Świat

Gospodarka od dawna nie służy już ludziom. Dlaczego na to pozwalamy?

Na całym świecie miliarderzy pomnażają bogactwo, podczas gdy najbiedniejszych nie stać na jedzenie. Można by się spodziewać, że wywoła to olbrzymie protesty społeczne – tak się jednak nie dzieje.

Chociaż od dawna wiadomo, że światowy model gospodarczy nie działa sprawiedliwie, to tempo, w jakim wzrasta bogactwo nielicznej mniejszości, jest oszałamiające, by nie powiedzieć: skandaliczne. Czy zatem czeka nas masowy, wywołany palącą potrzebą zmian zryw?

Wpływ wojny w Ukrainie na gospodarkę nałożył się na skutki pandemii COVID-19 i tylko pogorszył sytuację. Wojna spowodowała braki żywności, które najbardziej odczują najubożsi na całym świecie. Choć z pełną skalą tego zjawiska dopiero przyjdzie nam się zmierzyć, to liczba osób dotkniętych brakiem bezpieczeństwa żywieniowego w ciągu zaledwie dwóch lat zdążyła podwoić się ze 135 do 276 milionów, a na skraju głodu żyje obecnie prawie 50 milionów ludzi.

Kluczowe pytanie brzmi: kto i w jakim celu zagospodaruje budzący się gniew?

Chociaż w najcięższym położeniu znalazło się globalne Południe, to zagrożone głodem są również biedne społeczności w bogatszych państwach. W Wielkiej Brytanii, gdzie miliony ludzi ledwo wiążą koniec z końcem, odnotowano kilkunastoprocentowy wzrost zapotrzebowania na banki żywności. Szkoły w biedniejszych regionach kraju muszą wydawać uczniom śniadania, aby uniknąć sytuacji, w której dzieci nie są w stanie skoncentrować się na nauce z powodu głodu.

W tym samym czasie najbogatsi nie przestają się bogacić. W 2020 roku w ciągu trzech pierwszych miesięcy pandemii światowi miliarderzy, wówczas w liczbie 2189, powiększyli swoje fortuny o 27,5 proc., do 10,2 biliona dolarów według danych szwajcarskiego banku UBS. Oznacza to, że w ciągu zaledwie trzech lat ich majątek zwiększył się o 70 proc.

Dziś miliarderów jest już 2668. Niedawno brytyjski „Sunday Times” opublikował coroczną listę najbogatszych osób w Wielkiej Brytanii, zgodnie z którą najbogatsze dziesięć z nich wraz z rodzinami posiada łączną fortunę o wartości 182 miliardów funtów.

Miliarderzy się bogacą, ubodzy biednieją. Czeka nas więcej krwawych konfliktów

Rodzi to dwa pytania. Dlaczego przepaść między bogatymi a biednymi tak bardzo się powiększyła? I dlaczego jak dotąd nie spotkało się to z większym sprzeciwem?

Zwłaszcza to ostatnie powinno zastanawiać, biorąc pod uwagę, że globalna gospodarka zanotowała ogromny wzrost ogólnego dobrobytu w ciągu ostatnich 75 lat. Po zakończeniu II wojny światowej wiele państw Zachodu włożyło sporo wysiłku w rozwój usług publicznych, w tym lepszych systemów opieki zdrowotnej, edukacji, mieszkalnictwa i podstawowej pomocy socjalnej dla najbardziej wykluczonych.

Co było potem? Powszechnie przyjmuje się, że odpowiedzią na to pytanie jest „neoliberalizm”, doktryna opierająca się na przekonaniu, że fundamentem sukcesu ekonomicznego jest silna i zdeterminowana konkurencja, do której musi dążyć system polityczny, aby mieć jakiekolwiek szanse na sukces.

Koncept ten powstał w latach 50. na podstawie prac ekonomistów takich jak Friedrich Hayek i Milton Friedman, a od tamtej pory kształtuje go sieć ponad 450 prawicowych think tanków i grup lobbystycznych.

Globalizacja okazała się wielką ściemą. Czy z deglobalizacją pójdzie nam lepiej?

Sprzymierzeńcami neoliberalizmu są system podatkowy zaprojektowany, aby wspierać tych, którym lepiej się powodzi; ścisła kontrola nad zorganizowaną siłą roboczą, aby ograniczyć opozycję; oraz maksymalna prywatyzacja podstawowych usług takich jak transport publiczny, elektryczność, woda, łączność, mieszkalnictwo, opieka zdrowotna i edukacja, a nawet bezpieczeństwo.

W tym systemie są oczywiście przegrani, przeważnie jednak uboższym „skapuje” na tyle dużo, aby nie dopuścić do powstania poważnego oporu. Taki sposób myślenia swoją żarliwością dorównuje przekonaniom religijnym i z pewnością należy postrzegać go jako ideologię.

Przestawienie się na neoliberalizm przyspieszyły poważne wstrząsy gospodarcze po gwałtownym skoku cen ropy naftowej w latach 1973–1974 (powyżej 400 proc. w ciągu ośmiu miesięcy). Stagflacja była na porządku dziennym, a pod koniec dekady w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych odbyły się decydujące wybory, w których zwycięstwo odniosła administracja Margaret Thatcher i Ronalda Reagana.

Nowo wybrani przywódcy wierzyli w konieczność przyjęcia nowego sposobu myślenia. Przez całe lata 80. Stany Zjednoczone działały z głębokim przekonaniem o konieczności przyspieszenia zmian podatkowych i deregulacji sfery finansowej, Wielka Brytania z kolei dążyła do przejęcia kontroli nad związkami zawodowymi i nadzorowania prywatyzacji majątku państwa na dużą skalę – mantra Thatcher brzmiała: „nie ma alternatywy”.

Neoliberalne zniewolenie

Do przyspieszonego przejścia na neoliberalizm przyczyniły się także dwa inne globalne zjawiska. Pierwszym był wprowadzony w życie w 1989 roku konsensus waszyngtoński, który nakreślił wolnorynkową politykę gospodarczą dla krajów „rozwijających się”. Bank Światowy i MFW odegrały zasadniczą rolę w dopilnowaniu, aby kraje globalnego Południa stosowały się do nowego modelu.

Drugim wydarzeniem był rozpad bloku wschodniego. Natychmiastowe przyjęcie hiperkapitalizmu przez Rosję stanowiło dowód – o ile takowy w ogóle był potrzebny – na wyższość neoliberalnego podejścia i przestarzałość systemu centralnego planowania. Nawet Chiny zmierzały w kierunku hybrydowego kapitalizmu autorytarnego.

Obecnie jednak, ponad trzy dekady później, neoliberalizm jest w dużej mierze odpowiedzialny za potężne nierówności i nieprzyzwoite bogactwo garstki nielicznych. Dlaczego więc spotyka się z tak nikłym oporem? Część odpowiedzi leży w szczątkowym doświadczeniu gospodarki sprzed neoliberalizmu, a więc w poczuciu, że zanim do władzy doszli politycy pokroju Thatcher i Reagan, było znacznie gorzej. Pogląd ten przetrwał do dziś, choć gwałtownie traci swoją moc w obliczu pogłębiającego się podziału.

Bardziej wiarygodnego wyjaśnienia należy szukać gdzie indziej. Duża część głównych zachodnich mediów podlega kontroli ponadprzeciętnie bogatych jednostek, rodzin i spółek. W Wielkiej Brytanii prasa jest zdominowana przez trzy rodziny miliarderów, które w dużej mierze decydują o strategii informacyjnej. Trudno oczekiwać, że poświęcą wiele uwagi głębokim nierównościom, na zmniejszeniu których ucierpieliby oni sami.

Nie oznacza to jednak całkowitego braku radykalnych reakcji. Na frustracji zmarginalizowanych młodych mężczyzn skorzystały ISIS i inne islamistyczne ruchy paramilitarne, oferując im alternatywę dla braku perspektyw życiowych i rekrutując ich do swoich przypominających kult oddziałów.

Oczywiście w innych miejscach, na przykład na Sri Lance, dochodzi do protestów, które mają swoje konkretne przyczyny, jednak zawsze wpisują się one w szerszy kontekst. Jak dotąd nie wykształcił się jednak żaden prawdziwie międzynarodowy ruch, chociaż warto wspomnieć o zbiegnięciu się w czasie wielu zrywów na przestrzeni kilku miesięcy w drugiej połowie 2019 roku.

Pięć najważniejszych protestów 2019 roku

W październiku 2019 roku tysiące ludzi wyszło na ulice Iraku, aby protestować przeciwko poziomowi bezrobocia, niskim płacom i wszechobecnej korupcji w kraju bogatym w paliwa kopalne. W tym samym czasie w Libanie miały miejsce liczne demonstracje uliczne przeciwko nierównościom i skorumpowaniu, a przez Chile przeszły protesty, które były „odpowiedzią na niespełnione obietnice neoliberalizmu i nierówności, do których doprowadziła polityka neoliberalna w tym kraju”. Przez Francję przetoczyły się protesty „żółtych kamizelek”, a w Ekwadorze, Boliwii, na Haiti, w Albanii, Ukrainie, Serbii, a nawet w Rosji doszło do zamieszek.

W analizie Oxford Research Group czytamy: „W większości przypadków istnieją konkretne czynniki, które powodują, że niepokój i niezadowolenie przeradzają się w demonstracje, po których często następują represje i przemoc. Część z nich nie ma wiele wspólnego z rosnącymi nierównościami i ograniczeniem perspektyw życiowych, jednak znaczna większość wpisuje się w szerszy kontekst społeczny i polityczny”.

Piketty: Bez drastycznego ograniczenia nierówności nie pojawi się rozwiązanie kryzysu klimatycznego

Dotychczasowe protesty nie przerodziły się w ponadnarodowy gniew, ani tym bardziej w przemoc. Pojedynczych zrywów nie postrzega się jako części globalnego procesu, nie ma też wspólnoty ogólnoświatowego ruchu oporu. Jednak skutki gospodarcze pandemii i wojny w Ukrainie, w połączeniu z narastającym wpływem kryzysu klimatycznego, każą sądzić, że jest to tylko kwestia czasu. Jeśli to prawda, to czekają nas niepewne czasy.

**
Paul Rogers – wykładowca studiów nad pokojem na Uniwersytecie w Bradford, na północy Anglii, a także doradca ds. bezpieczeństwa międzynarodowego w magazynie openDemocracy. Jego najnowsza książka nosi tytuł Irregular War: ISIS and the New Threat from the Margins (IB Tauris, 2016). Wcześniej opublikował Why We’re Losing the War on Terror i Losing Control: Global Security in the 21st Century (Pluto Press). Na Twitterze: @ProfPRogers

Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Anna Opara.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij