Świat

Biznes robi nam wodę z mózgu. Nadal dajemy się wkręcać?

Opinia publiczna podchodzi dziś coraz bardziej sceptycznie do twierdzeń, że nic się nie da zrobić i niczego nie da się naprawić, bo żyjemy w najlepszym z możliwych światów, a jeśli to oznacza, że mamy się ugotować na śmierć – to trudno, inaczej się nie dało.

Wydana w ubiegłym roku książka Corporate Bullshit: Exposing the Lies and Half-Truths That Protect Profit, Power, and Wealth in America (Biznesowe bzdury. Kłamstwa i półprawdy, które ochraniają zyski, władzę i bogactwo w Ameryce) to systematyczny przegląd korporacyjnej propagandy i PR-u. Autorzy – Nick Hanauer, Joan Walsh i Donald Cohen – stawiają tezę: świat biznesu ma swój stały repertuar oklepanych frazesów, po które sięga, gdy jakakolwiek postulowana zmiana mogłaby zmusić go do zachowań choć odrobinę mniej szkodliwych.

Co więcej, my wciąż dajemy się nabierać na tę demagogię. Zawsze, gdy tylko zamarzą nam się ładne rzeczy, nasi szefowie i ich hojnie opłacani, fanatycznie wierni słudzy – bo nawet Drakula miał swojego Renfielda – wyciągają te same pseudoargumenty i tylko z grubsza dostosowują je do okoliczności. A my znów je łykamy.

Pięć perfidnych spisków, które naprawdę istnieją

Schemat jest zawsze taki sam

Etap I. Nie ma żadnego problemu.

Z początku biznes idzie w zaparte: ludzie zniewoleni są tak naprawdę szczęśliwi. Palenie papierosów nie powoduje raka. Zawartość dwutlenku węgla w atmosferze wcale nie jest podwyższona, a jeśli jest, to za sprawą plam na słońcu, poza tym dzięki temu pola lepiej obrodzą. Dziura w warstwie ozonowej jest groźna wyłącznie wtedy, kiedy przebywasz na zewnątrz (autentyk!).

Etap II. No dobrze, jest problem, ale to wasza wina.

Gwałtowny wzrost wypadków przy pracy skutkujących trwałym okaleczeniem to tylko znak, że coraz więcej pracowników nie skupia się na robocie. Gigantyczny krach na rynku kredytów hipotecznych to wina chciwych i nieodpowiedzialnych dłużników. A jeśli firmy masowo podnoszą marże do poziomu czystego zdzierstwa, to dlatego, że „siła nabywcza” klientów jest nieproporcjonalnie duża (czytaj: pracownicy mają za dużo forsy w kieszeni).

Etap III. Każda próba zwalczenia problemu tylko pogorszy sprawę.

Równe płace za równą pracę sprawią, że firmy będą zwalniać kobiety i pracowników niebiałych. Ochrona osób z niepełnosprawnościami zmusi firmy do zwalniania niepełnosprawnych. Podniesienie płacy minimalnej przyspieszy automatyzację pracy, a firmy będą zwalniać „niewykwalifikowanych”. Ograniczenie dostępu do broni spowoduje tylko rozwój czarnego rynku broni nielegalnej. Zakaz stosowania rakotwórczych pestycydów będzie definitywnym końcem rolnictwa, wszyscy poumieramy z głodu.

Etap IV. To czysty socjalizm!

Podatek dochodowy to socjalizm. Podatek spadkowy to socjalizm. Powszechna ochrona zdrowia to socjalizm. Zasiłki dla bezrobotnych to socjalizm. Zakaz pracy dzieci to socjalizm. Szkoły publiczne to socjalizm. Prawo do strajku to socjalizm. Związki zawodowe to socjalizm. Kodeks pracy to socjalizm. Ubezpieczenia społeczne to socjalizm. Obamacare to socjalizm. Zakaz dyskryminacji to socjalizm. BHP to socjalizm. Płatne zwolnienia chorobowe to socjalizm. Prezydent Roosevelt jest socjalistą. Prezydent Kennedy jest socjalistą. Prezydent Johnson jest socjalistą. Prezydent Carter jest socjalistą. Prezydent Clinton jest socjalistą. Prezydent Obama jest socjalistą. Prezydent Biden jest socjalistą (tymczasem Biden: „pokonałem socjalistę i tak zdobyłem nominację”).

Chociaż ten zestaw demagogicznych chwytów jest stary jak Stany Zjednoczone, autorzy wskazują, że od czasów Nowego Ładu Roosevelta aż po Reagana mało kto brał je na poważnie. Dopiero za prezydentury tego drugiego nowo powstała sieć hojnie finansowanych z kieszeni miliarderów think tanków, katedr na wydziałach ekonomii i wehikułów biznesowej propagandy, takich jak fundacja PragerU, tchnęła w propagandę biznesu nowe życie.

Poszczególne etapy w praktyce

Widać to doskonale i dzisiaj, kiedy świat biznesu reaguje alergicznie, gdy Kamala Harris zapowiada w kampanii wyborczej, że będzie przeciwdziałać zawyżaniu cen. Przyjrzał się tej reakcji komentator ekonomiczny Matt Stoller, wyciągając na światło dzienne cały zestaw standardowych zagrywek.

Najpierw apologeci korporacji upierali się, że nie ma żadnej inflacji napędzanej sztucznym zawyżaniem marż – chociaż prezesi firm otwarcie chwalili się przed inwestorami, jak pod pretekstem inflacji windują ceny.

Słuchaj podcastu „O książkach”:

Spreaker
Apple Podcasts

Z kolei szefowie koncernów naftowych nawet nie próbowali ukrywać, że zasłaniając się skutkami pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, mogą nas do woli kantować na cenach paliwa. Najzupełniej jawnie działają dzisiaj komercyjne usługi, których jedynym celem jest „doradzanie” dużym przedsiębiorstwom, jak szybko i jak znacznie mogą podnosić ceny. Takie doradztwo to oczywiście szyta grubymi nićmi zmowa cenowa, która ma miejsce praktycznie wszędzie – od pakowalni mięsa po czynsze.

Tak wygląda etap pierwszy: „problemu nie ma”. Etap drugi polega na przerzucaniu winy. Widzieliśmy to wtedy, gdy były sekretarz skarbu USA Larry Summers próbował nam wmówić, że za całą inflację odpowiada kilka pakietów stymulujących popyt sprzed paru lat, bo ludzie mają teraz zbyt dużą „siłę nabywczą”, więc jedynym możliwym rozwiązaniem jest podnoszenie stóp procentowych, a tym samym wywołanie masowych zwolnień i obniżki płac, jak gospodarka długa i szeroka.

Korporacja to czarujący psychopata

czytaj także

Etap trzeci to dowodzenie, że jakakolwiek próba zaradzenia sytuacji tylko ją pogorszy. Gdy ekonomistka Isabella Weber opublikowała w „Guardianie” artykuł o tym, że regulacja cen wielokrotnie sprawdziła się jako narzędzie przeciwdziałania zdzierstwu, apologeci korporacji dostali białej gorączki. Napadli na nią gremialnie, obrzucili inwektywami i ogłosili, że jej recepta na inflację nie zasługuje nawet na poważną dyskusję, bo każda próba narzucenia cen kontrolowanych kompletnie zrujnuje gospodarkę.

Bliźniaczo podobnie brzmią reakcje na propozycje nałożenia kontroli czynszów [w USA istnieje ona w jakiejś formie zaledwie w siedmiu stanach, a w 37 jest wręcz zakazana – przyp. tłum.]. Te również wywołują napady paniki u ekonomistów, którzy gardłują, że to w niczym nie pomoże, bo liczba lokali na rynku spadnie, a ich cena wzrośnie – w co można by nawet uwierzyć, pod warunkiem że zlekceważy się wszystkie dostępne dane na ten temat i całą historię.

Wreszcie etap czwarty: „to socjalizm”. Jako członek Demokratycznych Socjalistów Ameryki (mogę okazać legitymację) zapewniam z całym przekonaniem, że Kamala Harris socjalistką nie jest (a szkoda). To jednak nie powstrzymało wielu najbardziej gilotynowalnych przedstawicieli klasy inwestorów. Ci od razu podnieśli larum i WERSALIKAMI odsądzili Harris od czci i wiary za propozycję, która jest oczywiście czystym SOCJALIZMEM, a sama kandydatka to najpewniej KOMUNISTKA.

Książka nazywa te wszystkie wybiegi po imieniu i serwuje ich liczne przykłady. Zwraca choćby uwagę, jak długą historię ma umiłowany przez biznes „dowód” na to, że wprowadzenie płacy minimalnej doprowadzi do bezrobocia: dokładnie ten sam argument wytaczano przeciwko zniesieniu niewolnictwa, zakazowi pracy dzieci, obowiązkowym instalacjom przeciwpożarowym w zakładach odzieżowych oraz przeciwko przepisom, które kobietom i pracownikom niebiałym nakazywały płacić tyle samo, ile białym facetom. Autorzy mają nadzieję, że kiedy poznamy wszystkie te propagandowe sztuczki, uodpornimy się na nie.

Opinia publiczna rzeczywiście podchodzi dziś coraz bardziej sceptycznie do twierdzeń, że nic się nie da zrobić i niczego nie da się naprawić, bo żyjemy w najlepszym z możliwych światów, a jeśli to oznacza, że mamy się ugotować na śmierć – to trudno, inaczej się nie dało.

Po 40 latach przykrawania polityki do ekonomii powraca wiara w siłę sprawczą tej pierwszej: w to, że rząd może aktywnie działać, zamiast siedzieć w kucki i czekać, co zbawiennego wymyślą technokraci.

Wielki Reset, czyli nadchodzą rządy korporacji

Corporate Bullshit to szybka i orzeźwiająca lektura – rozparty w hamaku przeczytałem ją wczoraj w godzinę – a zapoznanie się z obszerną historią biznesowego bullshitu, niedorzecznych enuncjacji i histerycznych prognoz faktycznie przekonuje, że nie warto słuchać nikogo, kto cytuje gotowce z podręcznika biznesowej propagandy.

**
Tekst opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij