Z oddali rój szarańczy wygląda jak chmura kłębiącego się dymu. W Kenii zaobserwowano roje tak olbrzymie, że w ciągu dnia mogą pochłonąć tyle pokarmu co wszyscy Kenijczycy razem wzięci. Afryce Wschodniej grozi głód, a ratunku właściwie nie ma – pisze Jagoda Grondecka.
W książce Mass Starvation: the History and Future of Famine, monumentalnej rozprawie o historii i naturze współczesnych klęsk głodu, brytyjski badacz Alex de Waal przytacza anegdotę z podróży do Darfuru w 1985 roku. Dla Sudanu był to czas wyjątkowo trudny. Sahel od końca lat 60. prześladowała klęska suszy, która ostatecznie doprowadziła do śmierci z głodu około miliona osób. Badając zjawisko uchodźstwa, de Waal spędzał dni w obozie dla wewnętrznie przesiedlonych na obrzeżach miasta Al-Faszir na północy Darfuru.
Zdesperowani ludzie budowali z gałęzi i plastikowych płacht prowizoryczne schronienia na terenie opuszczonego targu wielbłądów w Al-Faszir, bo stamtąd blisko było do lotniska, gdzie dostarczone przez Amerykanów sorgo przeładowywano z samolotów do furgonetek. Zdarzało się, że jakiś worek pękał pod naporem ziarna, a wtedy pracownicy darowali rozsypane zboże ludziom koczującym za płotem.
Jak wspomina de Waal, o niedawnej obecności wielbłądów w miejscu obozowiska świadczyły roje ogromnych much. Kiedy podczas wywiadu z jedną z mieszkanek obozu on i jego tłumacz nieustannie oklepywali się po łydkach i udach, czując ugryzienia owadów i próbując się od nich opędzić, zapytał swoją rozmówczynię, jak mogą tu żyć. Żartem zapytał, czy muchy ich aby nie zjedzą. „Nie – miała odpowiedzieć czterdziestoletnia, lecz wyglądająca na o wiele starszą kobieta – to my zjadamy je”.
czytaj także
Choć od tamtych wydarzeń minęło ponad trzydzieści lat – trzy dekady, w trakcie których ryzyko śmierci z głodu stało się niższe niż kiedykolwiek w historii – w dotkniętym plagą szarańczy Rogu Afryki historia się powtarza. – Oprysków jest niewiele, ponieważ ich stosowanie jest drogie. Natomiast w tych miejscach, gdzie już je zastosowano, trzeba uważać, bo miejscowa ludność się owadami czasami żywi – mówi Magdalena Kuśka, koordynatorka misji Polskiej Akcji Humanitarnej w Sudanie Południowym. – Organizacje zajmujące się zapewnieniem bezpieczeństwa żywnościowego pracują między innymi nad oznaczaniem lokalizacji owadów. Przez aplikację E-Locust zaznaczamy, czy gdzieś widać jaja lub nadlatujący rój.
Z oddali rój szarańczy wygląda jak chmura kłębiącego się dymu. Dopiero gdy się zbliża, widać, że to miliony unoszących się w powietrzu stworzeń, zbitych w jeden wielki organizm, który potrafi przesłonić całe niebo niczym zły omen. Spustoszenia wywołane przez owady są olbrzymie – szarańcza pustynna potrafi zniszczyć 80–100% roślin na trasie jej przemieszczania się. Dziennie jest w stanie zjeść tyle, ile sama waży. To niewiele, bo około dwóch gramów – ale tę liczbę trzeba pomnożyć przez miliony, a nawet miliardy osobników.
– Kilometr kwadratowy szarańczy może składać się ze 150 milionów owadów. Taka chmura jest w stanie jednego dnia zjeść tyle co 35 tysięcy osób – opowiada Kuśka. W sąsiadującej z Sudanem Południowym Kenii zaobserwowano jednak roje o monstrualnych rozmiarach – nawet 60 na 40 km. Taka chmara, licząca od stu do dwustu miliardów owadów, w ciągu dnia może pochłonąć tyle pokarmu co wszyscy Kenijczycy razem wzięci.
Do niedawna Afrykańczycy świętowali pojawienie się owadów, bo zwiastowało ono deszcz. W tym roku jednak szarańcza nie znikła wraz z nadejściem opadów. Dla milionów ludzi oznacza to po prostu głód.
ONZ bije na alarm od miesięcy. Światowy Program Żywnościowy (WFP), oenzetowska agenda powołana do zwalczania globalnego głodu, ogłosił w kwietniu, że w związku z pandemią COVID-19 w 2020 roku może się podwoić liczba osób doświadczających „dotkliwego braku bezpieczeństwa żywnościowego”. W lutym zastępca sekretarza generalnego Narodów Zjednoczonych ds. humanitarnych Mark Lowcock ostrzegał, że możemy mieć do czynienia z największą plagą szarańczy w historii, porównując ją do tej biblijnej.
czytaj także
Stary Testament opisuje ją tak: „Rano wiatr wschodni przyniósł szarańczę. Szarańcza przyleciała na całą ziemię egipską i opuściła się na cały kraj egipski tak licznie, że tyle szarańczy nie było dotąd ani nie będzie nigdy. I pokryła powierzchnię całej ziemi. I ciemną stała się ziemia od szarańczy w takiej ilości. Szarańcza pożarła wszelką trawę ziemi i wszelki owoc z drzewa, który pozostał po gradzie, i nie pozostało nic zielonego na drzewach i nic z roślinności polnej w całej ziemi egipskiej”. Szarańcza była ósmą plagą, która spadła na Egipt, a każda kolejna była straszniejsza od poprzedniej.
Plagi szarańczy w Afryce i Azji nie są niczym nowym – obawiały się ich już cywilizacje starożytne. W XIX i XX wieku masowe naloty tych owadów spadały regularnie na pustynny Lewant, przede wszystkim obszary dzisiejszego Libanu i Palestyny.
„Boże, uchroń nas przed trzema plagami: wojną, szarańczą i chorobą” – pisał w 1915 roku szeregowy Ihsan Salih Turdżman, stacjonujący w Jerozolimie ottomański żołnierz. Jako świadek historycznego nalotu szarańczy opisywał roje owadów, które „zaćmiewały słońce” i „nie były podobne do niczego, co widział za życia”. (Cytaty zaczerpnięte z książki Salima Tamariego Year of the Locust. A Soldier’s Diary and the Erasure of Palestine’s Ottoman Past). Rząd Palestyny zobowiązał wszystkich obywateli między 15. a 60. rokiem życia do zebrania co najmniej 20 kilogramów złożonych przez szarańczę jaj. Mimo tych rozpaczliwych środków plaga skumulowana z wojną i upadkiem Imperium Ottomańskiego miała katastrofalne skutki. Plaga była tak obfita, że owady zawędrowały aż do Aleksandrii i Chartumu. Klęska głodu w Wielkiej Syrii trwała przez następne trzy lata. Jej mieszkańcy w ślad za prorokiem Mahometem nazywali owady djesh Allah – armią Boga, a rok 1915 am al-jarad – rokiem szarańczy.
Co zatem sprawia, że tegoroczny nalot tych owadów przybrał niespotykane dotąd rozmiary? Witold Stupnicki, koordynator misji PAH w Jemenie, tłumaczy, że za obecny stan rzeczy odpowiada kryzys klimatyczny: – Rozmnażanie się szarańczy w Rogu Afryki i w części Półwyspu Arabskiego to kolejne następstwo zmian klimatu, które dotknęły ten region. Niecykliczne, gwałtowne opady deszczu i cyklony stwarzają sprzyjające warunki dla tych owadów.
Jak mówią klimatolodzy, przyczyną tych anomalii jest nadmierne nagrzewanie się wód Oceanu Indyjskiego, co doprowadziło do rekordowych opadów pod koniec ubiegłego roku. Wskutek tych zmian w ciągu sześciu miesięcy populacja szarańczy pustynnej wzrosła aż osiem tysięcy razy. Zmniejszyłaby się, gdyby nadeszła susza. Na to się jednak nie zanosi.
Obecnie w samym subregionie Rogu Afryki 13 milionów ludzi cierpi niedobór żywności, a kolejne 20 milionów może znaleźć się w takiej sytuacji, jeśli postępująca plaga szarańczy nie zostanie powstrzymana.
Poza skalą jej groza polega na tym, że dotyka najnędzniejszych i najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie. Praktycznie każde z nich poza nalotami szarańczy musi mierzyć się z innymi klęskami, w tym toczącymi je od lat konfliktami zbrojnymi i ich pozostałościami. – Kiedy szarańcza dociera na powojenne, zaminowane tereny, walka z nią jest jeszcze trudniejsza – mówi Magdalena Kuśka.
czytaj także
Potwierdza to także Anna Skowera, koordynatorka misji PAH w Somalii i Kenii: – Somalia zmaga się obecnie z trzema poważnymi problemami jednocześnie, a każdy z nich ma wpływ na bezpieczeństwo żywnościowe. Pierwszy z nich to sezonowe powodzie. Drugi – koronawirus i jego następstwa, czyli zamknięte granice zewnętrzne i ograniczenia w poruszaniu się po kraju. To powoduje zakłócenia łańcucha dostaw, zarówno tych międzynarodowych, jak i na rynku krajowym. Szacuje się, że ceny żywności importowanej wzrosną o 25–30 procent. Do tego doszła plaga szarańczy, która może być katastrofalna w skutkach. Na zniszczeniach zbiorów cierpią nie tylko ludzie, ale i zwierzęta, bo część upraw jest przeznaczona na paszę dla wielbłądów czy kóz, które na obszarach wiejskich są kluczowe. Sytuację komplikuje także fakt, że walka z koronawirusem pochłania środki, które mogłyby być przeznaczone na zwalczanie plagi szarańczy. To wszystko jeszcze bardziej naraża na głód grupy, które już i tak były zagrożone. Ponadto południowe części kraju są poza kontrolą rządu, co uniemożliwia opanowanie sytuacji i przeprowadzanie oprysków – dodaje Skowera.
Mury, zasieki, płoty z drutu kolczastego pod napięciem. Kronika nadchodzącej straconej dekady
czytaj także
Zdają sobie z tego sprawę także mieszkańcy sąsiedniego Sudanu Południowego. – Już teraz ponad 6,5 miliona osób, a więc ponad połowa mieszkańców kraju, zmaga się z kryzysem żywnościowym. Przez szarańczę ta liczba będzie się zwiększać – ostrzega Kuśka. – Sudan Południowy w dużej mierze polega na imporcie żywności, między innymi z sąsiedniej Ugandy, która zresztą sama jest dotknięta plagą szarańczy. W związku z pandemią ceny rosną, a w związku z plagą coraz trudniej polegać na własnych zbiorach.
Szczególnie tragiczna jest sytuacja w Jemenie, gdzie od lat trwa umiędzynarodowiona wojna domowa, a głód zaglądał w oczy milionom jeszcze przed nalotem szarańczy. – Widzieliśmy ludzi, którzy gotują liście, żeby choć trochę oszukać żołądek – wspomina Stupnicki. – Wojna, ograniczenia w transporcie, blokada portów i lotnisk sprawiły, że dwie trzecie Jemeńczyków jest głodnych. W praktyce oznacza to, że niemal połowa populacji tego kraju nie wie, co i kiedy zje na następny posiłek. Daje to Jemenowi przedostatnie miejsce na świecie w rankingu Global Hunger Index. Wkrótce w związku z globalnym kryzysem wartość jemeńskiej waluty osłabi się dwukrotnie w stosunku do dolara. Ceny żywności wzrosną, dochody ludności – wręcz przeciwnie. A sytuacja jest oczywiście najbardziej dramatyczna dla grup najbardziej narażonych, czyli kobiet w ciąży i dzieci. Organizacja Save the Children szacuje, że od początku wojny w Jemenie z głodu zmarło przynajmniej 85 tysięcy dzieci.
Rozmnażanie się szarańczy to kolejne następstwo zmian klimatu. Niecykliczne, gwałtowne opady deszczu i cyklony stwarzają sprzyjające warunki dla tych owadów.
Obecnie do walki z szarańczą testuje się wykorzystanie dronów. Służyłyby one do mapowania danego obszaru i prognozowania kierunku przemieszczania się rojów szarańczy na podstawie obserwacji wegetacji roślin. Drony miałyby być też używane do wykonywania oprysków. To rozwiązanie stosuje już rząd Indii. Wielu Afrykańczyków musi radzić sobie za pomocą o wiele mniej zaawansowanych technologicznie rozwiązań. Obawiając się powtórki z historii, ludzie z regionów objętych plagą starają się robić wszystko, co mogą, by przepędzić owady z pól.
– W rejonach, w których PAH świadczy pomoc z zakresu bezpieczeństwa żywnościowego, szarańcza jeszcze nie dotarła. Pomimo tego prowadzimy jednak zajęcia uświadamiające i zachęcające do podjęcia lokalnych metod walki z problemem. Ponieważ w Sudanie Południowym hoduje się bardzo dużo bydła, ludzie palą krowie odchody, żeby odstraszyć insekty, w tym szarańczę. Słyszałam też o posypywaniu upraw pyłkiem z chili, co czyni je praktycznie niejadalnymi dla szarańczy. Nie da się jednak w ten sposób zabezpieczyć hektarów upraw – opowiada Magdalena Kuśka.
Coraz to nowszych rozwiązań poszukują także inne kraje. – W Kenii pojawiła się inicjatywa, aby szarańczy używać zamiast mączki rybnej w paszy dla zwierząt. Rolnicy mogliby na tym zarobić, sprzedając owady producentom pasz, jednak w obecnej sytuacji nie da się tego pomysłu zastosować na większą skalę – relacjonuje Skowera. – Szarańcza boi się hałasu, więc ludzie wychodzą w pole z garnkami czy bębnami i starają się ją w ten sposób odstraszyć. To nie jest rozwiązanie na dłuższą metę, ale ludzie próbują różnych metod, żeby uchronić swoje zbiory.
Naukowcy przyznają, że jedyną skuteczną metodą pozbywania się owadów pozostają opryski. To kłopotliwe z dwóch przyczyn: po pierwsze, zabijają one także owady pożyteczne dla człowieka oraz mogą zanieczyszczać glebę i wodę, która już jest na wagę złota. Po drugie, opryskiwanie pól wymaga stosownych środków chemicznych oraz samolotów, a to nie są rzeczy, które najuboższe państwa po prostu mają na stanie.
czytaj także
Obecną sytuację ONZ określiła jako „bezprecedensową”. W styczniu 2020 roku jej Agencja ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) oszacowała, że aby zatrzymać plagę szarańczy, potrzeba 76 milionów dolarów, apelując jednocześnie do społeczności międzynarodowej o pomoc. Kwota za uratowanie życia milionów ludzi obecnie wzrosła do 138 milionów dolarów. To niemal dokładnie tyle, ile pochłaniają państwowe dotacje na szkoły wyższe i inne placówki edukacyjne prowadzone w Polsce przez Kościół – albo pięć tysięcy razy mniej, niż amerykańscy podatnicy wydali w 2019 roku na zbrojenia. Do tej pory udało się zebrać mniej niż jedną czwartą potrzebnej sumy.
Możesz wesprzeć działania Polskiej Akcji Humanitarnej w Sudanie Południowym, Somalii i Jemenie.