbasie.  Równocześnie wiemy, że Girkin skończył źle, tzn. dostał wyrok więzienia po tym, kiedy zaczął krytykować Putina za niepowodzenia w wojnie z Ukrainą.

Ukraina: Cała nadzieja w Trumpie? „Lepszy koszmarny koniec niż koszmar bez końca”

To wszystko sugeruje, że Małofiejew może być typową postacią, którą się wyciąga z szafy w razie potrzeby, a gdy się koniunktura zmieni, chowa go z powrotem.

Ale na prawosławny konserwatyzm koniunktura jest chyba dosyć trwała w Rosji?

Akurat zasięgi i popularność jego telewizji na to nie wskazują, choć oczywiście tradycjonalizm prawosławny ma swoją niszę – np. środowiska, które co roku w Jekaterynburgu spotykają się, by opłakiwać zabójstwo rodziny carskiej przez bolszewików. Medialnie dużo silniej oddziaływał na przykład – oczywiście do czasu nieudanego puczu – Jewgenij Prigożyn, który epatował czystym, klasycznym militaryzmem, co cieszyło się dużo większym wzięciem wśród rosyjskiej publiczności.

W swoim opracowaniu na temat przekazu propagandy rosyjskiej o Polsce od 2021 roku rekomendujesz, żeby zablokować w Polsce i całej UE dostęp do Sputnika International – ale czy to jest w ogóle skuteczne w czasach, gdy niemal każdy ma VPN? I w ogóle, czy da się dzisiaj „zablokować” czyjś przekaz? Czy nie powinniśmy raczej kontrować ich własną, mocną narracją, przynajmniej na użytek obywateli polskich?  

Jasne, ze powinniśmy. Pytanie tylko, jak to robić skutecznie.

**

Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz – historyczka, specjalizująca się w problematyce Europy Wschodniej. Autorka książek Zabić smoka. Ukraińskie rewolucje (2016) oraz biografii Heleny Wolińskiej i Włodzimierza Brusa, która ukaże się nakładem wydawnictwa Agora. Laureatka grantów i stypendiów naukowych m.in. Narodowego Centrum Nauki. W latach 2023-24 stypendystka NAWA Bekker w Katedrze Historii Europy Wschodniej na Uniwersytecie w Heidelbergu. Pracuje także w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Laureatka nagrody „Pióro Nadziei” Amnesty International.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij