Były prezydent USA maluje teraz portrety imigrantów i dowcipkuje w programach telewizyjnych. O jego ofiarach nie mówi się ani słowa.
George W. Bush powrócił. Tym razem jednak nie po to, aby zrzucać bomby na dalekie kraje i uśmiercać tysiące ludzi. Teraz objawił się w nim artysta, który wstawia się za prawami imigrantów. W amerykańskich mediach aż od tego huczy.
Bush, były prezydent Stanów Zjednoczonych, niedawno opublikował felieton w gazecie „Washington Post”, a w programie Jimmy Kimmel Live publiczność nagrodziła go brawami, kiedy prowadzący skomplementował namalowany przez Busha portret amerykańskiej polityczki Madeleine Albright. Bush opowiada w telewizji o swoim nowo wydanym albumie malarstwa olejnego, przedstawiającym imigrantów w Ameryce, a zatytułowanym Z wielu, jedno. Jest wolnym człowiekiem, nie występuje skuty kajdankami, bo wszystko zostało puszczone w niepamięć. Wszystko, co zrobił jako prezydent, zostało w pełni zaakceptowane.
Zaakceptowane i puszczone w niepamięć zostało także to, jak zagłodzono, pozbawiono leków setki tysięcy irackich dzieci, skazując je na przedwczesną śmierć, gdy w latach 90. ONZ nałożyła na Irak surowe sankcje. W wywiadzie telewizyjnym udzielonym w 1996 roku Albright oznajmiła, że „warto było” zapłacić taką cenę, choć później wyraziła ubolewanie, że akurat tak sformułowała wtedy tę myśl.
Dziś wyszczerzona w uśmiechu twarz Busha wydaje się swobodnie żeglować z jednego programu telewizyjnego do drugiego. Kimmel wyraził podziw dla refleksu swojego gościa, któremu niegdyś udało się zrobić unik, gdy iracki dziennikarz Muntadhar al-Zaidi rzucił w niego butem na konferencji prasowej. Obaj panowie serdecznie się teraz z tego uśmiali. Oczywiście, Kimmel zapomniał zapytać swojego gościa, jaką przyjemność sprawiło mu wydanie rozkazu zrzucenia bomb kasetowych na mój rodzinny dom w Bagdadzie w celu jego „wyzwolenia”. Nie przyszło mu do głowy także zapytać, dlaczego właściwie ktokolwiek chciałby rzucać butem w byłego prezydenta.
Oklaskująca ich publiczność sprawiała wrażenie, że tylko czeka, aż z rynsztoka wygramoli się kolejny bogaty typ, który unicestwiał niższe istoty za wielkim oceanem, by też go nagrodzić rzęsistymi brawami. Przecież to taki sympatyczny, zabawny dziadek.
Krwawa przeszłość Busha pokazuje, jak bardzo niebezpieczny jest ten człowiek. Skoro Richard Nixon – według słów nieżyjącego już Huntera S. Thompsona – „potrafił, uścisnąwszy komuś dłoń, jednocześnie wbić mu nóż w plecy”, to wyciągając rękę do Busha, można równie dobrze skończyć z oberwanymi palcami.
Z obrotu spraw wynika, że zapewne – i znowu – wszystko ujdzie mu na sucho.
Powszechnie wiadomo, że felietoniści w Stanach Zjednoczonych wytoczyli wojnę Irakowi, zanim jeszcze mieszkańcy tego kraju zostali w 2003 roku hojnie obdarowani amunicją ze zubożonym uranem. Dziś jednak eleganccy prezenterzy wiadomości i przynudzający gospodarze programów telewizyjnych wydają się cierpieć na zbiorowy zanik pamięci.
czytaj także
Podczas wywiadu przeprowadzonego na teksańskim ranczu Busha prezenterka CBS Norah O’Donnell powiedziała byłemu prezydentowi, że obrazy z jego nowego albumu wydają się jej „piękne”. Zaś kiedy zapytała go o szturm na Kapitol z 6 stycznia, Bush powiedział, że było to dla niego obrzydliwe: „Wie pani, to wysyła sygnał dla świata, że my jesteśmy tacy sami, a ten album mówi, że jesteśmy różni, bardzo różni”.
Można to ująć słowami wielkiego irackiego poety Saadi Youssefa:
„Ale ja nie jestem Amerykaninem
Czy to, że nie jestem Amerykaninem, wystarczy,
by pilot drona wysłał mnie do epoki kamienia łupanego?”*
Cała ta szopka z daleka śmierdzi hipokryzją. Nawet nawołując do reform przepisów imigracyjnych, Bush nie zdołał ukryć nękającego go kompleksu „my kontra oni”. Jednak przekonanie Amerykanów o własnej wyjątkowości nie jest tym, co niepokoi mnie najbardziej.
To, że w trakcie rozmów z Bushem nie wspomina się ani słowem o śmierci w Iraku, jasno pokazuje, że dla „nich, Amerykanów” „my, Irakijczycy” nie istniejemy. Nie zasługujemy na sprawiedliwość. Nie zasługujemy nawet na to, żeby ktokolwiek raczył zapytać Busha o jego puszczony w niepamięć „kolosalny błąd”, o którym przypomina irakijski badacz Sinan Antoon.
A tymczasem wojna w Iraku trwa. Jej oznaki są niezaprzeczalne. To ściany budynków i znaki drogowe poorane kulami, szykany z betonu blokujące drogi, martwa młodzież spoglądająca w dal z wypłowiałych bilbordów i niebo okupowane przez wojskowe helikoptery.
W Bagdadzie bojówki wyrosłe pod skrzydłami bezprawia zrodzonego z amerykańskiej inwazji nadal wystrzeliwują pociski w lotnisko i „Zieloną strefę”. Nadal panoszą się po ulicach, uzbrojeni po zęby, terroryzując mieszkańców miasta, którzy wciąż przeżywają traumę, a których puste obietnice irakijskiego państwa pozostawiły bezbronnymi.
Talibowie negocjują, ale do czasu. Czy w Afganistanie wróci islamski emirat?
czytaj także
Zachód nie bombarduje już Iraku, ale w Bagdadzie śmierć zadomowiła się na dobre. Fatalne w skutkach porażki kolejnych „po-wyzwoleńczych” rządów kontynuują to, co George W. Bush zapoczątkował osiemnaście lat temu: niekończące się zabijanie ludności cywilnej. Zaniedbania, które doprowadziły do niedawnej śmierci w pożarze kilkudziesięciu pacjentów w szpitalu Ibn al-Khatib, katastrofy boleśnie przypominającej spalenie schronu cywilnego al-Amiriyah, jest przykładem konsekwencji, jakie już od 2003 roku niesie wojna dla irackiej ludności.
George W. Bush ponosi odpowiedzialność za zniszczenie życia nieprzebranej rzeszy niewinnych osób w moim kraju. Miejcie przyzwoitość i pamiętajcie o jego ofiarach.
*Cytat z wiersza Saadiego Youssefa pt. „America America”, w przekładzie na język angielski dokonanym przez autora tekstu i w oparciu o wersję anglojęzyczną na język polski przez redakcję.
**
Nabil Salih jest inżynierem i niezależnym dziennikarzem w Bagdadzie.
Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.