Żadna z przyczyn, które 10 lat temu wywołały Arabską Wiosnę, nie została usunięta, a pandemia tylko pogłębiła kryzys. Od społecznego gniewu wciąż jednak silniejsze są represje.
Gdy w pierwszych miesiącach 2011 roku hasło „ash-shab yurid isqat an-nizam” wybrzmiało jak refren na całym Bliskim Wschodzie, charakter życia politycznego i stosunków między rządzącymi a rządzonymi zaczął się zmieniać. Ten wers – który można przetłumaczyć jako „lud chce upadku reżimu” – stał się hasłem arabskich powstań i fali protestów, które objęły państwa tego regionu. W wyniku tych buntów społecznych upadły autorytarne władze w Tunezji, Egipcie, Libii i Jemenie.
Zwycięstwa te jednak miały ograniczony zasięg, a protestującym w innych miejscach nie udało się doprowadzić do takich zmian. W ciągu następnych 10 lat zginęło prawie milion ludzi, a ponad 10 milionów musiało opuścić swoje domy. Protesty ujawniły głęboki polityczny kryzys, który nadal wybrzmiewa w całym regionie. W większości przypadków problemy, które wywołały demonstracje – zastój gospodarczy, brak możliwości pociągnięcia polityków do odpowiedzialności, szalejąca korupcja i coraz większy rozziew pomiędzy bogatymi i biednymi – utrzymują się do tej pory.
Zaczyna się
Za początek Arabskiej Wiosny uznaje się samospalenie Mohameda Bouaziziego, ulicznego sprzedawcy z Tunezji. Cały ruch wyrósł jednak z długotrwałej frustracji wywołanej trudną sytuacją ekonomiczną mieszkańców Bliskiego Wschodu, którą dodatkowo zaostrzała panosząca się tam korupcja. Brak perspektyw na znalezienie zatrudnienia wśród rosnącej rzeszy młodych, przepych i bogactwo otaczające ludzi władzy i brak woli przeprowadzenia choćby pozornych reform sprawiły, że czające się w ludziach frustracje objawiły się nagle w demonstracjach od Tunisu po Maskat.
czytaj także
Panujące w regionie reżimy zareagowały na wiele sposobów – począwszy od przeprowadzenia pozorowanych reform w Omanie, polegających między innymi na odwołaniu niepopularnych polityków, czy zastosowania gospodarczych zachęt mających przynieść poparcie wśród innych państw Zatoki Perskiej, a skończywszy na bardziej drakońskich strategiach wprowadzonych w innych krajach. Te zaś polegały na użyciu nadzwyczajnych uprawnień, zatrzymaniach, torturach, zamykaniu przestrzeni partycypacji politycznej, odbieraniu obywatelstwa, aż po śmierć. W Syrii, Libii i Jemenie brutalne represje, jakie nastąpiły po protestach, osiągnęły poziom rujnującego kraj, trwającego do dziś konfliktu.
Początkowo wydarzenia w Tunezji i Egipcie przyniosły wielu ludziom nadzieję związaną z udanymi próbami obalenia autorytarnych rządów Ben Alego i Husniego Mubaraka. Jednak zamach stanu w Egipcie, który pogrążył następcę Mubaraka, Mohameda Mursiego – pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta tego kraju – pokazał szersze tendencje panujące w tym regionie, w którym rządzący używają mechanizmów kontroli do zapobiegania powstawaniu ruchów przeciwnych ich władzy, przy okazji depcząc nadzieje protestujących.
Skąd się wziął i dlaczego przegrał Mohammad Mursi: krótka historia władzy w Egipcie
czytaj także
Dziel i rządź
Jedną z najczęściej stosowanych strategii było manipulowanie waśniami pomiędzy różnymi frakcjami, które w myśl zasady „dziel i rządź” pozwalały władzom osiągnąć własne cele. Konsekwencje tych procesów były wyniszczające. Pogłębione podziały wewnętrzne, a także konflikty pomiędzy krajami być może wyrosły pierwotnie na podłożu różnicy zdań, następnie jednak zostały wykorzystane przez elity do realizacji politycznych zamierzeń i ostatecznie do umocnienia pozycji rządzących mimo wielu poważnych wyzwań.
W Syrii Baszar al-Asad wypuścił na wolność członków niestroniących od przemocy sunnickich ugrupowań islamistycznych, próbując w ten sposób uzasadnić zwalczanie demonstrantów Arabskiej Wiosny jako islamskich ekstremistów. Podobnie stało się w Bahrajnie, gdzie rząd starał się ukazać demonstrantów jako „piątą kolumnę” wypełniającą rozkazy Iranu – dowodów jednak było mało. Chcąc dopiąć swego, najważniejsi urzędnicy rządowi mówili o zbrodniczym zaangażowaniu Iranu, wspierającego protestujących poprzez szkolenia i dostawy broni. Po zduszeniu protestów w Bahrajnie król Hamad oświadczył, że udaremniono „obcy spisek”, sugerując, że chodziło o Iran.
czytaj także
W ciągu następnych lat akty protestu stawały się coraz bardziej odosobnione, w miarę jak rządzący rozbijali opozycję. W Bahrajnie oznaczało to odebranie 990 osobom obywatelstwa, a w innych krajach Zatoki Perskiej i w Egipcie – coraz bardziej drakońskie przepisy antyterrorystyczne, mające na celu zapobieżenie zarówno brutalnemu ekstremizmowi, jak podważaniu reżimowej władzy. W kolejnych latach nad regionem unosiło się widmo wojny w Syrii – jako przykład, po który panujący w Zatoce chętnie sięgali, ostrzegając przed wysuwaniem żądań demokracji.
Popowstańcze lata upływały w dużej mierze pod znakiem tej walki o przetrwanie i prób przywrócenia niezawisłej władzy w obliczu zmieniających się nacisków krajowych i międzynarodowych. Jednocześnie nadal nie rozwiązano wielu strukturalnych czynników, które wywołały pierwsze protesty w 2011 roku.
Nie dziwi brak zainteresowania władz rozwiązywaniem tych społecznych, gospodarczych i politycznych problemów. Są one odbiciem całych dziesięcioleci zamykania uszu na skargi, prowadzącego do częstokroć brutalnych konfrontacji między rządzącymi i rządzonymi w sporach o charakter państwa i wykorzystanie jego zasobów.
Kryzys i upadek
Niepokoje społeczne – pomijając spory między państwami – trapiły Bliski Wschód przez cały XX wiek. Wybuchały zazwyczaj wtedy, gdy rządzący tracili zręczność w reagowaniu na społeczne, ekonomiczne i polityczne żądania społeczeństw. Procesy infitah (liberalizacji gospodarczej) toczyły się w ramach ogólniejszego, globalnego przejścia na strategie neoliberalne w latach 80. XX wieku.
Jednak rosnąca w świecie arabskim liczba urodzeń, słabość instytucji i biurokratyczna nieudolność pozostawiły po sobie ponury obraz niezrównoważonego rozwoju i systemowego wykluczenia. Rządzący często zaostrzali ten stan, wykorzystując skąpe zasoby dla własnych potrzeb i zachcianek, zamiast zająć się ich dystrybucją. Przywódcy i wianuszek ich popleczników ciągnęli zyski z państwowych zasobów, co prowadziło do wynaturzenia rządów prawa. Już w 2004 roku raport ONZ zatytułowany Dążenia wolnościowe w świecie arabskim nazywał arabskie państwa mianem „czarnej dziury”.
Skutki krachu gospodarczego w 2008 r. były na Bliskim Wschodzie dramatyczne. W szczytowym momencie kryzysu Arabia Saudyjska utraciła gros kontraktów wartych 958 mld dolarów, podczas gdy Zjednoczone Emiraty Arabskie straciły kontrakty o wartości 354 mld dolarów.
Według szacunków sytuację dodatkowo pogorszyło kolejne 247,5 mld dolarów utracone w wyniku ucieczki kapitału z Bliskiego Wschodu. Lud odczuł to najdotkliwiej – już w 2011 roku sytuacja stała się nieznośna: 41 proc. mieszkańców całego Bliskiego Wschodu żyło w ubóstwie.
Przyczynkiem do tego były straty odnotowane w gospodarkach w całym regionie, wywołane panoszącą się w nich korupcją, która według niektórych szacunków w ciągu pięciu dziesięcioleci poprzedzających Arabską Wiosnę osiągnęła poziom około 1 bln dolarów.
Nieszczęśliwe zakończenie?
Nie może dziwić fakt, że w związku z zaniedbaniami, represjami i korupcją nękającymi Bliski Wschód przez cały XX wiek ludzie zwracali się w stronę grup takich jak Bractwo Muzułmańskie, Fatah, Hezbollah czy Hamas. Wiele z tych ugrupowań angażowało się nie tylko w działania polityczne i paramilitarne, ale także w wielkie programy reform społecznych, co przyniosło im znaczne poparcie społeczne.
Przez następne lata echa strukturalnych niesprawiedliwości, które doprowadziły do protestów w 2011 roku, ponownie zaczęły dochodzić do głosu. Tym razem jednak rozgrywały się w coraz bardziej podzielonym regionie, rozdzieranym podziałami religijnymi i rywalizacją na scenie geopolitycznej, frustracją związaną z działaniami elit politycznych oraz – od niedawna – pandemią COVID-19.
czytaj także
W 2015 r. 53 proc. ludności regionu wymagało wsparcia finansowego ze strony podmiotów pozarządowych. W 2019 roku protestujący wyszli na ulice w Libanie i Iraku, wyrażając frustrację związaną z beznadziejną sytuacją. Powszechny gniew doprowadził w ciągu ostatnich 10 lat do wielu demonstracji, u podłoża których leżała złość na utrzymywanie się tych samych starych bolączek. Zrozumienie, co leży u korzeni ruchu protestujących i ich rewolucji, jest kluczowe dla uświadomienia sobie, jaką trajektorią Bliski Wschód podąży w nadchodzącej dekadzie i wobec nowej administracji USA.
Podstawowe przyczyny protestów do tej pory nie zostały usunięte, a sytuacja wręcz uległa pogorszeniu, jako że kryzysy gospodarcze pogłębia pandemia. Zwrot w kierunku rządów autorytarnych dał co prawda rządzącym możliwość stosowania dodatkowych środków regulowania życia społecznego, dopóki jednak nie rozwiążą oni głębszych politycznych wyzwań, czająca się w ludziach frustracja będzie raz za razem wywoływała akty protestu, a wraz z nimi głębokie represje.
**
Simon Mabon zajmuje się problematyką Bliskiego Wschodu, relacji międzynarodowych i politologii. Jest dyrektorem SEPAD, Projektu ds. sektarianizmu, pełnomocnictwa i desektarianizacji finansowanego przez Carnegie Corporation.
Artykuł opublikowany w magazynie The Conversation na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.