Kandydaci w wyborach prezydenckich nie zostali jeszcze zarejestrowani, a przez Białoruś już przetoczyła się fala aresztowań opozycjonistów, wolontariuszy sztabów wyborczych i niezależnych dziennikarzy. Słabnącemu – również z powodu koronawirusa – reżimowi Łukaszenki nie zostało już nic poza terrorem. A Europę – w tym Polskę – to guzik obchodzi.
8 maja, kiedy na Białorusi oficjalnie wykryto 21 101 przypadków zakażenia koronawirusem (obecnie ta liczba jest ponad dwukrotnie wyższa), rząd ogłosił datę tegorocznych wyborów prezydenckich – 9 sierpnia. Do dzisiaj nie wprowadzono żadnych restrykcji, bo prezydent Aleksander Łukaszenka wirusa nie uznaje.
Ten rok wyborczy zaczął się naprawdę wyjątkowo – w komisji wyborczej zarejestrowała się rekordowa liczba kandydatów, czyli 55 osób. Wszystkie sztaby musiały złożyć zebrane podpisy przed 19 czerwca. To niełatwe zadanie, bo w celu zarejestrowania kandydata trzeba zebrać 100 000 podpisów, a mówimy o dziewięciomilionowym kraju.
Koronawirus nam nie grozi, wystarczy napić się wódy i wsiąść na traktor
czytaj także
Spośród 15 potencjalnych kandydatów największą popularnością w niezależnych (choć nieprofesjonalnych) sondażach cieszy się dwóch: Wiktar Babaryka, były dyrektor Biełgazprombanku, oraz Waleryj Capkała, założyciel Parku Nowoczesnych Technologii w Mińsku. To postacie Białorusinom dobrze znane ze swojej działalności biznesowej. Na trzecim miejscu znajduje się z kolei osoba – a nawet dwie – które dotąd nie były znane szerszemu gronu: Siarhiej i Swiatłana Cichanouscy.
Kim są Cichanouscy?
Siarhiej Cichanouski w ubiegłym roku założył na YouTubie kanał Kraj do życia. Jego nazwa odnosi się do propagandowego filmiku wyprodukowanego przez białoruskie Ministerstwo Informacji, który ukazywał rzekome piękno życia w kraju położonym w sercu Europy.
Siarhiej pochodzi z Homla. Przez długi czas prowadził w Rosji firmę, która zajmowała się produkcją reklam wideo; na Białorusi również zarejestrowany jest jako przedsiębiorca. Na swoim wideoblogu pokazuje życie białoruskiej prowincji. Zdobył popularność, bo opowiada o problemach, które dotyczą zwykłych mieszkańców Białorusi. O wynagrodzeniach równoważnych 300–400 złotych, o korupcji lokalnych urzędników, o nadużyciach ze strony milicjantów.
Pandemia koronawirusa wzmogła społeczny niepokój. Białorusini nie tylko żyją źle, ale i zaczęli umierać „bez powodu”. W telewizji powiedziano bowiem, że pandemia koronawirusa jest tylko psychozą, a o rozdziale testów decyduje państwo. W aktach zgonu COVID-19 wymieniany jest wyłącznie jako „towarzysząca” przyczyna śmierci. Mimo to zmarłych chowa się w zalakowanych trumnach.
Jeżdżąc po całym kraju, Siarhiej gromadzi wokół siebie ludzi, którzy na temat bieżących problemów wypowiadają się ostrym tonem – niewyobrażalnym w programach państwowej telewizji. Są to do tego „zwykli ludzie” – a nie opatrzone twarze medialnych ekspertów. 6 maja Siarhiej został zatrzymany przez milicję za „organizację nielegalnych wydarzeń”, przez co spędził 15 dni w areszcie. Wraz z nim aresztowano też innych dziennikarzy.
W tym samym czasie władze ogłosiły datę kolejnego wyboru Łukaszenki na prezydenta i początek kampanii wyborczej. Siarhiej zadeklarował swój start, chociaż przebywał już w areszcie. Nie zaprezentował w pełni swojego programu wyborczego – to możliwe jest dopiero po ostatecznej rejestracji list – ale obiecał ludziom prawo wyboru i godnego życia. Zachęcał też do pokojowych protestów – „wyjścia na plac”, jak mówi się na Białorusi.
Do komisji wyborczej dokumenty zaniosła jego żona Swiatłana – wniosek został z marszu odrzucony. Ale kobieta się nie ugięła. Powiedziała, że w takim razie składa wniosek o swoją kandydaturę, bo zawsze chciała zostać prezydentką – i został on przyjęty. Kiedy tylko Siarhiej wyszedł na wolność, cała rodzina rozpoczęła zbiórkę podpisów na Swiatłanę.
24 maja zbieranie podpisów przekształciło się w demonstrację: tysiące ludzi stanęło w kolejkach, żeby złożyć podpis pod kandydaturą Swiatłany Cichanouskiej. Niektórzy czekali na swoją kolej kilka godzin. Wielu przyszło złożyć podpis z kapciami w dłoniach – nowym symbolem protestów, wymyślonym przez Siarhieja. „No pasaran – stop tarakan [ros. ‘karaluch’]” – brzmi hasło, które można było usłyszeć na demonstracjach. „Wąsaty karaluch”, którego należy potraktować kapciem, to oczywiście Łukaszenka, który otrzymał od swoich obywateli jeszcze jeden pseudonim: Sasza 3%. Właśnie takim poparciem cieszy się według wspomnianych sondaży.
czytaj także
Kilka dni później, 29 maja wydarzyła się scena rodem z teatru absurdu. Podczas zbierania podpisów do Siarhieja podeszła kobieta i zaczęła łapać go za ręce, zadając pytania. Kiedy Siarhiej próbował się uwolnić z jej uścisku, kobieta wezwała milicję i poskarżyła się, że kandydat nie chce odpowiadać na jej pytania. Wywiązała się szarpanina, w wyniku której jeden z funkcjonariuszy upadł na ziemię. Siarhiej i inni wolontariusze sztabu Swiatłany zostali aresztowani. Według ustaleń białoruskich blogerów kobieta była opłaconą prowokatorką.
31 maja odbyły się kolejne masowe demonstracje w białoruskich miastach. Kolejka do składania podpisów w Mińsku przez sześć godzin miała półtora kilometra długości. Białorusini stali w niej już nie tylko po to, by złożyć podpis, ale też by wyrazić solidarność z Siarhiejem. Oprócz kapci przynieśli ze sobą biało-czerwono-białe flagi [ta historyczna flaga Białorusi jest symbolem opozycji demokratycznej – red.] i śpiewali – np. Mury Kaczmarskiego po białorusku.
czytaj także
Niedługo po zatrzymaniu Cichanouskiego milicja weszła do altanki w ogródku działkowym matki Siarhieja. Po wielu godzinach rewizji rzekomo znalazła w niej 900 tysięcy dolarów. Swiatłana wątpi, że to pieniądze męża, i skłania się ku teorii, że gotówkę podrzucono podczas działań operacyjnych.
Siarhiejowi wytoczono dwie sprawy z kodeksu karnego. Pierwszą za „organizację i przygotowanie działań, które brutalnie naruszyły porządek społeczny”, drugą – za „przeszkadzanie w wyborach”. Mimo że aresztowano go za „użycie siły wobec milicji”, Cichanouski pozostanie w areszcie aż do dnia wyborów. Obrońcy praw człowieka uznali go za więźnia politycznego.
czytaj także
Tymczasem Swiatłanie udało się zebrać potrzebną liczb głosów do rejestracji kandydatury. I to pomimo tego, że niektórych członków jej sztabu aresztowano, a niektórym odebrano też podpisy. 15 czerwca kandydatka dostała ponoć anonimowy telefon z groźbą: albo kampania wyborcza, albo dzieci. Swiatłana postanowiła jednak złożyć w komisji zebrane podpisy, argumentując, że „tylko w ten sposób może pomóc mężowi”. Nie wiadomo jeszcze, czy jej nazwisko znajdzie się na listach wyborczych.
Aresztowane nawet obrazy
Cichanouski nie jest jedynym kandydatem represjonowanym z powodu startu w wyborach. Problemów doświadczył również Wiktar Babaryka, który według wspomnianych sondaży może liczyć nawet na 50% poparcia. Ten były bankier nie udzielał się wcześniej w polityce. Przez 20 lat kierował Biełgazprombankiem (spółką córką rosyjskiego Gazprombanku), był znany również jako filantrop. W maju ogłosił, że będzie startował w wyborach prezydenckich i zrezygnuje ze swojego stanowiska w banku.
Liczący 8904 osoby sztab Babaryki zebrał największą liczbę podpisów – ponad 335 tysięcy. Kandydat ten w przeciwieństwie do Cichanouskiego uważa, że władzę na Białorusi można zmienić na drodze wyborów, a nie protestów. Z kolei stanowisko prezydenta porównał do menedżera.
Łukaszenka od samego początku insynuował, że kampanię Babaryki finansuje Rosja. Na początku czerwca sugerował też, że prywatne firmy miały grozić zwolnieniami pracownikom, którzy odmówią złożenia podpisu pod kandydaturami konkurencyjnych wobec Łukaszenki kandydatów (zapomniał dodać, że dokładnie to samo robią państwowe instytucje z podpisami Łukaszenki). I że nadszedł czas, by sprawdzić tych „spasionych burżujów”.
Na efekty tych pogróżek nie trzeba było długo czekać. 11 czerwca do siedziby Biełgazprombanku przyszli pracownicy białoruskiego odpowiednika Najwyżej Izby Kontroli. W wyniku audytu wszczęto postępowania karne dotyczące uchylania się od płacenia podatków i prania pieniędzy. Skonfiskowano ponad 4 miliony dolarów w gotówce i 500 tysięcy dolarów w papierach wartościowych. Kontrolę przeprowadzono również w trzech prywatnych firmach, które były klientami banku.
Łącznie zatrzymano 15 osób, w tym między innymi menedżerów najwyższego szczebla. Następnie powiadomiono również o zatrzymaniu dwojga koordynatorów ze sztabu wyborczego Babaryki. Jedna z nich, Swiatłana Kuprejewa, nigdy nie była związana z Bełgazpromankiem, ale zarzucono jej uchylanie się od płacenia podatków.
czytaj także
Biełgazprombankowi skonfiskowano również 150 obrazów, które rzekomo miały zostać wywiezione za granicę. Jednak według przedstawicieli spółki kolekcja ta stworzona została w celu powrotu do kraju dzieł urodzonych na terenie dzisiejszej Białorusi przedstawicieli Szkoły Paryskiej. Dziesięć lat temu spółka zaczęła wykupować te obrazy ze światowych aukcji i wystawiać je w galerii Art-Biełaruś w centrum Mińska. Dziś zamiast płócien Chaima Sutine’a, Marca Chagalla, Léona Baksta czy Ossipa Lubitcha na ścianach wiszą puste ramki z kodem QR, który odsyła do notki o historii obrazu i autorze.
18 czerwca rano Wiktar Babaryka razem z synem Eduardem próbowali złożyć podpisy w komisji wyborczej – ale zostali zatrzymani przez milicję. W tym samym czasie przeprowadzono rewizję w mieszkaniach kandydata. Telewizja państwowa ogłosiła, że Babaryka został zatrzymany za nielegalną działalność, zacieranie śladów przestępstw i próby wpływania na świadków.
Rosja nie wchłonie Białorusi. Ale Białoruś nie wybiera się na Zachód
czytaj także
Następnie wytoczono mu sześć spraw z kodeksu karnego: uchylanie się od płacenia podatków, pranie pieniędzy, nadużycie władzy, oszustwo oraz przyjmowanie i dawanie łapówek. Obecnie Wiktar Babaryka razem z synem znajdują się w areszcie KGB.
Wieczorem tego samego dnia MSZ Białorusi zaprosił na spotkanie ambasadorów państw UE i USA, a także szefa białoruskiego NIK. Po spotkaniu nikt nie udzielił mediom komentarza.
Na znak solidarności mieszkańcy Mińska zorganizowali ogromną demonstrację w centrum miasta. Kilkukilometrowa kolejka złożona z tysięcy ludzi stała wzdłuż jednej z głównych arterii Mińska przez prawie siedem godzin. Była to największa białoruska demonstracja w tym roku.
Krucha „stabilność”
Kandydaci na urząd prezydenta nie zostali jeszcze oficjalnie zarejestrowani, a przez Białoruś zdążyła przetoczyć się fala zatrzymań dziennikarzy, wolontariuszy sztabów wyborczych, aktywistów i zwykłych obywateli.
Jak podliczyli obrońcy praw człowieka na Białorusi, w okresie od 6 maja do 16 czerwca w związku z kampanią 97 osób spędziło w areszcie łącznie 1246 dni, a 105 osób dostało mandaty o równowartości ok. 180 tysięcy złotych. Wśród zatrzymanych znaleźli się opozycjoniści tacy jak Mikoła Statkiewicz, kandydat na prezydenta w 2010 roku, Pawał Siewiaryniec, lider Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji, aktywiści Europejskiej Białorusi, Młodego Frontu oraz Ludowej Hramady.
Można odnieść wrażenie, że władza pogubiła się w sytuacji i zastraszanie obywateli to jedyne, co jej teraz pozostało. Łukaszenka chciał się pozbyć oponentów jeszcze przed oficjalną rejestracją list wyborczych. I robi to niezbyt sprytnie, prymitywnie i otwarcie.
Chaotyczny konflikt milicji z Cichanouskim czy powtarzane do znudzenia pytanie: „Czy chcecie, by stało się to co na Ukrainie” świadczą o tym, że Łukaszenka wraz ze swoją świtą boją się o swoje stołki jak nigdy dotąd. Prezydent sugeruje, że jego przeciwnicy mogą skończyć jak uczestnicy masakry w uzbeckim Andiżanie w 2005 roku, a swoich konkurentów nazywa agentami Kremla. Kandydaturę Swiatłany Cichanouskiej skomentował słowami, że konstytucja nie była napisana pod kobietę, a białoruskie społeczeństwo na kobietę nie zagłosuje.
Białorusinów jednak niezbyt obchodzi, jakiej płci będzie prezydent. Po 26 latach rządów Łukaszenki nastrojów w społeczeństwie nie można opisać inaczej jak „ktokolwiek, tylko nie on”. Cichanouski zdobył popularność jako vloger, bo rozmawiał ze zwykłymi ludźmi, czego już od dawna nie robił rząd.
Łukaszenkowska ideologia stabilności się kruszy. Kołchozy i wielkie zakłady przemysłowe, które pozostały po Związku Radzieckim w rękach państwa, bankrutują. Gospodarka jest coraz słabsza, a koronawirus jej tylko zaszkodzi. Zakłamywanie statystyk przez Ministerstwo Zdrowia i wypowiedzi Łukaszenki na temat pandemii nie pozostawiły obywateli obojętnymi.
czytaj także
To byłby dobry moment, by w końcu usunąć władzę, która zasiedziała się na swoich stołkach na 26 lat. Trzeba się jednak liczyć z tym, że Cichanouski, Babaryka i inni zatrzymani opozycjoniści mogą zostać za kratami co najmniej do dnia wyborów. Czy w takim wypadku Białorusini „wyjdą na plac”?
**
Julia Aleksiejewa – reporterka i dokumentalistka.