Przez wiele lat żyliśmy w ułudzie, że jesteśmy innymi ludźmi, że historia poszła do przodu i „to” już się nie powtórzy. Teraz, kiedy właśnie się powtarza, dowiadujemy się, jak to było możliwe. I że nie umiemy tego zatrzymać.
Niby możemy odetchnąć. Obawy o to, że spotkanie Trumpa z Putinem w ubiegłym tygodniu będzie drugą Jałtą, na szczęście okazały się przedwczesne – wszak nazajutrz mieliśmy niemal drugi Camp David. I o ile zarówno pesymizm, jak i optymizm są w przypadku stosunku Trumpa do Ukrainy niewskazane, bo nie sposób przewidzieć, jakie kaprysy i nagłe zwroty akcji jeszcze nam zaserwuje, o tyle wskazane jest jedno: przeżywanie podręczników historii na nowo.
Oto bowiem od dłuższego czasu żyjemy przecież w cieniu drugiej konferencji w Monachium (notabene też bez udziału Polaków). Nie wiemy jeszcze, czy owa monachijska zdrada i ustępstwa rzeczywiście nadejdą, czy wszystko rozejdzie się po (dyplomatycznych) kościach jako takim rozejmem albo nawet trwałym pokojem. Jednak uczucie owej zdrady jest niemal powszechne. Jeszcze 15 lat temu zapowiedź nie tyle nawet tego, że będziemy się bali rozpętania przez Rosjan wojny (bo pamiętamy Gruzję), ale że zostaniemy sprzedani przez amerykańskiego sojusznika, wydawała się mimo wszystko mrzonką. Dziś odczuwamy ten strach na własnej skórze.
Kielce i Jedwabne nie spadły z nieba, czyli jak się tworzy warunki do pogromu
czytaj także
Ale nie tylko ten jeden strach, bo jest ich więcej. A owe strachy i reakcje na nie nagle pozwalają nam o wiele lepiej zrozumieć historię niż wszystkie naukowe analizy razem wzięte. Czyż jeszcze w szkole nie kiwaliśmy ze zdumieniem głowami, jak Polacy mogli być w XVIII wieku tak głupi, żeby nie potrafić się porozumieć na tyle, aby ocalić państwo? Jak mogły spory polityczne rozsadzać Polaków, gdy już wolność utracili? Jak mogli sobie tak skakać do oczu przy powstaniach albo w trakcie I wojnie światowej?
Tymczasem dziś jesteśmy właśnie świadkami dokładnie takich samych sporów. Toksycznego zwarcia dwóch obozów (bardziej konserwatywnego i bardziej postępowego), które tak samo, jak w XVIII, XIX i XX wieku rozsadza nam państwo od środka. Jak mogli Polacy swoim bezhołowiem, zapiekłością, chciwością i egoizmem jednostek zaprzepaścić cały wielki dorobek wieku XVI i XVII? Pytamy i jednocześnie widzimy przecież, jak zaprzepaszczają III RP, która pogrąża się w neosarmackim niemal warcholstwie instytucjonalno-prawnym, wyłączając powoli kolejne instytucje: Trybunał, Sąd Najwyższy, PKW.
Czytając podręczniki i relacje świadków, oglądając filmy, mogliśmy sami siebie pytać: jak to możliwe, że w Polsce dochodziło do mordowania Żydów w XIX wieku (pogrom w Białymstoku, Siedlcach, Krakowie), w okresie odzyskania niepodległości (pogromy między innymi we Lwowie, Pińsku, Łodzi, Częstochowie, Mielcu) i już w czasach niepodległości (pogrom w Kielcach)? Jak mogło dojść do tego, że często, za sprawą plotki, jednostkowego, często błahego incydentu i absencji lokalnej władzy Polacy z wściekłością w oczach rzucali się z siekierami na swoich żydowskich sąsiadów, gwałcąc ich i rabując?
Dzisiaj widzimy wyraźnie, jak bardzo podobne zachęty do pogromów działają w realu. Jak nagonka na osoby LGBT+ przez polityków skutkuje tym, że nagle mamy więcej pobić osób LGBT na ulicach. Jak nagonka na uchodźców sprawia, że atakowane (już nie tylko werbalnie) są osoby innego koloru skóry i nikt już nawet nie pyta, czy są uchodźcami – jak zespoły muzyczne w Oleśnicy czy Zamościu. Jak milkną Ukraińcy, bojąc się być rozpoznanymi przez swój akcent, jak ich dzieci przechodzą w szkołach piekło bullyingu.
Nagle niemal na żywo widzimy to, co się działo przed wyborem Narutowicza, gdy prawicowa polityka strachu wydała swoje najgorsze owoce. Widzimy, jak przez politycznych prowodyrów wykorzystujących instrumentalnie wszelkie lęki nienawiść przekazywana jest dalej do mas politycznych pasem transmisyjnym nowoczesnych mediów. Jak się rozlewa po społeczeństwie.
Wreszcie, co najbardziej tragiczne, wydawało nam się, że, owszem, być może hasło „nigdy więcej wojny” jest nieco naiwne, ale hasło „nigdy więcej ludobójstwa” już nie. Że przynajmniej nie będzie już nigdy drugiej rzezi Ormian, drugiego Wołynia, drugiego Katynia. Tymczasem niemal na żywo oglądamy, jak Izrael prowadzi ludobójstwo Palestyńczyków. Jak stosuje odpowiedzialność zbiorową, jak bombarduje, głodzi kobiety i dzieci, jak morduje relacjonujących to wszystko dziennikarzy. Pytamy siebie, jak jest możliwe ludobójstwo w XXI wieku? Jak jest możliwe, że blisko 80 proc. Izraelczyków to popiera, a ogromna część z nich, zwłaszcza żołnierze, bawią się na gruzach, gdzie jeszcze krew nie wyschła?
Bóg, Ojczyzna, Jedność i Zgoda wystarczą. Terror polityczny wielkopolskiej endecji
czytaj także
Przez wiele lat żyliśmy w ułudzie, że jesteśmy już innymi ludźmi. Bardziej „cywilizowanymi”. Że „to” się już nie powtórzy. „Kto nie rozumie historii, ten jest skazany na jej powtarzanie” – brzmi jeden z bardziej wyświechtanych bon motów. Ale problem w tym, że cała masa ludzi ową historię całkiem dobrze rozumie i właśnie chce ją powtarzać.
A my nie bardzo wiemy, jak ich powstrzymać.