I w Polsce, i w Rosji historię przedstawia się w oderwaniu od reszty świata – albo my najeżdżaliśmy kogoś, albo ktoś nas najeżdżał.
Sławomir Sierakowski: Polski przekład Imperium peryferii jest drugim po angielskim. Często wspomina pan też w tej książce o Polsce. Jakie są podobieństwa historycznych losów naszych krajów?
Borys Kagarlicki: Między Polską a Rosją jest bez wątpienia wiele podobieństw – w obu państwach dominują historyczne mitologie wymagające dekonstrukcji. W obu historia używana jest jako argument przy podejmowaniu bieżących decyzji politycznych. Nic podobnego nie dzieje się w demokracjach zachodnich. W Rosji bieżącą politykę uzasadnia się nawet nie przez odniesienia do czasów rewolucji z 1917 roku – co byłoby jeszcze jakoś zrozumiałe – tylko do Wielkiej Smuty.
Całkiem niedawno ustanowiono nowe święto: dzień jedności narodowej, obchodzony 4 listopada. Ma upamiętniać wygnanie Polaków z Moskwy w 1612 roku. Tylko że tak naprawdę większość okupujących wtedy Kreml żołnierzy to byli Ukraińcy i Rosjanie, nie Polacy (choć Polacy nimi dowodzili). A samego 4 listopada nic się nie zdarzyło, Polaków wypędzono z Kremla kilka dni później. Ale celowo wybrano tą błędną datę, by stworzyć konkurencję dla 7 listopada i rocznicy rewolucji październikowej.
Polskę i Rosję łączy też to, że historię tych krajów przedstawia się tak, jakby toczyła się w oderwaniu od reszty świata – albo my najeżdżaliśmy kogoś, albo ktoś nas najeżdżał. Taka historia jest oczywiście zupełnie pozbawiona kontekstu społeczno-ekonomicznego. Nawet w okresie radzieckim, gdy historia oficjalnie miała być marksistowska, zupełnie brakowało takiej szerszej, systemowej analizy. Na Zachodzie podejmowali ją badacze nawet niekoniecznie określający się jako marksiści, ale identyfikujący się z tradycjami krytycznymi, na przykład Fernand Braudel i cała szkoła Annales.
W Rosji wyjątkiem był historyk z lat 20. Michaił Pokrowski. Jego prace, inspirowane dziełami Róży Luksemburg (zwłaszcza Akumulacją kapitału), były prekursorskie wobec późniejszych rozważań Immanuela Wallersteina i teorii systemów-światów. Jednak szkoła Pokrowskiego, potępiona w czasach stalinowskich, przez długi czas funkcjonowała na zupełnym marginesie, skonfliktowana z dwiema dominującymi – liberalną i słowianofilską. W okresie ZSRR rosyjska historiografia była tak naprawdę bardzo konserwatywna, cytaty z Marksa czy Lenina pełniły głównie funkcję ornamentów.
Dlatego tak wielu historyków łatwo odnajdowało się w postkomunistycznej rzeczywistości – wystarczyło usunąć te cytaty i ich dzieła mogły swobodnie funkcjonować w niezmienionej formie. Właśnie z tych powodów uważałem, że książka taka jak Imperium peryferii powinna powstać. Pisząc ją, sam odkryłem wiele rzeczy, o których wcześniej nie miałem pojęcia, zmieniłem zdanie na temat kilku zagadnień.
Jaka jest główna teza Imperium peryferii?
Głównym wątkiem jest podstawowa dla rosyjskiej historii sprzeczność: między kolonialnym modelem rozwoju, jaki przez długi czas realizowała Rosja, a jej statusem imperium. Rosja była jednocześnie krajem peryferyjnym, zależnym, i kolonialnym imperium, stanowiącym fundament politycznego rusztowania kapitalistycznego systemu-świata. A przy tym nigdy nie została skolonizowana z zewnątrz – była kolonizowana przez własne elity. Ta sprzeczność przekładała się zawsze na napięcie wewnątrz kultury rosyjskiej, na rosyjskie rozdarcie między kompleksem wyższości a kompleksem niższości.
Jak w tym kontekście można opisać eksperyment radziecki?
Jako próbę odłączenia Rosji i podległych jej obszarów od centrum kapitalistycznego systemu-świata, ustawienia się wobec niego w pozycji innej niż peryferyjna. Miało to oczywiście tragiczne skutki. Ale nie można patrzeć na ten okres tylko w kontekście czystek i zbrodni (choć nie wiem, czy większe ludzkie koszty nie wiązały się z reformami Piotra Wielkiego). Okres radziecki to także wielki skok, jeśli chodzi o edukację, opiekę zdrowotną, mobilność społeczną. Koniec okresu radzieckiego oznaczał dla Rosji powrót do sytuacji sprzed 1917 roku – znów jest krajem kolonizowanym przez swoich władców, pogardzających ludźmi, nad którymi sprawują władzę.
Ciągle się słyszy narzekania rosyjskich elit, użalających się nad marną jakością narodu, któremu przyszło im przewodzić. Takie podejście wkrótce wyczerpie cierpliwość ludzi i w końcu doprowadzi do zmiany społecznej – być może właśnie obserwujemy jej początki. Ten powrót do sytuacji sprzed 1917 roku widać też w tym, jak zwija się system opieki zdrowotnej, edukacji – elity ciągle powtarzają, że mamy zbyt wiele uniwersytetów, że nie potrzebujemy tylu wykształconych osób. Tak jakby chciały zniszczyć całą bazę, która wyrasta ponad bardzo peryferyjny standard.
W Polsce mamy dwa dominujące modele myślenia o Rosji. Z jednej strony determinizm kulturowy: Rosja to odrębna cywilizacja, opierająca się na manichejskim prawosławiu, którego emanacją był także komunizm. I drugi: komunizm był radykalnym przerwaniem rosyjskiej tradycji; totalitarne ekscesy ZSRR wynikały nie z jego rosyjskości, ale z samego marksizmu. Pana podejście, oparte na pewnym ekonomicznym determinizmie, przecina obie te tradycje i prowadzi do często zaskakujących wniosków. Na przykład w odniesieniu do pańszczyzny – wskazuje pan, że nie była ona reliktem średniowiecza, tylko efektem modernizacji i integracji Rosji z Zachodem.
Pańszczyznę w Rosji wprowadzono, gdy zniesiono święto św. Jerzego. Trwało ono kilka tygodni, w jego trakcie chłopi mogli swobodnie zmienić pana, któremu służyli, i wybrać sobie nowego, przenosząc się na jego włości. Zmieniło się to w XVII wieku, pod panowaniem Borysa Godunowa. Dopiero wtedy chłopi zostają przypisani do ziemi i jednego, kontrolującego ją feudalnego pana. Ruch w tym kierunku zaczął się już w okresie panowania Iwana Groźnego. Władze zawieszają wtedy to święto, uzasadniając to ciężką sytuacją Księstwa Moskiewskiego w trakcie wojny o Inflanty, jaką Moskwa toczyła, ze strasznymi skutkami, z Rzeczpospolitą i Szwecją.
Jeśli porównamy dzieje pańszczyzny i niewolnictwa na Karaibach, to zauważymy, że to czasowo równoległe zjawiska – bardzo podobne także pod względem ich logiki ekonomicznej. Dominacja niewolnictwa w gospodarce Ameryki Łacińskiej, Karaibów, południowych stanów Ameryki Północnej miała miejsce w tym samym mniej więcej okresie, co dominacja pańszczyzny w gospodarce Rosji. Nie można oddzielić od siebie tych dwóch zjawisk. Większość rosyjskich historyków nigdy nie zadała sobie trudu, by spojrzeć na pańszczyznę w tym kontekście czy choćby w kontekście wtórnego poddaństwa, jakie w epoce nowożytnej wykształciło się w Europie na wschód od Łaby – we wschodnich Niemczech, Rzeczpospolitej, na Węgrzech.
Dlaczego pojawiły się tam te zjawiska? Dlatego że rozwój wolnej siły roboczej w krajach kapitalistycznego centrum sporo kosztował. I wymagał „subwencji” w postaci żywności produkowanej przez niewolniczą pracę, czy to w latyfundiach magnatów na Ukrainie, czy na plantacjach Ameryki Łacińskiej. Jedyna różnica polegała na tym, że w Nowym Świecie właściciele plantacji byli biali, a pracujący na nich niewolnicy na ogół czarni. W Rosji właściciele majątków ziemskich i obrabiający w nich pańszczyznę chłopi mieli ten sam kolor skóry i mówili tym samym językiem, w dodatku wyznawali nawet tę samą religię. To jeszcze bardziej dramatycznie dzieliło społeczeństwo.
Za Wallersteinem pokazuje pan historię Rosji przede wszystkim z ekonomicznej perspektywy – jako historię jednego z peryferyjnych obszarów globalnego kapitalizmu. Jak pana zdaniem kryzysów doświadczają peryferia, a jak rdzeń systemu?
Nie zgodzę się, że moja perspektywa jest ekonomiczna, jeśli już, to ekonomiczno-społeczna. Ekonomiści lubują się w zdaniach typu „cena ropy poszła w górę”, „spadła cena węgla” – tak jakby te ceny same rosły i spadały. Tymczasem u podłoża każdej ceny tkwi określony stosunek społeczny, podział pracy, sieć instytucji. I mnie interesuje właśnie taka perspektywa. Jest to też zgodne z intuicjami Marksa, który pisał o własności jako o stosunku społecznym.
Dlatego też, gdy mówimy o relacjach centrum – peryferia, ważne jest, by nie traktować ich w upraszczający sposób: my dostarczamy surowców, wy produktów przemysłowych, więc to my jesteśmy peryferiami. Zależność peryferii to nie tylko kwestia techniczna, ona reprodukuje się na wielu poziomach. Nie chodzi też o przepływy płatnicze – w XVII wieku Rzeczpospolita i Rosja dostawały za swoje zboże więcej srebra z Zachodu, niż płaciły za produkty luksusowe. W okresie prosperity peryferia mogą gromadzić większe nadwyżki niż centrum. Ale w kryzysie te nadwyżki od razu spływają do centrum.
Problem tak naprawdę nie tkwi w relacjach między państwami, ale w samej naturze procesu akumulacji kapitału. Kapitał potrzebuje peryferii, nie może natomiast mieć zbyt wielu centrów akumulacji, gdyż cały proces staje się wtedy nieefektywny. Choć z drugiej strony nie ma też nigdy jednego, raz na zawsze danego centrum – proces akumulacji ma konkurencyjny charakter, centrum się przemieszcza. Kryzysy takie, jakiego doświadczamy obecnie, mogą być okazją do przemeblowania – zmiany rozmieszczenia centrów i peryferii. Ale nie są one w stanie zakwestionować samego tego podziału.
Jest to fragment dyskusji, która odbyła się 26 października. Borys Kagarlicki był gościem Instytutu Studiów Zaawansowanych.