Policjanci brutalnie pobili niewinnego obywatela, więc sąd umieścił jednego funkcjonariusza w areszcie. I to ta druga część wywołała większe kontrowersje we Francji, gdzie rząd w imię przywrócenia porządku jest gotowy podeptać zasadę równości wobec prawa i naruszyć fundamenty Republiki, a bardziej niż społeczeństwa słucha się policji.
Na początku lipca do marsylskiego szpitala trafił 21-latek w stanie krytycznym, skatowany przez policję wysłaną do walki z trwającymi wówczas zamieszkami. Nic nie wskazuje na to, by Hedi brał w nich udział – prawdopodobnie znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Funkcjonariuszom to wystarczyło. Strzelili mu w głowę gumowym pociskiem z bliskiej odległości. Następnie, zamiast pomóc powalonemu mężczyźnie, zaczęli go bić i kopać, po czym zostawili krwawiącego Hediego na ulicy. Udało mu się dowlec do pobliskiego sklepu, zawieziono go do szpitala.
Hedi, 22 ans, a été touché par un tir de LBD, roué de coups et laissé pour mort par la BAC de Marseille. Une partie de son crâne a dû être retiré pour le sauver. Il témoigne et raconte comment il envisage l’avenir. pic.twitter.com/PGsLcqjrGu
— Konbini news (@konbininews) July 26, 2023
Hedi wkrótce stracił przytomność i zapadł w śpiączkę. Lekarze musieli wyciąć mu kawałek czaszki i przeprowadzić trzy operacje. Kilka tygodni później udzielił wywiadu, w którym opowiedział o swoich przeżyciach, uszczerbku na zdrowiu (wciąż nie odzyskał widzenia w jednym oku) oraz czekających go zabiegach. Jego świadectwo poruszyło Francję, chociaż mniej niż próba osądzenia winnych funkcjonariuszy.
Policja kontra sądownictwo
Prokuratura rozpoczęła postępowanie, wezwała na przesłuchanie ośmiu policjantów, czterech z nich uznała za podejrzanych, jednego zdecydowała się umieścić w areszcie na czas trwania śledztwa. Ten ostatni krok wywołał szczególne wzburzenie – marsylscy funkcjonariusze rozpoczęli protest, polegający między innymi na masowym korzystaniu ze zwolnień chorobowych, a ich przełożeni poparli te działania. Szef francuskiej policji stwierdził, że policjanci nie powinni trafiać do więzień przed wydaniem wyroku, nawet jeśli są oskarżeni o popełnienie poważnych przestępstw.
Rządzący nie szanują obywateli, więc obywatele sięgają po garnki
czytaj także
Takie samo stanowisko zajęły policyjne związki zawodowe, występując w obronie policjanta podejrzanego o skatowanie niewinnego obywatela. Ich zdania nie zmieniła informacja, że policjant może być recydywistą. Prawdopodobnie był zamieszany w podobny incydent w 2018 roku, gdy podczas protestów żółtych kamizelek nieumundurowani policjanci postrzelili gumowym pociskiem 19-letnią kobietę, a następnie brutalnie ją pobili, kopiąc i okładając pałkami. Wówczas sąd oddalił sprawę ze względu na niemożność jednoznacznego zidentyfikowania sprawców. Mimo bardzo niskiego wskaźnika skazywalności funkcjonariuszy policja uważa, że wymiar sprawiedliwości jest wobec nich zbyt surowy.
Starcia policji z sądami to we Francji nic nowego. Stróże prawa często krytykowali sędziów, którzy wydawali wyroki skazujące. W 1983 roku miał miejsce protest policjantów przeciwko ministrowi sprawiedliwości – domagano się między innymi jego dymisji, ograniczenia kontroli sądów nad policją oraz przywrócenia kary śmierci. Odpowiedź prezydenta Mitterranda była stanowcza. Pobłażliwi wobec funkcjonariuszy szefowie policji zostali usunięci ze stanowisk, a protestujących mundurowych ukarano za zaangażowanie polityczne.
Pierwszy gliniarz Francji murem za pozostałymi
Obecnie raczej nie ma co liczyć na zdecydowaną reakcję władz w sprawie łamiących prawo policjantów. Zamiast potępić szefa policji, krytykującego w mediach pracę wymiaru sprawiedliwości, rządzący deklarują swoje poparcie. Przoduje w tym minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin, nazywany często „pierwszym gliniarzem Francji”. Dla niego nie istnieje coś takiego jak naruszenia policyjne, niezależnie od okoliczności broni działań podległej mu formacji.
Leder: Czy jest coś bardziej francuskiego niż uliczne zamieszki i rewolty?
czytaj także
Widać to było również przy protestach przeciwko reformie emerytalnej. Gdy policyjna przemoc znalazła się w ogniu krytyki międzynarodowych i krajowych organizacji humanitarnych, odpowiedzią rządu był atak na te organizacje. Odcięciem publicznych dotacji grożono chociażby Lidze Praw Człowieka, stowarzyszeniu założonemu jeszcze w XIX wieku, w celu obrony niesłusznie oskarżonego Alfreda Dreyfusa. Teraz zajęło się ono wytykaniem nadużyć mundurowym, a to w oczach Darmanina oznacza stanięcie po stronie „ultralewicowych bandytów”.
Minister nie ma za to problemu z szerzeniem się poglądów skrajnie prawicowych w policji – według sondaży zdecydowana większość funkcjonariuszy to sympatycy Le Pen i Zemmoura. Wyraża się to w aktywności policyjnych związków, które nieustannie żądają większych uprawnień dla swojej formacji i mniejszej kontroli innych organów nad nią.
W kontekście ostatnich wydarzeń Darmanin zgodził się na szereg postulatów. Ograniczona ma zostać możliwość umieszczenia policjanta w areszcie, a funkcjonariusze będą podlegać nie pod zwykłe sądy, lecz nowo utworzone trybunały. Zawieszonym w służbie mundurowym będzie przysługiwać nie tylko pełna pensja, ale również premie. To pełne zwycięstwo policji i stworzenie dla niej specjalnego statusu prawnego, o ile uda się przeforsować zapowiedziane zmiany. Groteskowo w tej sytuacji brzmią zapewnienia Macrona, że nikt nie stoi ponad prawem – bardziej szczera wydaje się jego deklaracja, że Francji potrzeba „porządku, porządku i porządku”. Tylko jakim kosztem?
Po Macronie choćby potop
Wspomniany wcześniej Hedi, ofiara nieuzasadnionej przemocy kilku funkcjonariuszy, nie potępia całej policji. Mówi o „czarnych owcach”, które należy usunąć dla dobra formacji. Do tego prostego wniosku nie doszli jednak ani szefowie policji, ani rząd. Zatrzymany policjant otrzymał ogromne wsparcie ze strony swoich kolegów i przełożonych, podczas gdy do Hediego nie pofatygował się żaden reprezentant władz, aby zaoferować zadośćuczynienie lub przynajmniej przeprosiny.
Francuski miliarder buduje radykalnie prawicowe imperium medialne
czytaj także
Wpisuje się to w standardowy model postępowania administracji Macrona. Od początku zmaga się ona z eksplozjami niezadowolenia społecznego, wobec których przyjmuje bardzo konfrontacyjną postawę. Nieważne, czy protestują żółte kamizelki, przeciwnicy reformy emerytalnej czy mieszkańcy biednych przedmieść. Każdy niepokorny obywatel powinien spodziewać się policyjnej pałki.
Wkrótce wielu zostanie poddanych daleko idącej inwigilacji, bowiem zatwierdzono rozwój monitoringu wykorzystującego sztuczną inteligencję. Algorytmy mają wychwytywać podejrzane zachowania na ulicach i identyfikować podejrzanych. Wszystko rzekomo w imię bezpieczeństwa.
Prezydent i ministrowie powtarzają jak mantrę słowa o przywróceniu porządku i ładu społecznego, ale nie obejmuje to ukarania bandytów w mundurach. Ci są potrzebni do tłumienia przejawów niezadowolenia z polityki władz, więc rząd nie może sobie pozwolić na ryzyko utraty lojalności funkcjonariuszy. A że bezkarność policji tylko dolewa oliwy do ognia, podkopując (i tak najniższe od dekad) zaufanie do Republiki, to już nie jest zmartwienie Macrona.
Ze zgubnymi efektami będą mierzyć się jego następcy i tutaj coraz mocniej na myśl nasuwa się maksyma przypisywana Ludwikowi XV – „après moi, le déluge” (po mnie choćby potop). Kurczowo trzymający się władzy obóz prezydencki depcze prawa obywatelskie, przepycha ustawy bez zgody parlamentu, a teraz stawia policjantów ponad prawem. W imię obrony Republiki podkopywane są jej kolejne fundamenty, co nie wróży dobrze przyszłości Francji.