Świat

Powrót Nawalnego do Moskwy może się okazać wielkim wydarzeniem… albo wielkim zmyśleniem

Zachodnie media chętnie kreują Nawalnego na anty-Putina, powtarzając jego własną narrację i narrację sympatyzujących z nim liberalnych mediów, ale nie ma to dużego przełożenia na sytuację w Rosji, tak jak różne wyrazy zachodniej solidarności nie obaliły Łukaszenki.

Kiedy Polskę elektryzowały prognozy pogody, zapowiadające rychłe nadejście Bestii ze Wschodu, tam, gdzie bestia mieszka, najbardziej elektryzującą wiadomością stał się powrót do Rosji Aleksieja Nawalnego.

Na pokładzie samolotu, którym opozycjonista leciał w niedzielę z Berlina do Moskwy, towarzyszyli mu liczni dziennikarze, rosyjskie media liberalne poświęciły temu wydarzeniu wydania specjalne. Na moskiewskim lotnisku Wnukowo zebrał się tłum zwolenników polityka, ale samolot – jak wielu komentatorów słusznie przewidziało – został zmuszony do lądowania na Szeremietiewie, czyli na innym stołecznym lotnisku.

Po przylocie Nawalny zdążył udzielić dziennikarzom krótkiej wypowiedzi. Powiedział, że się cieszy, że wraca do domu, i że się nie boi, bo wszystkie sprawy, które toczą się przeciwko niemu, są sfabrykowane, co potwierdził Europejski Trybunał Praw Człowieka. Kilka minut później, ledwie przeszedł kontrolę paszportową, został zatrzymany i przewieziony do aresztu.

Na drugi dzień odbyło się szybkie posiedzenie sądu, którego skład dowieziono do budynku komendy, gdzie Nawalny spędził noc. Zasądzono mu 30 dni aresztu. Współpracownicy polityka wezwali wszystkich jego sympatyków, by 23 stycznia wyszli na ulice w proteście. Ale rewolucji nie będzie.

Gdyby Lenin wracał do Piotrogrodu w erze cyfrowych mediów, to wyglądałoby to pewnie tak jak powrót Nawalnego w minioną niedzielę. Wszędzie dokoła wyciągnięte ręce ze smartfonami, live streamy, co sekunda nowe posty w feedzie telegramowych kanałów (bo Rosja siedzi w Telegramie). W opozycyjnej telewizji Dożdż wydanie specjalne, które trwało ponad osiem godzin. Zaproszeni goście – pierwszy garnitur niezależnych ekspertów – komentują, w międzyczasie przebitki z Nawalnym od korespondentów. Oczekiwania są ogromne, można usłyszeć, że to dzień, który przejdzie do historii Rosji. Tłum czeka na lotnisku, by się ostatecznie nie doczekać, jeszcze większy tłum czeka przykuty do ekranów komputerów i smartfonów, oglądając ten spektakl, porównywany także do powrotu Sołżenicyna, albo bardziej nawet uniwersalistycznie, do wjazdu Jezusa do Jerozolimy.

W refleksji o Rosji postsowieckiej przewija się wątek dotyczący specyficznych, czy właściwie zaburzonych relacji między rzeczywistością i jej przedstawieniem. Znajdziemy to u Pomerantseva w Jądrze dziwności i u Ostrowskiego w Rosji – wielkim zmyśleniu. W kanonicznej zaś formie znajdziemy to u Pielewina w kultowej Generacji P. Teza w skrócie jest taka, że słowa i wyobrażenia mają w Rosji większą siłę oddziaływania niż fakty, władzę ma więc ten, kto tworzy porywającą opowieść, a do tego ma środki, by ją umasowić. Czyli media. Najlepszym potwierdzeniem tej tezy była postać Władysława Surkowa, głównego kremlowskiego ideologa lat 2000. i niespełnionego pisarza, który, jak pisze Ostrowski, wykreował „nibyświat” zbudowany z pozorów i manipulacji, fasadową demokrację, którą wypełniały sztucznie kreowane konflikty polityczne, tak by zawsze na końcu ziszczał się reżyserski zamysł i zwyciężały siły porządku i stabilności, czyli Putin.

Aleksiej Nawalny i jego współpracownicy doskonale rozumieją podstawowe zasady dramaturgii, więc nie unikają w swoich działaniach elementów spektaklu, świadomie grają symbolami i skojarzeniami. Do Moskwy Nawalny z żoną Julią nie poleciał samolotem Lufthansy, ale Pobiedy, państwowego rosyjskiego lowcostera, noszącego dumną nazwę „Zwycięstwo”. Chodzi oczywiście o zwycięstwo sowieckie w wojnie z Hitlerem, główne wydarzenie dla tożsamościowego konstruktu współczesnych Rosjan, a symbolicznie o zwycięstwo Nawalnego w walce z reżimem. Już na pokładzie samolotu, po zajęciu miejsc w 13. rzędzie, w krótkim, zgrabnie wyreżyserowanym filmiku Julia Nawalna wypowiada słowa: „Chłopcze, przynieś nam wódki, lecimy do domu”. Czyli cytat z kultowego filmu Aleksieja Bałabanowa Brat 2 z 2000 roku. Gotowy wiral.

To, co niewątpliwie udało się osiągnąć Nawalnemu, to stworzenie konkurencyjnej opowieści, wykreowanie własnej roli i własnej postaci, której nie planowali kremlowscy reżyserzy. Według scenariusza Nawalny powinien być dawno martwy. Śledztwo dziennikarskie Bellingcata i The Insider ujawniło, że miał już nie wrócić z wakacji w sąsiadującym z Polską obwodzie kaliningradzkim, a już na pewno miał nie przeżyć sierpniowej wizyty w Tomsku. Tymczasem Nawalny nie tylko przeżył, ale jak trickster z pogranicza dwóch światów zadzwonił do swojego zabójcy, oficera FSB i podając się za asystenta szefa rady bezpieczeństwa Nikołaja Patruszewa, wymusił na nim przyznanie się do winy. Nie tylko treść tej rozmowy, ale i forma zasługują na uznanie. Nawalny odegrał swoją rolę z niebywałym rozmachem, pozwalając sobie na cienkie aluzje i zabawne wrzutki, które krążyły potem po internecie.

 

Po zakończeniu leczenia w Niemczech Nawalny ogłosił, że wraca do Rosji. W międzyczasie rosyjskie władze wystawiły za nim list gończy, a służba więzienna zawnioskowała o odwieszenie wyroku w jednym ze sfabrykowanych procesów. Nawalny nie przestraszył się, bo nie mógł. W logice swojej opowieści, w której jest superbohaterem cyfrowej ery multimediów, nie można okazywać strachu i słabości i nie mógł dać się wypchnąć z kraju. Emigracja jest wygodna, chociaż niekoniecznie bezpieczna, o czym przekonali się Siergiej Skripal i jego córka. Ale z emigracji nie da się w Rosji robić polityki, jak pokazują przykłady Garriego Kasparowa i Michaiła Chodorkowskiego. Chociaż w liberalnym segmencie rosyjskich mediów króluje przede wszystkim negatywne porównanie do Swiatłany Cichanouskiej.

W opowieści, którą kreują Nawalny i jego środowisko, jak refren w ostatnich dniach powtarza się twierdzenie, że jest to obecnie polityk numer dwa w Rosji, a właściwie jeden z dwóch. Ten drugi to oczywiście Putin. Nikt inny poza tą dwójką nie posiada politycznego sprawstwa. Putin to Putin, a Nawalny to anty-Putin, w personalistycznym reżimie autorytarnym jest personalistyczna opozycja. W skłonnej do manicheizmu rosyjskiej kulturze taka dualistyczna wizja, w której Putin ma wyraźnie symbolizować zło i ciemność, a Nawalny dobro i światło, mogłaby się okazać niezwykle nośna, ale sugestywna opowieść Nawalnego (i o Nawalnym) napotyka pewne trudności.

Przygody na wojnie z rzeczywistością [rozmowa z Peterem Pomerantsevem]

Właściwie od początku swojej błyskotliwej kariery politycznej, która rozwijała się w warunkach podłego i groźnego (dla życia) autorytaryzmu, Nawalny mierzy się z zasadniczym problemem – brakiem masowej sympatii. Badania pokazują, że wydarzenia z jego udziałem, jak sierpniowe otrucie, zwiększają jego rozpoznawalność i proporcjonalnie poparcie dla jego działalności politycznej, ale zadziwiająco proporcjonalnie rośnie też elektorat negatywny – aż 50 proc. respondentów nie popiera działalności Nawalnego, przy 20 proc. poparcia. Nie umknęło uwadze obserwatorów, że otrucie Nawalnego w sierpniu nie wywołało masowych protestów i nie da się tego wytłumaczyć jedynie pandemią, która dała Kremlowi pretekst, by zakazać jakiejkolwiek aktywności protestacyjnej. Kiedy na początku lipca w Kraju Chabarowskim zatrzymano gubernatora Siergieja Furgała, w Chabarowsku zaczęły się regularne i masowe demonstracje w jego obronie. Zresztą pod koniec lipca (jeszcze przed otruciem Nawalnego) niezależne Centrum Lewady poprosiło respondentów, by nazwali polityków, do których mają największe zaufanie. Siergiej Furgał, o którym przed zatrzymaniem niewiele osób w Rosji w ogóle słyszało, został wskazany przez 3 proc. osób, Nawalny przez 2 proc. Mimo że w odróżnieniu od Furgała swoją obecność na scenie politycznej budował konsekwentnie od dobrej dekady. Z innego badania Lewady (opublikowanego pod koniec grudnia, a więc już po publikacji wyników śledztwa Bellingcata i The Insider) możemy się dowiedzieć, że 30 proc. Rosjan uważa, że otrucie polityka było jego własną inscenizacją, 19 proc., że to prowokacja zachodniego wywiadu, 15 proc., że to Kreml próbował się Nawalnego pozbyć.

W tym kontekście pojawia się pytanie, po co w ogóle Kreml miałby Nawalnego truć. Poza tym oczywiście, że Kreml w ciągu dwóch dekad władzy Putina zdążył uczynić trucie swoich oponentów i wyimaginowanych wrogów tradycją. Jednak cyfry, jakie Nawalny osiąga w sondażach, są znaczące, jeśli weźmiemy pod uwagę, że swoją polityczną działalność prowadzi w skrajnie niesprzyjających warunkach, w systemie, w którym nie ma równego dostępu do mediów, nie ma pluralizmu ani politycznej konkurencji. Nawalnemu udało się zbudować prężną organizację, ma działaczy i swoje sztaby w wielu regionach Rosji, a jego internetowe publikacje mają ogromne zasięgi. Wideośledztwa, demaskujące korupcję na najwyższych poziomach władzy, które przygotowuje ekipa Nawalnego, zbierają wiele milionów odsłon. Jedno z nich, poświęcone byłemu prezydentowi Dmitrijowi Miedwiediewowi (37 mln odsłon na YT!), doprowadziło wiosną 2017 roku do masowych protestów.

Propagowane przez Nawalnego „mądre głosowanie” przynosi pewne efekty w pozbawianiu Jednej Rosji większości w organach władzy lokalnej, a w tym roku będzie najprawdopodobniej strategią opozycji w wyborach do Dumy Państwowej. To wystarczająco dużo, by być traktowanym jako śmiertelne zagrożeniem dla systemu. „Wyzerowanie” kadencji Putina jedynie odłożyło w czasie problem transferu władzy i dużo spekuluje się o tym, że w najbliższym czasie Kreml jakieś kroki w tej sprawie poczyni. Beneficjenci Putinowskiego reżimu są zainteresowani tym, by w nowym podziale władzy uszczknąć coś więcej dla siebie, ale przede wszystkim, by system się nie zawalił. Nawalny ze swoim kapitałem politycznym w sytuacji wahnięcia całej tej topornej i jednocześnie delikatnej konstrukcji, jaką jest reżim Putina, mógłby wywołać nieprzewidziane turbulencje.

Na razie jednak system trwa i choć widać słabość, nie widać katastrofy. Jedną z oznak słabości jest to, że od dobrych kilku lat, mniej więcej od czasu, kiedy Władysław Surkow nie zdołał sprawnie wyreżyserować przedstawienia pod tytułem „Aneksja południowo-wschodnich obwodów Ukrainy”, rosyjska władza nie potrafi wytworzyć nowej atrakcyjnej narracji. Mimo że na Kremlu zdają sobie sprawę, że jest na nią ogromne zapotrzebowanie. Krym wyblakł już w masowej wyobraźni, trwa przewlekły kryzys ekonomiczny, pogłębiony przez pandemię. Ale reżim, w odróżnieniu od Nawalnego, poza opowieścią ma jeszcze w zanadrzu aparat represji. Trickstersko-superbohaterska opowieść Nawalnego na lotnisku natknęła się na tępe policyjne pałki, dzień później w pozbawionym jakichkolwiek pozorów uczciwości sądzie opozycjonista dostał 30 dni aresztu. Bańka oczekiwań związanych z powrotem Nawalnego do kraju szybko pękła, zostało to co zwykle: represje i nadzieja, że dojdzie do jakiegoś przełomu, że mobilizacja społeczna osiągnie masę krytyczną. Ale ta bańka rośnie i pęka na zmianę od wielu lat wewnątrz innej bańki: liberalnej, przeważnie wielkomiejskiej rosyjskiej opozycji i nadzieje na to, że to właśnie sprawa Nawalnego przeważy szalę, są raczej płonne.

Rosja: System władzy się zacina

Sympatycy Nawalnego podkreślają, że wrócił do Rosji w innej randze, w randze polityka, który dostał ewidentne wsparcie Zachodu, że ma bezpośredni kontakt z zachodnimi liderami. Trudno sądzić, czy w dzisiejszej Rosji jest to jakakolwiek solidna gwarancja zachowania życia, ale na pewno nie uchroni Nawalnego przed więzieniem, jeśli reżim zdecyduje się go posadzić. Kiedy Nawalnego otruto, jako wyjaśnienie przytaczano sytuację po wyborach w Białorusi. Kreml miał się przestraszyć podobnej wielkiej społecznej mobilizacji. Ale oznak mobilizacji o takiej skali w Rosji jak nie było, tak nie ma, a białoruski przykład zdaje się po kilku miesiącach mówić, że jeśli masz monopol na przemoc i lojalne resorty siłowe, to nic się nie wydarzy. Zachodnie media chętnie kreują Nawalnego na anty-Putina, powtarzając jego własną narrację i narrację sympatyzujących z nim liberalnych mediów, ale nie ma to dużego przełożenia na sytuację w Rosji, tak jak różne wyrazy zachodniej solidarności nie obaliły Łukaszenki.

Typowa dla naszych czasów kompulsja pamięci i upamiętniania, myślenia o rzeczywistości w kategoriach tego, jak będziemy ją wspominać, podpowiadała, by powrót Nawalnego na zaś określać jako historię dziejącą się na naszych oczach. Jednak powrót Nawalnego z Berlina do Moskwy może z perspektywy czasu równie dobrze okazać się wielkim wydarzeniem, co wielkim zmyśleniem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij