Władze Los Angeles odkryły sposób, by nieco ukrócić nonszalancję celebrytów w wydawaniu pieniędzy i marnowaniu zasobów. Kardashianki pewnie ich za to znienawidzą. My bijemy brawa.
Po co bogaczom posiadłości z dziesięcioma sypialniami i idealnie wypielęgnowanymi trawnikami, okalającymi wielkie baseny? Na to pytanie nikt nie znalazł jeszcze przekonującej odpowiedzi. Ze świecą też szukać skutecznej, a przede wszystkim wdrożonej w życie metody na ograniczenie bezsensownych inwestycji w pełne przepychu, niefunkcjonalne i działające w niezrównoważony środowiskowo sposób nieruchomości, których wznoszenie i utrzymywanie nie ustaje pomimo trwających kryzysów.
Deweloperów w Międzyzdrojach przed budową luksusowych apartamentów w wielkim wieżowcu na plaży nie powstrzymuje nawet fakt, że według naukowych prognoz globalne ocieplenie przyniesie podniesienie poziomu morza i zalanie przybrzeżnych terenów. Wprawdzie burmistrz miasta zapewnił, że zrobi wszystko, żeby budynek ostatecznie nie powstał, ale na razie autor tego absurdalnego projektu „nie odbiera od niego telefonów”.
Czas zjeść bogaczki? Na pewno przestać je podziwiać. Nawet ciebie, Taylor
czytaj także
Najbogatszych Europejczyków nie przerażają ekstremalne zjawiska pogodowe, coraz częściej występujące na ich pozornie bezpiecznym dotychczas kontynencie. Na ich Instagramach królują zdjęcia z wysokoemisyjnych jachtów i rozlanych po przedmieściach energożernych willi. Naukowcy w wielu analizach (na przykład tej, którą opracowali badacze z Uniwersytetu w Cambridge) mówią jasno, że górne 10 proc. populacji Unii Europejskiej o najwyższych dochodach generuje więcej dwutlenku węgla niż najbiedniejsze 50 proc.
W artykule opublikowanym na łamach czasopisma „Nature” i opracowanym przez ekspertów współpracujących z Międzyrządowym Zespołem ds. Zmian Klimatu (IPCC) czytamy z kolei, że „przez ponad pół wieku światowy wzrost zamożności stale zwiększał wykorzystanie zasobów i emisje zanieczyszczeń o wiele szybciej, niż ograniczano je dzięki lepszej technologii”.
Badacze dodają, że zamożni obywatele są odpowiedzialni za większość procesów oddziałujących na przyrodę i klimat, ale także „mają kluczowe znaczenie dla wszelkich przyszłych perspektyw powrotu do bezpieczniejszych warunków środowiskowych”. To możliwe m.in. dzięki ograniczeniu wystawnego życia, redystrybucji dóbr, rezygnacji z latania czy obciążenia ich sprawiedliwszymi społecznie podatkami.
O tym, jak biznesmeni, gwiazdy show-biznesu i miliarderzy niszczą przyrodę oraz klimat, można tworzyć wielostronicowe elaboraty i wciąż nie wyczerpać tematu. Niedawno pisaliśmy na przykład o emisjach generowanych przez ich prywatne odrzutowce. Teraz załamujemy ręce nad tym, że w czasie suszy dotkliwie trawiącej Kalifornię właściciele wielkich rezydencji – mimo apeli lokalnych władz o oszczędne gospodarowanie wodą – wylewają litry na utrzymanie swoich okazałych ogrodów i prywatnych kąpielisk.
czytaj także
Okresowe susze w tym stanie wprawdzie zdarzały się od zawsze, jednak od 2015 roku sytuacja pod wpływem wzrostu globalnej temperatury i towarzyszącym mu procesom dramatycznie się pogorszyła i sprawiła, że opadów jest tam jak na lekarstwo. Ogółem w pięciostopniowej skali susz (od łagodnej, oznaczanej jako D0, do D4, czyli ekstremalnej) Kalifornia znajduje się na trzecim poziomie.
Ale w niektórych jej częściach usytuowanych na północy to zjawisko przybiera na sile, osiągając stopnie D3 i D4 i prowadząc do poważnego uszczuplenia dostępu do wody. Wśród miejsc zagrożonych i zmuszonych do bardzo ostrożnej dystrybucji wody znajduje się przylądek najbardziej majętnych i znanych celebrytów świata, czyli Los Angeles.
Od czerwca tego roku prawie cztery miliony tamtejszych mieszkańców zostały objęte obowiązkiem oszczędzania zasobów. Restrykcje wprowadzili zarówno regionalni dostawcy wody, w tym Metropolitan Water District of Southern California, jak i władze lokalne. W samym mieście pojawiły się patrole kontrolujące stosowanie się do nowych zasad, wśród których znalazł się m.in. zakaz podlewania trawników i ogródków. Za jego złamanie grożą grzywny. Jednak – jak szybko zdołano się przekonać – dla bajecznie bogatych właścicieli domów w Los Angeles wystawiane po jednorazowym upomnieniu mandaty w wysokości 600 dolarów okazały się marnym straszakiem. Surowsze kary finansowe też nie przyniosły pożądanego efektu.
Wyłączenie zraszaczy i innych urządzeń nawadniających wprawdzie gdzieniegdzie już widać – m.in., jak podaje „Guardian”, na pożółkłym trawniku otaczającym posesję Kourtney Kardashian, prawdopodobnie najsłynniejszej przedstawicielki celebryckiej familii, od lat sprzedającej niemalże każdy aspekt swojego prywatnego życia. Ale jej bliscy i były mąż największą w dziejach Kalifornii suszą w ogóle się przejęli – ich ogrody pozostają idealnie zielone.
Na niechlubnej liście celebrytów stawiających estetykę i własne kaprysy ponad bezpieczeństwo i odpowiedzialność społeczną można znaleźć jednak o wiele więcej znanych gwiazd, w tym chociażby Madonnę czy Sylvestra Stallone’a.
Indywidualizacja winy za katastrofę klimatu – jeszcze większe świństwo, niż myślisz
czytaj także
Na szczęście władze hrabstwa zamierzają zmusić ich do zmian w inny sposób – instalując w ich domach tzw. reduktory przepływu. To wykonane ze stali nierdzewnej, proste, małe, ale zarazem potężne urządzenia, których celem jest wstrzymanie pełnej dystrybucji wody. Co to właściwie oznacza? Jak podaje autor tego rozwiązania, cytowany przez „Guardiana”, ograniczniki w kształcie dysku z otworem w środku i montowane w rurach mają „moc ograniczania przepływu wody tak wielką, że trudno jest jednocześnie brać prysznic i zmywać naczynia, a podlewanie trawnika na zewnątrz staje się niemożliwe”.
To oczywiście eksperyment, który – jak przekonują urzędnicy zajmujący się zasobami wodnymi w Mieście Aniołów i okolicach – ma dużą szansę na powodzenie. Oczywiście pod warunkiem, że gwiazdy pozwolą zainstalować u siebie specjalne narzędzie. Tymczasem już pojawiają się głosy, że opiekujące się ich rezydencjami osoby odmawiają wpuszczania monterów albo ktoś majstruje przy już założonych ogranicznikach. Władze miasta ostrzegają jednak, że takie działania będą podlegać karom w wysokości od 2,5 tys. dolarów. Wskazują też, że w wielu miejscach takie rozwiązanie okazało się zbawienne i zużycie wody spada.
czytaj także
Trzymamy kciuki, by podobnych, oszczędniejszych rezydencji przybywało, a prztyczki w nos bogatym zaczęto dawać we wszystkich częściach świata. W USA determinacja jest całkiem spora. Jeśli obecna metoda redukcji zużycia wody nie poskutkuje, urzędnicy – jak sami zapowiadają – nie ustaną w dążeniach do zapewnienia bezpieczeństwa i poczucia sprawiedliwości wszystkim mieszkańcom.
„Zajęliśmy bardzo zdecydowane stanowisko w sprawie równości. Nie ma znaczenia, kim jesteś, ile zarabiasz, jak bardzo jesteś znany. Wszyscy są traktowani tak samo” – stwierdził Mike McNutt, rzecznik Las Virgenes – jednego z tzw. okręgów wodnych w hrabstwie L.A.