Polski konsensus przeciwko umowie Unii Europejskiej z krajami Mercosur brzmi donośnie, ale jest krótkowzroczny: kontyngenty na wołowinę z Argentyny są minimalne, UE ochroni rolników, a polski przemysł ma realną szansę na ekspansję na rynki Ameryki Południowej.
W środę Komisja Europejska zajmie się propozycją umowy UE z krajami Mercosur, czyli Argentyną, Brazylią, Paragwajem i Urugwajem. Umowa ma na celu liberalizację handlu pomiędzy tymi dwoma blokami. Polska klasa polityczna, zazwyczaj skłócona, osiągnęła w tej sprawie konsensus przeciwko. A ściślej rzecz ujmując, podzieliła się w tym temacie na dwie kategorie – przeciwników umowy oraz przeciwników umowy, którzy nie widzą szans na jej zablokowanie.
Do pierwszej grupy należą politycy PiS i prezydent, do drugiej – koalicja rządząca wraz z premierem. Gdy podczas zebrania Rady Gabinetowej prezydent Nawrocki zaapelował do rządu, by stworzył mniejszość blokującą, premier odrzekł: „Nie ma chętnych. Ale proszę się nie krępować, panie prezydencie”.
Gdy ktoś deklaruje, że zaraz popełni wielką pomyłkę, to należy go od tego odwieźć, a nie jeszcze dorzucać do pieca tekstami w stylu „i tak ci się nie uda”. Chociaż ideowi przeciwnicy układu z państwami Ameryki Południowej snują opowieści dziwnej treści, przeciwnicy koniunkturalni, zamiast im odpowiedzieć argumentami, wolą się na wszelki wypadek zgodzić. Najwyżej trzeba będzie się tłumaczyć mniejszości dziwaków. Problem w tym, że decyzje mają konsekwencje znacznie dalej idące niż wzrost odsetka obrażonych.
Umowa z grupą Mercosur to gwóźdź do trumny klimatu i praw zwierząt
czytaj także
Sprzeciw wobec umowy z grupą Mercosur nie jest postawą oryginalną. Umowa jest negocjowana od 1999 roku, czyli już ponad ćwierć wieku. Wielu zagorzałych przeciwników zawarcia porozumienia jest zatem młodsza niż negocjacje. Dotychczas umowa blokowana była przez państwa mające istotne znaczenie rolnictwa dla świadomości społecznej, takie jak Francja, Holandia, Irlandia czy wreszcie Polska. Istotne przede wszystkim w kontekście percepcji, gdyż w żadnym z tych krajów rolnictwo nie odpowiada za więcej niż 3 proc. PKB.
W Polsce rolnictwo zapewnia 2,9 proc. wartości dodanej, w Holandii 1,9 proc., we Francji 1,5 proc., a w Irlandii ledwie 1,1 proc. W Polsce rolnictwo jest drugą od końca dziedziną aktywności gospodarczej pod względem wkładu do wartości dodanej. Mniejszy wkład daje wyłącznie kultura i rozrywka (1,9 proc.). W całej UE rolnictwo jest na dokładnie ostatnim miejscu z wynikiem 1,7 proc. (kultura i rozrywka to 3,1 proc.).
Przeciwnicy umowy handlowej z Ameryką Południową przekonują, że spadek znaczenia rolnictwa dla Polski to negatywne zjawisko. Rolnictwo ma być sektorem strategicznym, który należy chronić za wszelką cenę. Z całym szacunkiem dla ciężko pracujących rolników, ale strategiczne branże zwykle obejmują rzadkie lub reglamentowane przez państwo dobra, takie jak energia, pieniądz (sektor bankowy) czy drogie zasoby naturalne. Produkcja pszenicy albo buraków cukrowych nie jest szczególnie strategiczna, gdyż ziarna i innych surowców rolnych na świecie jest bardzo dużo. W najbliższym otoczeniu Polski jest ich pod dostatkiem, czego dowodem kryzys zbożowy związany z otwarciem się na handel z Ukrainą.
Napływ ziarna znad Dniepru mógł faktycznie oburzyć rolników, gdyż był nagły i właściwie niezapowiedziany. Przedsiębiorcy rolni zainwestowali w wysianie pól i zebranie plonów, tymczasem państwo zmieniło im zasady w trakcie gry. Umowa handlowa z krajami Mercosur będzie jednak wchodzić stopniowo, a interesy producentów rolnych z UE będą zabezpieczone.
Przykładowo, cła na mięso wołowe zostaną obniżone tylko do określonego kontyngentu – w pierwszym roku do 16,5 tys. ton, ale w ciągu sześciu lat próg ten wzrośnie do 99 tys. ton. Cała unijna produkcja wołowiny w 2023 r. wyniosła jednak aż 6,5 miliona ton. Czyli obniżenie cła na wołowinę z 13 do 7,5 proc. dotyczyć będzie jedynie kontyngentu o wadze poniżej 1,5 proc. produkcji unijnej. Nadal w UE dominować będzie wołowina europejska, poza tym Polacy i tak specjalizują się w produkcji wieprzowiny. Pod tym względem Polska znajduje się na czwartym miejscu w UE (1,8 mln ton w 2023 r. – 9 proc. produkcji w UE), za Hiszpanią (niespełna 5 mln ton), Niemcami i Francją.
czytaj także
Wieprzowina z Ameryki Południowej nie ma takiej renomy jak wołowina, więc nie powinna wygryźć z rynku polskiej produkcji. Tym bardziej, że akurat Polacy słyną z zabijania świń, a polska wieprzowina cieszy się wyższym prestiżem niż brazylijska. Jakby tego było mało, zwolniony z ceł kontyngent zabitych świń made in Mercosur wyniesie ledwie 26,5 tys. ton, czyli 1,5 proc. tego, co ubijane jest nad Wisłą. Tak minimalny kontyngent nie jest w stanie zagrozić polskim rolnikom. Całkiem prawdopodobne, że wieprzowiny z Ameryki Południowej niemal nikt w Polsce na stole nie uświadczy.
Umowa z państwami należącymi do obszaru gospodarczego Mercosur nie przewiduje więc całkowitego zniesienia barier celnych dla artykułów rolnych, tylko ich stopniowe ograniczenie. Rolnictwo będzie więc chronione, chociaż przecież już jest ono wspierane za pośrednictwem Wspólnej Polityki Rolnej. W obecnej perspektywie finansowej 2021-2027 na WPR przeznaczonych zostanie 387 mld euro, czyli ponad 55 mld euro co roku. To jest niemal tyle samo, co w 2024 r. wyniósł cały import z Mercosur do UE wszystkich rodzajów dóbr. Opowieści o tym, że UE chce celowo, nomen omen, ubić rolnictwo, to bajki z mchu i paproci. Żaden inny sektor nie jest wspierany na tak wielką skalę jak produkcja rolna.
Oczywiście żywność jest dobrem strategicznym w takim znaczeniu, że bez niej może grozić klęska głodu. Polska nie znajduje się jednak w sytuacji, w której taki scenariusz byłby w ogóle prawdopodobny. W razie konfliktu zbrojnego niewątpliwie szybciej zabraknie nam pocisków niż ziarna. Poza tym warto zacząć rozróżniać wytwarzanie żywności od produkcji surowców rolnych – rolnictwo zajmuje się tym drugim. Tym pierwszym przemysł spożywczy, który w Polsce jest bardzo silny, ale otwarcie rynków Ameryki Południowej jest dla niego wielką szansą. Obecnie rynek Mercosur stosuje cła rzędu 20–35 proc. obciążające żywność i napoje. Zniesienie tych taryf umożliwi takim firmom jak Maspex ekspansję na nowe rynki, co będzie tym łatwiejsze, że polskie produkty spożywcze są znacznie przystępniejsze cenowo niż holenderskie, szwajcarskie czy francuskie, a to dla konsumentów z Brazylii czy Argentyny ma duże znaczenie.
Produkcja rolna dostarcza surowce dla przemysłu spożywczego. Jej wysoki udział w PKB jest dowodem na słabość gospodarki, a nie siłę. Natomiast spadek udziału rolnictwa jest zwykle notowany w czasie szybkiego rozwoju. W latach 2005–2024 udział rolnictwa w wartości dodanej w Rumunii spadł z 9,6 do 3,6 proc., natomiast w Bułgarii – z 8,6 do 2,4 proc. Ani jedni, ani drudzy nie lamentują z tego powodu, gdyż te dwie dekady były dla nich okresem szybkiego wzrostu dochodów.
W Polsce udział rolnictwa w gospodarce spadł z 3,4 do 2,9 proc., czyli wciąż jest znacznie wyższy niż średnia unijna (1,7 proc.). Poza tym polskie rolnictwo wytwarza te niespełna 3 proc. wartości dodanej zatrudniając 7,5 proc. pracowników. Produktywność w polskim rolnictwie jest więc ponad dwukrotnie mniejsza od średniej dla całej gospodarki. Przemysł zatrudnia przeszło jedną piątą pracowników w Polsce, zapewniając niemal jedną czwartą wartości dodanej, więc na tle całości wyróżnia się na plus.
Petelczyc: Całe zło w Brazylii zaczyna się od nierówności [rozmowa]
czytaj także
Produkcja przemysłowa dla polskiej gospodarki jest osiem razy ważniejsza niż rolnictwo. Tymczasem wymuszenie niekorzystnej umowy handlowej dokonane na UE przez Trumpa uderzy w pierwszej kolejności w przemysł właśnie. Za ocean wysyłaliśmy przede wszystkim towary przemysłowe, takie jak maszyny czy chemikalia. Dokładnie te same dobra nabywa od UE grupa Mercosur. Według danych Komisji Europejskiej, w 2024 r. eksport do krajów tej grupy w największej mierze obejmował maszyny (28 proc.), chemikalia i farmaceutyki (25 proc.) oraz pojazdy mechaniczne (12 proc.). W każdej z tych branż Polska ma bardzo silną pozycję. W drugą stronę płyną, poza produktami rolnymi (43 proc.), surowce mineralne (31 proc.), wśród których znajdują się metale rzadkie (beryl, lit) oraz celuloza i papier (7 proc.). Nie są to towary wysokomarżowe, więc można oddać wyprodukowanie części z nich bez większego żalu.
Dotychczas handel między UE i Mercosur był idealnie wręcz zbilansowany – w 2024 r. zaimportowaliśmy towary warte 56 mln euro, a wyeksportowaliśmy za 55,2 mld euro. Tak zwane terms of trade (relacja cenowa między produktami importowanymi a eksportowanymi) są więc dla Europy korzystne, gdyż sprzedajemy tam towary wysoko przetworzone, mające tym samym wysoką marżę, a sprowadzamy surowce – w tym ważne metale, których Europa nie posiada.
Co więcej, umowa zakłada również przestrzeganie przez Mercosur zasad sanitarnych, ekologicznych i klimatycznych. Państwa Ameryki Południowej powinny między innymi wdrożyć rozwiązania przeciwdziałające wylesianiu, jak również będą musiały dążyć do celów klimatycznych zawartych w porozumieniu paryskim. Czyli porozumienie zwiększy koszty przedsiębiorstw z obszaru Mercosur, wyrównując warunki konkurencji z firmami z Europy.
Umowa UE z krajami Mercosuru. Niemcy znów chcą się ratować kosztem Europy
czytaj także
Umowa handlowa z państwami grupy Mercosur będzie więc dla Polski korzystna, gdyż ewentualne straty producentów rolnych z dużą nawiązką skompensuje wzrost produkcji przemysłowej. Krytycy umowy przekonują, że jest ona głównie w interesie Niemiec, bo to oni są potęgą przemysłową. Tak się jednak składa, że Polska ma dokładnie taki sam udział przemysłu w wartości dodanej co Niemcy (23 proc.). Dlaczego więc Niemcom miałoby się to opłacić, ale Polakom już nie?
Oczywiście, jeśli strefa częściowo wolnego handlu między UE a większością Ameryki Południowej sprowadzi na przedsiębiorstwa rolne duże kłopoty, rząd może przeprowadzić interwencję – uruchomić skup, wprowadzić czasowe ograniczenia administracyjne albo wypłacić państwowe subsydia. Rolnicy będą mieli więc czas, żeby skorygować swój profil działalności w kierunku wyższej marży, dzięki czemu zaczną konkurować nie masą, ale rzeźbą. Fakt, że w XVI wieku Polska była potęgą zbożową, nie oznacza przecież, że w XXI wieku taki model gospodarczy nadal jest dobrym pomysłem (o ile wtedy był).