Chaotyczne nagrania i obrazy z korytarzy Kongresu służą teraz głowom autorytarnych państw za argument, że USA to nie jest kraj, który może innych pouczać w sprawie demokracji.
W środę 20 stycznia zaprzysiężenie Joe Bidena na prezydenta USA. Uroczystość jak zawsze śledzić będzie cały świat. Wszyscy wspominać będą wydarzenia z 6 stycznia, kiedy tłum zwolenników Donalda Trumpa wdarł się na Kapitol. Wydarzenie relacjonowały media, komentowali politycy.
Szaman, owszem, był zabawny, ale szturm na Kapitol to nie groteska
czytaj także
Największe chyba używanie mieli przedstawiciele tych krajów, którym z Kapitolińskiego Wzgórza, a zwłaszcza z położonego nieopodal Białego Domu, dostawało się wcześniej za niewystarczające przywiązanie do demokratycznych wartości. Chaotyczne nagrania i obrazy z korytarzy Kongresu służą teraz głowom autorytarnych państw za argument, że USA to nie jest kraj, który może innych pouczać w sprawie demokracji.
Rosja wyrokuje: to przez archaiczny system wyborczy
– To, co zobaczyliśmy […] w Stanach Zjednoczonych, pokazuje, jak słaba jest zachodnia demokracja – powiedział dzień po zamieszkach prezydent Iranu Hasan Rouhani. W telewizyjnym wystąpieniu dodał, że pomimo postępów w nauce i technologii trwa urodzaj na populistów. Tym razem jednak irański przywódca nie nazwał Ameryki „Wielkim Szatanem”. Wyraził za to nadzieję, że dla dobra całego świata administracja Bidena przywróci w kraju praworządność.
Władimir Putin sam nie skomentował tarapatów, w jakie wpadła amerykańska demokracja, ale prezydenta wyręczyli inni rosyjscy politycy. Marija Zacharowa, rzeczniczka rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, oświadczyła, że wydarzenia w Waszyngtonie to wewnętrzna sprawa USA. Jednocześnie za to, co się stało, obwiniła „archaiczny” system wyborczy. – Nie spełnia on współczesnych standardów demokratycznych, tworząc liczne okazje do nadużyć, a amerykańskie media stały się instrumentem w politycznych zmaganiach – skomentowała rzeczniczka.
Z kolei Konstantin Kosaczow, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Rady Federacji, pochylił się nad losem Donalda Trumpa: „Przegrana strona ma podstawy, by oskarżyć zwycięzcę o fałszerstwo […]” – zawyrokował na Facebooku i dodał, że „amerykańska demokracja słania się na nogach”. Kosaczow uznał też, że Ameryka straciła prawo do wyznaczania kursu i narzucania go innym krajom.
Białoruś wyjaśnia: u nas nie jest tak źle
Hua Chunying, rzeczniczka chińskiego MSZ-etu, porównała rewoltę w Waszyngtonie do manifestacji mieszkańców Hongkongu z 2019 roku. Wtedy uchwalenie ustawy o możliwości ekstradycji hongkońskich obywateli do Chin wywołało wielomiesięczne masowe demonstracje. Rzeczniczka argumentowała na konferencji prasowej, że liczba zgonów wywołanych zamieszkami w Waszyngtonie pokazuje, że amerykańska policja działa z większą brutalnością, niż robili to funkcjonariusze z Hongkongu podczas protestów sprzed dwóch lat.
Jeszcze bardziej cynicznie rozwój wydarzeń w Waszyngtonie wykorzystał Aleksander Łukaszenka. – W naszym kraju demonstranci ani inne niezadowolone osoby nie szturmują rządowych agend. Z perspektywy rozwoju procesów demokratycznych mamy tu całkiem normalną sytuację – powiedział białoruski prezydent, odnosząc się do masowych wystąpień Białorusinów, którzy od sierpnia protestują przeciwko kolejnym sfałszowanym wyborom.
Krytyki Ameryce nie szczędził prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdoğan. – Sytuacja w Stanach, tak zwanej kolebce demokracji, zszokowała całą ludzkość. To był incydent bez precedensu w historii Ameryki, wstyd dla demokracji – mówił dwa dni po wydarzeniach w Waszyngtonie. Przesłał też kondolencje rodzinom osób, które zginęły w zamieszkach.
Turecki MSZ opublikował specjalny komunikat, który wyrażał zaniepokojenie rozwojem sytuacji w USA. W piśmie doradzono tureckim obywatelom przebywającym w Stanach, aby unikali zatłoczonych miejsc i protestów.
„Katastrofa”
Krótko po zamieszkach w Waszyngtonie Twitter zawiesił, a później zamknął na dobre konto Trumpa. Serwis wyjaśniał, że prezydent podżegał do przemocy i rozprzestrzeniał nieprawdziwe informacje o przebiegu wyborów. Przez to amerykański prezydent mógł przegapić krótki wpis, który stylem nie odbiegał od jego własnych twitterowych wyroków. Diosdado Cabello, wenezuelski polityk związany z urzędującym prezydentem Nicolásem Maduro, napisał: „Powiem krótko: Stany Zjednoczone – katastrofa”.
6 stycznia przejdzie do historii
W pierwszą środę nowego roku kongresmeni i kongresmenki zebrali się w Waszyngtonie, by oficjalnie uznać wyniki zwycięskich dla Joe Bidena wyborów prezydenckich. Wspólne obrady Izby Reprezentantów i Senatu zazwyczaj mają uroczysty charakter, ale nie towarzyszy im szczególna ekscytacja. O wyjątkowe emocje postarali się jednak zwolennicy Donalda Trumpa, którzy tłumnie zgromadzili się u podnóża Kapitolu, by zaprotestować przeciwko zatwierdzeniu rezultatów głosowania – w ich przekonaniu – sfałszowanych. Opowieść o „skradzionych” wyborach na bieżąco podkręcał przegrany w batalii Donald Trump, który swoimi kanałami zagrzewał w mediach społecznościowych do marszu na amerykański parlament.
czytaj także
Rozeźleni demonstranci wdarli się do gmachu, a kiedy dotarli na salę obrad Izby Reprezentantów, część kongresmenów została ewakuowana. Symbolem tej groteskowej szarży stał się człowiek-bizon: półnagi mężczyzna w futrzanej czapie, z której sterczały majestatyczne rogi. Groteska przerodziła się jednak w dramat – w wyniku zamieszek zginęło pięć osób. Inwazję protrumpowskich manifestantów pacyfikowało w sumie kilka tysięcy funkcjonariuszy policji, gwardii narodowej oraz agentów FBI. Po trzech godzinach kongresmeni wrócili na salę obrad i dopełnili formalności – w środku nocy certyfikowali wyniki wyborów we wszystkich stanach. A zdumiony świat komentował niespodziewane zajście w stolicy największego orędownika demokracji na świecie.