Zuckerberg stworzył narzędzie, które podsyca nienawiść i wzmacnia populistów. Teraz, pozując na libertariańskiego buntownika, wchodzi w kolejną fazę oligarchizacji i zwalczania demokracji na świecie.
Facebook niedawno świętował dwudziestą rocznicę powstania, jednocześnie przekraczając granicę trzech miliardów aktywnych użytkowników miesięcznie. Zaczynał jako strona do oceniania urody studentek, potem stał się platformą dostępną wyłącznie dla uczelni Ligi Bluszczowej, by ostatecznie przekształcić się w technologicznego giganta – trzecią najczęściej odwiedzaną stronę internetową na świecie.
UE może zbanować X i Facebooka, a Polska powinna o to zabiegać
czytaj także
Burzliwe początki serwisu wiązały się z pozwami przeciwko Markowi Zuckerbergowi i wielomilionowymi ugodami sądowymi z byłymi kolegami i współpracownikami. To właśnie ten okres stał się osią fabularną hollywoodzkiego hitu The Social Network z 2010 roku. Twórcy filmu, David Fincher i Aaron Sorkin, ukazali Zuckerberga dość krytycznie, ale jednocześnie umocnili jego wizerunek aspołecznego, lecz genialnego hakera. Takie było pierwsze wcielenie „Zucka”
Nie jestem jaszczurem
W drugiej dekadzie XXI wieku Zuckerberg stał się bohaterem niezliczonych memów ze względu na swój robotyczny styl bycia. Podczas jednego wywiadu zdawał nawet test CAPTCHA, zabezpieczający strony internetowe przed botami (udało mu się). Sztywność w wypowiedziach i zachowaniu nie przysparzała mu sympatii, ale znalazł sposób na ocieplenie swojego wizerunku – zaczął wspierać prawa osób LGBT+, sprzeciwiał się islamofobii i popierał Black Lives Matter.
W 2015 roku wraz z żoną założył Chan Zuckerberg Initiative, deklarując w wywiadach, że 99 proc. wspólnego majątku oddadzą na cele charytatywne. Jednak struktura prawna fundacji została zaprojektowana tak, by ograniczyć transparentność, umożliwić inwestycje nastawione na zysk oraz finansowanie polityków. Co więcej, wszystkie przekazane przez Zuckerberga dotacje w formie akcji Mety pozostają pod pełną kontrolą jego i jego żony.
Ale „lewicujący” Mark Zuckerberg to już przeszłość. Dziś otwarcie identyfikuje się jako libertarianin, co w amerykańskich realiach oznacza de facto wspieranie skrajnej prawicy w imię minimalizacji regulacji mogących ograniczać akumulację kapitału przez najbogatszych. Publicznie wyraził skruchę za politykę Facebooka „cenzurującą” treści dotyczące pandemii COVID-19, jednocześnie większość winy zrzucając na administrację Bidena.
czytaj także
Rebranding Zucka widać gołym okiem, choć nie pokazał się jeszcze w czerwonym kaszkiecie. Zamiast krótkiej fryzury na androida ma teraz modne loczki. Szarą bluzę zamienił na oversize’owe t-shirty z napisami. Nosi złote łańcuchy, jakby inspirował się Kendallem Royem w erze L to the OG. Trenuje MMA. W mediach społecznościowych chętnie chwali się wysportowaną sylwetką i umiejętnością sprawnego obalania przeciwników. W rozmowie z Joe Roganem rozwodził się nad zaletami kultury celebrującej agresję. Przekazał milion dolarów na inaugurację Donalda Trumpa. Śladem Elona Muska przeniósł moderatorów Facebooka z Kalifornii do Teksasu, aby „uniknąć stronniczości”, i na wzór muskowego X zamienił profesjonalny fact-checking (wdrożony po wygranej Trumpa w 2016 roku) na notatki społecznościowe tworzone przez użytkowników. To ruchy, który nie tylko idealnie wpisują się w obecny klimat polityczny, ale i świetnie służą wielkiemu biznesowi.
Mimo wysiłków na rzecz wpisania się w wytyczony przez Muska trend broligarchii, Amerykanie patrzą na Zuckerberga mniej przychylnie, niż na jego bogatszego kolegę. Demokraci mają mu za złe nowo odkrytą prawicowość, republikanie nie kupują tej zmiany. Sam Zuck zmienia pozycje z dnia na dzień: jeszcze w styczniu twierdził, że programy DEI w Chan Zuckerberg Initiative pozostaną bez zmian, w lutym się z tego wycofał. Ostatecznie przyświeca mu ta sama idea, która kieruje działaniami Muska i którą wciela w życie administracja Trumpa: nieograniczona władza dla najzamożniejszych tego świata.
czytaj także
Federalna Komisja Handlu (FTC), 46 stanów USA, Guam i Dystrykt Kolumbii oskarżają Metę o praktyki zmierzające do uzyskania monopolu, zakup WhatsAppa i Instagrama uznając za próbę zduszenia konkurencji. FTC złożyła skargę na antykonkurencyjne zabiegi Mety w czasie pierwszej kadencji Trumpa, kiedy Zuckerbergowi było z nim jeszcze nie po drodze, i utrzymała ją podczas prezydentury Bidena. W interesie Zucka jest oczywiście, aby nowo powołane władze FTC dążyły do korzystnej dla niego ugody. Jego ostatnia wzmożona aktywność w podlizywaniu się Trumpowi nie jest przypadkowa – proces ma rozpocząć się już 14 kwietnia.
Nieskuteczna moderacja, wielkie zyski
Muzułmańska grupa etniczna Rohingya, zamieszkująca tereny dzisiejszej Mjanmy, jest często określana jako jedna z najbardziej prześladowanych mniejszości na świecie. Po zamachu stanu w latach 60. XX wieku, na fali nacjonalistycznej ideologii promowanej przez rządzącą juntę wojskową, Rohingya systematycznie pozbawiano praw politycznych. Odbierano im obywatelstwo, ograniczano swobodę poruszania się, zamykano dostęp do wielu zawodów, edukacji i opieki zdrowotnej. Sytuacja dramatycznie pogorszyła się w 2012 roku, kiedy doszło do zamieszek i starć między Rohingya a głównie buddyjskimi obywatelami Mjanmy. Ponad sto tysięcy muzułmanów trafiło wówczas do obozów koncentracyjnych.
czytaj także
Równocześnie demokratyzacja kraju doprowadziła do zniesienia ograniczeń w dostępie do internetu, a Facebook zyskał ogromną popularność, stając się głównym źródłem informacji dla większości Mjanmańczyków. Wobec napiętej sytuacji społecznej szybko zamienił się jednak w narzędzie szerzenia nienawiści wobec Rohingya. Skrajnie nacjonalistyczne grupy buddyjskie, zwłaszcza Ma Ba Tha (Stowarzyszenie na rzecz Ochrony Rasy i Religii), aktywnie podsycały wrogość wobec muzułmanów. Nawet Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), która chwilowo przejęła władzę w wyniku reform, prowadziła kampanię oczerniającą Rohingya. Oficjalny profil Aung San Suu Kyi – liderki NLD i laureatki Pokojowej Nagrody Nobla – wykorzystywano do podsycania nastrojów antyislamskich.
Powszechne były nawoływania do zabijania członków społeczności, używano określenia „Kwa Kalar” (muzułmański pies). Tą samą frazą w 2017 roku posługiwało się wojsko, dokonując zbrodni wobec Rohingya. Min Aung Hlaing, głównodowodzący sił zbrojnych Mjanmy, ogłaszał na Facebooku kolejne „sukcesy”, a niżej postawieni wojskowi wrzucali posty o „zagrożeniu ze strony muzułmańskich psów”. W wyniku ich działań zamordowano dziesiątki tysięcy ludzi, a liczba zgwałconych i torturowanych jest trudna do oszacowania. Władze Mjanmy używały Facebooka, by wybielać swoje działania, twierdząc na przykład, że wśród ofiar nie ma cywili.
czytaj także
Kampania na platformie została zaplanowana tak, by maksymalizować zasięg propagandy. Ułatwiały to algorytmy, sprzyjające rozprzestrzenianiu się nienawistnych i dehumanizujących treści, a przy tym tworzące bańki informacyjne. To nie wszystko – Meta pobierała pieniądze bezpośrednio od mjanmarskiego wojska i organizacji Ma Ba Tha za promowanie ich treści.
Na długo przed wydarzeniami z 2017 roku mówili o tym działacze na rzecz praw człowieka, media, a nawet pracownicy Mety.
W czasie czystki spalono setki wiosek. Z tego powodu około 80 proc. mjanmarskich Rohingya, ponad 700 tys. osób, uciekło do sąsiedniego Bangladeszu. Tamtejszy obóz dla uchodźców Kutupalong stał się największym na świecie: na powierzchni 13 km2 mieszka dziś 686 tysięcy Rohingya. Prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego wydał nakaz aresztowania Min Aung Hlainga – obecnie, w wyniku zamachu stanu, nie tylko szefa sił zbrojnych, ale również premiera Mjanmy i zarazem prezydenta tego kraju. Dyktator jest oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości. Mowa o człowieku, który do 2021 roku płacił firmie Zuckerberga za promocję swojej działalności. Facebook wywiązał się z umowy z nawiązką.
Walka z biurokracją bywa widowiskowa, ale nie jesteśmy u Marvela
czytaj także
Sam Zuckerberg, w obliczu przytłaczających dowodów wiążących działalność Mety z ludobójstwem w Mjanmie, dopiero w 2018 roku zadeklarował w Senacie USA, że Meta zatrudni więcej recenzentów treści posługujących się językiem birmańskim. W tamtym czasie było ich łącznie 5 – wobec 18 milionów aktywnych użytkowników Facebooka w Mjanmie.
Podobnie lekceważąco Meta podchodzi do całego Globalnego Południa. Byli pracownicy wprost mówią o podziale na „ważne” i „nieważne” kraje w polityce firmy. Zuckerberg chce, by ekspansja Facebooka postępowała jak najszybciej i obejmowała jak najrozleglejsze tereny – również te targane lokalnymi konfliktami i szczególnie narażone na naruszenia praw człowieka.
Zuckerberg przeprasza, ale problem nie znika
Nawet na priorytetowych rynkach Facebook nie jest wolny od poważnych uchybień. Po ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 roku raporty mówiły o co najmniej 650 tys. postach podważających legalność wyników wyborów prezydenckich w USA – i to jedynie w okresie od dnia głosowania do samego ataku. Wiele z tych treści podsycało atmosferę zagrożenia i nawoływało do radykalnych działań. W rezultacie zginęło 9 osób, niemal 200 zostało rannych, a półtora tysiąca uczestników zamieszek skazano.
Bazylewicz: Ani Musk, ani nawet Reagan. Kto wymyślił ruch wyzwolenia kapitalistów?
czytaj także
Śledztwo dziennikarskie ujawniło, że zespoły odpowiedzialne za usuwanie treści szerzących nienawiść zostały rozwiązane krótko po wyborach z listopada 2020 roku. To osłabiło wcześniej funkcjonujące mechanizmy kontrolne. Co więcej, moderowanie treści w facebookowych grupach spoczywa głównie na ochotnikach (którzy nie otrzymują za to wynagrodzenia) oraz niedoskonałych, zautomatyzowanych narzędziach. Wystarczy celowa literówka, aby algorytm nie rozpoznał szkodliwego postu.
W 2018 roku Zuckerberg przepraszał za umożliwienie zajmującej się doradztwem politycznym firmie Cambridge Analytica zebrania danych 87 milionów użytkowników Facebooka, które następnie zostały wykorzystane m.in. do wsparcia kampanii Donalda Trumpa. Sprawa ta wywołała międzynarodowy skandal, ujawniając, w jaki sposób nielegalnie pozyskane informacje mogły zostać użyte do precyzyjnego profilowania wyborców i manipulowania ich opiniami poprzez ukierunkowane treści propagandowe.
Cambridge Analytica odegrała także kluczową rolę w brytyjskim referendum brexitowym, dostarczając zaawansowane narzędzia analizy danych i microtargetingu. Zwolennicy opuszczenia Unii Europejskiej korzystali z jej usług, aby skuteczniej wpływać na wyborców poprzez spersonalizowane reklamy bazujące na ich emocjach, obawach i światopoglądzie. Wiele z tych kampanii opierało się na dezinformacji, m.in. fałszywych twierdzeniach o tym, że środki finansowe przeznaczane na Unię Europejską mogłyby zamiast tego trafić do brytyjskiej ochrony zdrowia NHS.
Jednak działalność Cambridge Analytica nie ograniczała się do Zachodu. W Kenii firma współpracowała z obozem prezydenta Uhuru Kenyatty podczas wyborów w 2013 i 2017 roku, stosując agresywne kampanie propagandowe mające na celu podzielenie społeczeństwa i zdyskredytowanie przeciwników politycznych. W Nigerii natomiast, według doniesień byłych pracowników, firma stosowała jeszcze bardziej kontrowersyjne metody, w tym próby zastraszania wyborców za pomocą materiałów szkalujących rywali politycznych ich klientów.
Czekając na fight club. Zuckerberg kontra Musk, republikanie kontra demokraci
czytaj także
Afera Cambridge Analytica ujawniła ogromny problem związany z wykorzystywaniem danych użytkowników Facebooka do celów politycznych. Choć firma została oficjalnie zamknięta w 2018 roku, metody, które opracowała, nadal są stosowane przez inne podmioty na całym świecie. Co więcej, w kolejnych latach pojawiały się nowe przykłady wykorzystywania Facebooka do manipulowania opinią publiczną – m.in. przez rosyjskie farmy trolli ingerujące w wybory w USA czy kampanie dezinformacyjne prowadzone przez autorytarne reżimy. Wszystko to pokazuje, że problem, który Zuckerberg wówczas obiecał rozwiązać, wcale nie zniknął – wręcz przeciwnie, stał się jeszcze bardziej wyrafinowany i trudniejszy do wykrycia.
Biznes przed odpowiedzialnością
Zuckerberg chce, byśmy wierzyli, że dotychczasowe problemy z moderacją treści wynikały z chaosu i krótkowzroczności. W rzeczywistości Meta nie jest neutralnym arbitrem, lecz graczem, w którego interesie jest generowanie jak największego zaangażowania – a to gwarantują treści kontrowersyjne, w tym dezinformacja i mowa nienawiści. Badania jednoznacznie wskazują, że fałszywe i skrajne treści rozprzestrzeniają się w sieci wielokrotnie szybciej niż neutralne informacje. Najczęściej uderzają w mniejszości, które nie mają narzędzi do skutecznej obrony przed hejtem i przemocą.
czytaj także
Najwyższa kara kiedykolwiek nałożona na korporację wyniosła 5 miliardów dolarów – tyle Federalna Komisja Handlu USA kazała zapłacić Mecie za naruszenie prywatności użytkowników w związku aferą Cambridge Analytica. Dodatkowo firma musiała uiścić 101 milionów dolarów za niedopełnienie obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa. Dla Zuckerberga było to jedynie wizerunkowym ciosem – roczne przychody Mety w 2024 roku wyniosły ponad 134 miliardy dolarów. Nic dziwnego, że robi wszystko, by kwietniowy antymonopolowy proces z FTC zakończył się podobnie: symboliczną karą, którą będzie mógł wrzucić w koszty. To tak, jakby przeciętnemu obywatelowi nałożono mandat w wysokości kilkudziesięciu dolarów za popełnienie przestępstwa na ogromną skalę.
Zuckerberg, podobnie jak inni miliarderzy z branży technologicznej, nie ponosi realnych konsekwencji za szkodliwe działania swojej firmy. W 2023 roku Google zapłacił 391,5 miliona dolarów kary za naruszenie zasad prywatności użytkowników, a Amazon 887 milionów dolarów za łamanie regulacji dotyczących ochrony danych osobowych w Europie. Elon Musk ma na swoim koncie liczne kontrowersje związane z manipulacjami rynkowymi i łamaniem regulacji dotyczących warunków pracy w swoich firmach. I co? I nic. W 2008 roku bankierzy odpowiedzialni za globalny kryzys finansowy nie tylko uniknęli więzienia, ale wielu otrzymało ogromne premie. Tymczasem zwykły użytkownik Facebooka może zostać permanentnie zbanowany za publikowanie niewygodnych treści, a sygnaliści ujawniający nadużycia tych korporacji często tracą pracę i są poddawani procesom prawnym mającym na celu ich zastraszenie.
Ciemne Oświecenie i mafia z PayPala, czyli za co płaci Elon Musk
czytaj także
Gdyby prawo działało tak, jak powinno, Mark Zuckerberg, Elon Musk czy Jeff Bezos nie spędzaliby czasu na luksusowych jachtach i w rezydencjach za setki milionów dolarów – lecz w celach obok innych białych kołnierzyków, którzy dopuścili się oszustw na wielką skalę. Zamiast tego rządy wciąż traktują ich jako nietykalnych graczy, których firmy są „zbyt duże, by upaść” – nawet jeśli w międzyczasie destabilizują demokracje, szerzą dezinformację i niszczą życia milionów ludzi.
Mark Zuckerberg wydał niedawno 260 milionów dolarów na hawajską rezydencję wyposażoną w podziemny bunkier. Posiadłość jest ogromna, samowystarczalna i strzeżona niczym Fort Knox. Zuckerberg i jego rodzina mają do dyspozycji 6,5 km2 rajskiej wyspie – dokładnie tyle, ile w jednym obozie dla uchodźców w Bangladeszu dzieli 350 tys. ludzi, którzy musieli uciekać z Mjanmy.