W Syrii umiera się powoli, z głodu, z braku leków i pomocy medycznej.
Weronika Rokicka: Od wielu tygodni docierają do nas przerażające obrazy z Aleppo. Pojawiają się komentarze, że przyzwyczailiśmy się do tej tragedii. Czy spotkałeś się w ostatnim czasie z jakąś historią czy obrazem, który tobą wstrząsnął albo cię poruszył?
Michał Kurpiński, członek Zarządu Fundacji Wolna Syria: Pracuję nad sytuacją w Syrii od pięciu lat. Mój pierwszy kontakt, pierwsze rozmowy z Syryjczykami, to był absolutny wstrząs. Rzeczywiście potem ten punkt widzenia się zmienił. Teraz staram się patrzeć na sytuację w Syrii z perspektywy tego, co ja mogę zrobić. Co nie znaczy, że nie słyszę historii, które mnie przerażają. W ostatnim czasie byłem zaangażowany w projekt związany nie z sytuacją w Aleppo, ale z uchodźcami syryjskimi w Jordanii. Pracujemy tam nad pomocą psychologiczną i psychiatryczną skierowaną do osób, które nie są już fizycznie zagrożone konfliktem, ale wciąż żyją w traumie. Nie mogę opowiedzieć żadnej z historii naszych pacjentów i pacjentek w szczegółach, ale jedna z nich była wyjątkowo przejmująca: kobieta zastanawiała się, czy zostać w Syrii czy wyjechać. Wielu z jej bliskich już uciekło, a ona wciąż się wahała. Pewnego dnia szła z dziećmi ulicą, gdy nagle zaczął się nalot. Zaczęła uciekać. Za nią padały kolejne budynki. Ulicę wypełniały odłamki, gruzy i pył. A ona mocno trzymała córkę i synka za ręce i biegła, żeby ukryć się gdzieś w bramie. Wpada wreszcie do bramy, sprawdza prawą rękę i tam jest córka. Chwila ulgi. A potem sprawdza lewą i widzi, że tam została w jej dłoni sama ręka. Została tylko ręka jej synka i to tę rękę pochowali. Czemu o tym mówię? Bo nam w Fundacji przypadła rola przekonania tej kobiety, że nadal jest zdolna być matką dla dziecka, które nie zginęło i które potrzebuje jej bardziej niż kiedykolwiek.
Widząc obrazy z Aleppo widzimy właśnie głównie takie dramatyczne sceny. Bombardowanie, gruzy. Ale oprócz tych bombardowań jest również oblężenie, blokada miasta. Jak wygląda życie w takim mieście?
Aleppo jest rzeczywiście szczególnym miejsce na mapie Syrii, bo tam trwają ciężkie walki, a do tego miasto jest oblężone. Więc życie w nim to stan ciągłego napięcia: dziś strzelają tu, jutro walki przeniosą się w inne miejsce. Czy ja się gdzieś ukryję? Czy jest jakieś miejsce, gdzie można przetrwać? To jest ten podstawowy poziom ciągłego funkcjonowania na granicy życia i śmierci. Do tego dochodzi blokada, wszystkiego brakuje, ale pamiętajmy, że oblężonych miast jest w Syrii o wiele więcej.
Ponad milion osób żyje w takich miastach. I sytuacja w nich jest odwrotna niż w Aleppo. Tam umiera się powoli, z głodu, z braku leków i pomocy medycznej. Tam ludzie po prostu gasną.
Ponad milion osób żyje w takich miastach. I sytuacja w nich jest odwrotna niż w Aleppo. Tam umiera się powoli, z głodu, z braku leków i pomocy medycznej. Tam ludzie po prostu gasną. Ich jest wielokrotnie więcej niż ginących od bomb, ale natężenie przemocy jest największe w Aleppo, dlatego świat zwraca uwagę właśnie na to miasto.
Do tych miejsc nie dociera absolutnie żadna pomoc.
Tych poziomów utrudnień jest w tym momencie o wiele więcej. Trudno jest wjechać do samej Syrii z pomocą humanitarną. Część kraju jest pod kontrolą reżimu Asada i tam przy współpracy agend ONZ można próbować się dostać. Oznacza to jednak utratę kontroli nad świadczoną pomocą, bo wjeżdżając, trzeba zgodzić się na narzucone warunki. Do kogo trafi pomoc zależy od decyzji reżimu. Oczywiście ta pomoc trafi do osób potrzebujących, bo na terenach rządowych również ich nie brakuje. Ale dylemat, czy iść na taką współpracę, czy nie, jest ogromny, bo nasza pomoc może stać się instrumentem walki politycznej. Poza terytorium rządowym są mniejsze rejony kontrolowane przez szereg różnych grup i z każdą z nich trzeba negocjować oddzielnie. Mamy wreszcie te rejony, które są w najtrudniejszej sytuacji, czyli te które są blokowane. Oblężenia wiosek, miasteczek czy dzielnic miast to szczególny sposób walki. Polega na odcięciu pierścieniem posterunków ludności, której stosunek do rządu jest niechętny – to forma specyficznej prewencji a zarazem zbiorowej kary. Prowadzi ją głównie reżim, ale też w mniejszym stopniu różne grupy mu przeciwne. Taki teren nie jest szturmowany, ale fizycznie nie ma do niego dostępu. Po drugiej stronie kordonu są natomiast ludzie, którzy desperacko czekają na pomoc, a ona nie dociera. Mieszkają na nich tysiące ludzi, a najdłuższe takie oblężenia trwają już niemal 3 lata.
Sytuacja w Syrii jest niezwykle skomplikowana, jak mówisz, jest strona rządowa, jest wiele różnych grup walczących. Natomiast Fundacja Wolna Syria z Partią Razem zorganizowała w ostatni piątek protest pod ambasadą Rosji w Warszawie, bo ten konflikt już dawno przestał być jedynie konfliktem wewnętrznym.
Przy całej złożoności sytuacji w Syrii to, co dzieje się w Aleppo jest stosunkowo proste: obie strony popełniają zbrodnie wojenne, natomiast strona rosyjska nie była zaangażowana w ten konflikt. Włączyła się dość późno, wybrała stronę, którą chce wspierać i jest to strona rządowa, która jest odpowiedzialna za śmierć większości cywilnych ofiar tego konfliktu. Do tego Rosja wykorzystuje najbardziej brutalne metody walki, jakie ma w repertuarze. Pamiętajmy, że jest to kraj, który jest członkiem Rady Bezpieczeństwo ONZ, który jest świadomy, jakie są pokojowe mechanizmy rozwiązywania konfliktów. A mimo to wybiera zupełnie przeciwną drogę, jest gotowy zrównać z ziemią całe dzielnice miast, zniszczyć wszystko – szkoły, szpitale, wodociągi i wreszcie domy, w których nadal mieszka ćwierć miliona ludzi. Tylko po to, żeby jedna strona konfliktu wygrała. To nie może być jedyne rozwiązanie. Tych sił zewnętrznych, które można obciążyć odpowiedzialnością za dramat Syrii jest oczywiście więcej: Stany Zjednoczone, Arabia Saudyjska, Turcja, Katar, Iran. Lista jest długa.
Polska również na niej jest?
Jeśli spojrzymy na konflikt w Syrii z szerszej perspektywy, to Polska też się pojawi. Wzięliśmy udział w inwazji na Irak i ponosimy współodpowiedzialność za destabilizację w regionie.
A teraz ponosimy odpowiedzialność już czysto ludzką, bo jesteśmy świadkami tego koszmaru i musimy się wobec niego określić.
A teraz ponosimy odpowiedzialność już czysto ludzką, bo jesteśmy świadkami tego koszmaru i musimy się wobec niego określić. Czego bardzo nie chcemy zrobić. Lubimy wspominać lata II wojny światowej i mówić, że wtedy nikt nie chciał ginąć za Gdańsk, że zostaliśmy zdradzeni. I nie chodzi o to, żebyśmy dziś umierali za Aleppo, żebyśmy jechali walczyć w Syrii, ale żebyśmy uznali, że przez ostatnie 70 lat dokonała się wielka zmiana, że jesteśmy w innym miejscu i że dziś jako Polacy jesteśmy w innej roli. Dziś możemy stanąć po tej stronie, która jest za pokojowym rozwiązaniem, bo takie pokojowe mechanizmy mamy w repertuarze. Jesteśmy częścią większej całości, Unii Europejskiej, która może odgrywać pozytywną rolę w tym procesie.
Zapraszając na protest pod ambasadą porównywaliście Aleppo do Warszawy w 1944 roku. Jest to oczywiście porównanie bardzo wymowne, działające na wyobraźnię szczególnie mieszkańców i mieszkanek Warszawy. Ale w historii tego miasta jest ważne też to, co było potem, że jest ono ostatecznie symbolem siły przetrwania, bo miasto zostało odbudowane, bo tętni życiem i rozwija się. Czy jest nadzieja dla Aleppo?
Najprostsza, ale najszczersza odpowiedź brzmi: nie wiem. Jeszcze kilka tygodni bombardowań i ze sporej części Aleppo nic nie zostanie. Kiedy jednak rozmawia się z Syryjczykami, ta nadzieja w nich jest. Oni jej nie ufają, oni się jej boją, ale ona gdzieś tam głęboko w nich jest. Towarzyszy jej wielka wola, żeby wrócić, żeby to piekło się skończyło i żeby mogli znów tam żyć.
To, co dziś my jako osoby indywidualne możemy zrobić, to pomóc Syryjczykom dotrwać do tego momentu, kiedy bomby przestaną spadać i pomóc im przygotować się na to, co przyjdzie potem.
Kiedy konflikt się skończy zależy od woli politycznej, ale los ludzi, którzy czekają w obozach dla uchodźców w krajach sąsiadujących z Syrią, zależy również od nas. My jako Fundacja Wolna Syria nie chcemy biernie czekać na moment, kiedy będziemy mogli przekroczyć granicę i pomagać w Syrii, bo zupełnie nie wiemy, kiedy to nastąpi. Dziś pomagamy uchodźcom w Jordanii. Takie działania może wesprzeć każdy z nas. I ja staram się nie pogrążać w rozpaczy, nie przejmować się każdą historią, którą słyszę i każdym obrazem, który widzę. Trzeba skupić się na konkretnej pracy, na konkretnym wsparciu, w którym mogę mieć swój udział. To jest dziś ważne. Pomagając uchodźcom przygotowujemy ich w dłuższej perspektywie na ten moment, kiedy będą mogli wrócić. My świadczymy na przykład pomoc psychologiczną dzieciom, które przeżyły koszmar, które nie znają żadnej innej sytuacji niż wojna, ucieczka i ubóstwo. To te dzieci będą kiedyś odbudowywać Syrię i będą kształtować ten kraj na przestrzeni następnych czterdziestu czy pięćdziesięciu lat. Im możemy pomóc już dziś.
**Dziennik Opinii nr 334/2016 (1534)