Jak szybko topnieje lód na naszej planecie? Za szybko. Obserwujemy właśnie początek końca świata, jaki znamy. Na własne życzenie. Rozmowa z drem Jakubem Małeckim i Julitą Mańczak, autorami książki „Początek końca? Rozmowy o lodzie i zmianie klimatu”.
Joanna Wiśniowska: Lodowce oddychają?
Jakub Małecki: Jak najbardziej. Lodowce żyją, to coś, co odróżnia je od wszystkich innych rodzajów lodu, jakie mamy na świecie. Lód, gdy staje się wystarczająco gruby, rozpoczyna sam z siebie deformować się, jak wielki naleśnik albo masa ciepłego miodu spływa wzdłuż dolin. To początek życia lodowca. A oddech lodowca dla mnie to jego roczny cykl życia, kiedy zimą przybiera na wadze, staje się grubszy, ponieważ przykrywa go gruba warstwa śniegu. To jest jego wdech.
A wydech?
Jakub: Latem, gdy cały śnieg topnieje, to tak jak nasza klatka piersiowa – opada, tak samo powierzchnia lodowców. Ten pojedynczy oddech to dla nas jeden ludzki rok.
czytaj także
Lodowce śpiewają?
Jakub: Jeden z gości w naszej książce Początek końca? Rozmowy o lodzie i zmianie klimatu, himalaista Piotr Pustelnik twierdzi, że śpiewają. Ja mogę potwierdzić, że trzeszczą i wydają z siebie bardzo różne odgłosy. Pęknięcia, trzaski, grzmoty, to zależy od tego, jak bardzo żywy jest dany lodowiec, jak szybko się porusza, a także od wielu innych czynników. Więc potrafię sobie wyobrazić, że można uznać te dźwięki za śpiew.
Lodowce są w ciągłym ruchu?
Jakub: Absolutnie, bez przerwy się poruszają. Nigdy się nie zatrzymują, a w tym ruchu są niezwykle konsekwentne, ponieważ robią to od setek albo tysięcy lat. Nieustannie prą naprzód. Dzięki temu mogą nawet przenosić góry. Dosłownie.
Jaką substancją jest lód?
Jakub: Lód ma bardzo wiele twarzy. Pozornie jest niezwykle twardy, jak beton, ale jeżeli działa na niego odpowiednio duże ciśnienie, jak na spodzie lodowców, to zaczyna się uplastyczniać i wtedy przypomina miód. Może być zupełnie przezroczysty, błękitny albo szary. Wszystko zależy od tego, jak wygląda jego powierzchnia. Czy jest gładziutka jak szkło, czy chropowata, tak że lodowce mogą przybierać niesamowite spektrum różnych postaci. W zależności od tego, jak dany lodowiec jest oświetlony w ciągu jednego dnia, rano może wyglądać tak, a wieczorem inaczej. To niesamowity twór, który dostarcza wyjątkowych wrażeń estetycznych.
Czyli lodowce różnią się od siebie?
Jakub: Każdy lodowiec jest inny i każdy, jak człowiek, ma swoją własną twarz. Lodowce przypominają ludzi, jedne są małe, inne zabrudzone rumoszem skalnym, a jeszcze inne popękane niczym zmarszczki na czole czy kurze łapki. Wszystkie są od siebie różne, każdy płynie z własną prędkością, każdy ma własną historię do opowiedzenia. Nawet te sąsiadujące ze sobą mogą zachowywać się inaczej – jeden prze do przodu, awansuje, czoło postępuje w dół doliny, a lodowiec przyrasta. W tym czasie jego sąsiad – wydawałoby się, że podobny – może wręcz się kurczyć. Nie ma stuprocentowych podobieństw między lodowcami i to jest fascynujące.
Do lodowców się mówi?
Jakub: Pewnie, że tak! W końcu jesteś w terenie, gdzie nie ma ludzi. Ty i twoja mała grupka to jedyne osoby w promieniu wielu kilometrów. To poczucie izolacji i braku ludzi dookoła sprawia, że do lodowców można gadać. Często mi się to zdarza. Za każdym razem, gdy jestem tam i oddalę się od swojej grupy asystentów, to zamieniam sobie kilka słów z moim ulubionym lodowcem Svenem.
O czym?
Jakub: Jesteśmy starymi przyjaciółmi, znamy się od dawna, ja znam go chyba lepiej niż on mnie. To ja wydzieram z niego jego wszystkie tajemnice podczas prowadzenia badań. Ale kurtuazyjnie zawsze zapytam, co u niego słychać, jak mu minął rok, i informuję go o tym, jaki jest jego stan zdrowia. A jest coraz gorzej.
Julita, ty masz mniejsze doświadczenie w przebywaniu wśród lodowców, ale czy tobie też już zdarzyło się z nimi rozmawiać?
Julita Mańczak: Oczywiście. Nie mogło być inaczej, skoro to Kuba wprowadzał mnie w świat lodowców. Sam początek przygody na Spitsbergenie określił, w jakim duchu będzie przebiegała cała wyprawa – Kuba przedstawił mnie lodowcowi i na odwrót, a wszystko odbyło się w uroczystej atmosferze. To był Sven, chyba najbardziej nieśmiały i skromny osobnik, jakiego miałam przyjemność poznać, i właśnie jego szczególnie ukochałam. Podczas dalszych wędrówek zaskoczyło mnie, że w obrębie jednej zatoki lodowce mogą się tak różnić. Widzieliśmy niezwykle imponujące okazy, spektakularne, jakie znamy ze zdjęć – z wysokimi klifami, cielące się, wydające dźwięki – ale większość jest bardziej kameralna, dyskretna i cicha. Mnie ten drugi typ przypadł do gustu. Jest coś niesamowicie kojącego w przebywaniu w ich otoczeniu.
Drzewa giną przez ekstremalne warunki klimatyczne [fragment książki „Koniec lodu”]
czytaj także
Zaskoczyło cię, że tak na pozór surowa kraina tętni życiem?
Julita: Tak, to była jedna z większych niespodzianek. Byłam przygotowana na krajobraz stworzony w mojej wyobraźni – jak wspomniałaś – surowy, nieprzyjazny, w którym będzie raczej monotonnie. Okazało się, że różnorodność tamtejszego życia jest niezwykle bujna, i to nie tylko w arktycznych wodach. Chodzi mi o życie w mikroskali, którego w pierwszej chwili się nie zauważa i które łatwo pominąć. Na szczęście Kuba zwracał na nie moją uwagę, pokazując np. minidębiki, mikrolasy albo grzyby, które na Spitsbergenie są większe niż te maleńkie drzewa. Jeżeli tylko ma się kogoś, kto podpowie, jak patrzeć, okazuje się, że życie w surowym, arktycznym klimacie można dostrzec na każdym kroku. I jest ono bardzo inne od tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni w bliższych nam szerokościach geograficznych.
A inne to jakie?
Julita: Płynie w innym rytmie i często operuje inną skalą czasu. Lodowce, jak wspomniał Kuba, poruszają się, ale w tempie niezauważalnym na pierwszy rzut oka, ich jeden oddech trwa nasz cały rok. Często sama łapię się na tym, że moje oko najbardziej przykuwa to, co porusza się i funkcjonuje w moim rytmie – ptak, pies, krokus. A w arktycznym krajobrazie wydaje się, że wszystko stoi i jest niezmienne. Mamy zresztą tendencję, żeby kwestie związane z geologią traktować jako stałe, od zawsze i na zawsze obecne w naszym otoczeniu. Tymczasem lodowce są dobrym przykładem na to, że wiele może się dziać poza naszą percepcją. Właśnie to mam na myśli, gdy mówię o innym życiu, płynącym swoim rytmem. Dostrzeżenie go wymaga wyhamowania, pochylenia się, przystanięcia na dłuższą chwilę. W nagrodę możemy doświadczyć bardzo otwierających i wzruszających chwil. Nie mieliśmy możliwości odbycia wyprawy w takich spektakularnych warunkach jak np. helikopterem, musieliśmy po prostu maszerować, przebyć wszystko na własnych nogach. Ale właśnie to było zbawienne dla wyprawy. Z lotu ptaka zobaczy się wiele, ale nie dostrzeże się wszystkich niuansów, które pozwalają poczuć rytm życia Arktyki.
Czy to, o czym mi opowiadacie, to polarny bakcyl?
Julita: Ja na pewno go złapałam, ale czym on jest – trudno mi powiedzieć. Spitsbergen to miejsce, w którym czułam się bardzo szczęśliwa. Nigdy wcześniej nie znalazłam się w przestrzeni, w której ślad człowieka byłby tak znikomy. Podczas moich podróży w inne części świata zazwyczaj to człowiek z wytworami swojej kultury był na pierwszym planie – poznawałam podstawowe wyrazy, historię, zwyczaje. A na Spitsbergenie dominuje pozaludzka przyroda – człowiek jest jedynie gościem. To obszar, w którym króluje dzika przyroda, więc moja uwaga zaczęła się koncentrować tylko na niej. Było to bardzo uwalniające – jakiś rodzaj ulgi, że nie muszę skupiać się na nas samych, na ludziach. Być może właśnie wtedy złapałam polarnego bakcyla.
A jak to jest mieć takiego bakcyla dłużej?
Jakub: Pierwszy raz pojechałem na Spitsbergen do Arktyki, gdy miałem 22 lata, po trzecim roku studiów. Gdy wysiadłem z samolotu, nagle zachciało mi się płakać. Tyle książek wcześniej przeczytałem o polarnych podróżach, o bohaterskich podróżnikach sprzed wieku, którzy bardzo często życiem płacili za to, żeby odkrywać nowe przejścia dla żeglugi czy zdobywać dotąd niezbadane tereny. Dużo wiedziałem o ludzkiej historii polarnych wypraw, więc kiedy pierwszy raz mogłem wziąć w płuca to polarne powietrze, to naprawdę zakręciła mi się łza w oku. Gdy już dotarliśmy do zatoki Petunia, miejsca, gdzie swoje badania prowadzi Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu, to był drugi taki moment. Zareagowałem podobnie, znałem tę zatokę ze zdjęć, z opowieści naszych uniwersyteckich polarników. Byłem bardzo szczęśliwy, że mogę tam w końcu być i ja. Nie mogę powiedzieć, że w konkretnym momencie złapałem tego bakcyla. On był, zanim jeszcze tam pojechałem.
To na czym on polega?
Jakub: Gdy jest się tam, człowiek porządnie się zmęczy, po dwudziestu godzinach wędrówek trafi w końcu do bazy i może zjeść coś ciepłego – choćby ryż z cynamonem – to wtedy czuje się, że się żyje. Te wyprawy są zbawienne dla ciała, dla duszy. Pozwalają odetchnąć od tego, czym jesteśmy tutaj otoczeni, od zwykłego życia. Niezależnie od tego, co robimy gdziekolwiek indziej, w porównaniu z życiem w Arktyce jest to zupełnie zwyczajne. Nawet jeśli się jest królem popu i koncertuje po całym świecie.
Po co właściwie przejmować się lodowcami, które są tak daleko?
Jakub: Dlatego że wszystko to, co dzieje się złego z lodowcami, odczujemy również my, czasem pośrednio. Lodowce spełniają mnóstwo bardzo ważnych funkcji dla całej planety. Wśród tych kilku najważniejszych jest to, że lód kontroluje poziom morza na całym świecie. Obecnie woda, która jest skupiona w lodzie na lądach, po całkowitym stopieniu tego lodu, odpowiadałaby wzrostowi poziomu morza o jakieś 66 metrów. Wyobraźmy sobie, że nagle stopiły się lądolody na Grenlandii i Antarktydzie, wówczas poziom morza byłby tak wysoki, że wybrzeże mielibyśmy w Bydgoszczy, Toruniu czy północnej Wielkopolsce. To nie stanie się z dnia na dzień, ale jesteśmy na dobrej drodze, żeby osiągnąć kilkadziesiąt centymetrów wzrostu poziomu morza do końca wieku, co stanowić będzie zagrożenie dla wielu obszarów nadmorskich, w tym w Polsce. To pierwsza rzecz, dla której świat powinien interesować się lodem.
Jaka jest kolejna?
Jakub: Lodowce górskie, które znajdują się w górach, na terenach, gdzie mieszkają ludzie – jak Himalaje, Alpy czy Andy – dostarczają mnóstwa wody na potrzeby spożywcze czy przemysłowe. Dla setek milionów ludzi lodowce to istotne źródło wody w ich rzekach. Jeśli tej wody zabraknie, może mieć to przykre konsekwencje dla lokalnych społeczności. Pierwsze zwiastuny tego już widzimy. Niektóre społeczności w Azji czy Ameryce Południowej są odcinane od wody roztopowej, która dawała rolnikom wodę w okresie letnim, gdy nie pada deszcz. Szczególnie w takich klimatach, gdzie mamy pory suche i deszczowe, lodowce w porach suchych były tym, co ratuje lokalne rolnictwo, a tym samym te lokalne społeczności.
A kwestia wpływu na ocieplenie klimatu?
Jakub: Też. Lód jest jasny i odbija energię słoneczną. Więc gdy jest dużo lodu na Ziemi, a mówię tutaj przede wszystkim o lodzie na morzu – ale i lodowcach, i lądolodach – odbija się dużo energii i Ziemia nie ogrzewa się tak bardzo. Gdy zabraknie lodu, Ziemia pochłaniać będzie mnóstwo dodatkowej energii i się nagrzewać. Sami sobie zapewniamy ocieplenie klimatu. Wymieniłem trzy najważniejsze kwestie, ale oprócz tego jest ich cała masa – np. lodowce kontrolują geochemię swoich okolic, są siedliskiem dla niezliczonej ilości niewielkich organizmów.
czytaj także
Julita: Pytanie o to, dlaczego mamy przejmować się zjawiskami zachodzącymi tak daleko, dotyka dwóch ważnych problemów – naszej wyobraźni i skali pewnych procesów. Jeżeli coś dzieje się w skali globalnej, często wydaje nam się, że właściwie to nas nie dotyczy, bo rozmywa się w na pozór wielkiej przestrzeni. Dopóki nie poczujemy efektów na własnej skórze, trudno będzie nam zdać sobie sprawę, że to „coś” dotyczy również nas samych. Tymczasem Ziemia wcale nie jest taka ogromna, jak się wydaje. Właściwie wszyscy mieszkamy w jednym małym domku.
Porównajmy tę sytuację do życia w bloku. Jeśli u sąsiada, który mieszka nade mną, cieknie woda, to w końcu przecieknie również do mnie i ja też będę mieć problem. Nie jesteśmy w stanie zamurować się w naszych krajach czy lokalnych wspólnotach i nie zwracać uwagi na to, co dzieje się globalnie z klimatem. To nasz wspólny interes, a konsekwencje zaniechań w jakimś stopniu dotkną każdego. Podziały krajowe czy ideologiczne nie będą miały znaczenia. Czas najwyższy zdać sobie z tego sprawę.
Ale lód ma dość zły PR, ludzie raczej nie patrzą na niego z sympatią.
Jakub: Protestuję!
Nie mówię o wszystkich.
Julita: Kraina lodu robi się popularna! W pewnym momencie połowa dzieci na świecie chciała być Elsą!
Jaka jest całkowita powierzchnia lodu na świecie?
Jakub: 16 milionów kilometrów kwadratowych, czyli ponad 10 proc. lądów.
A jak szybko topnieje nam lód?
Jakub: Za szybko. Nie daje nam zbyt wiele czasu na reakcję. Dziś wyczytałem, że pozostało nam 8 proc. budżetu węglowego. To taka ilość dwutlenku węgla, którą jeszcze możemy wyemitować do atmosfery, żeby nie podgrzać jej o 1,5 stopnia względem czasów przedprzemysłowych. Czyli możemy wyemitować jeszcze tylko 8 proc. hipotetycznej, krytycznej ilości CO2, bo 92 proc. już wyemitowaliśmy. Nie ma za dużo czasu na reakcję.
Lód topnieje tak szybko, że w wielu regionach świata lodowce znikają, a duża ich część już zniknęła. Mieliśmy parę głośnych eventów – pogrzebów lodowca, na Islandii albo w Szwajcarii. Te akcje zwróciły uwagę mediów, opinia publiczna się zainteresowała, ale można było odnieść wrażenie, że oto znikają dopiero pierwsi przedstawiciele lodowców. A prawda jest taka, że w ciągu ostatnich dekad zniknęło ich bardzo wiele. Małe przestały istnieć, a duże stają się średnimi, te z kolei zaczynają być małe i w końcu jeden po drugim będą znikać w wielu obszarach świata, jeżeli dalej będziemy wpuszczać tyle dwutlenku węgla do atmosfery. Jeśli emisja CO2 będzie przyrastać, to do końca wieku np. w Alpach zostanie nam kilka procent lodu, który mamy dzisiaj, w Himalajach może jedna trzecia. Lodowce podbiegunowe, tam, gdzie prawie nikt nie mieszka, zachowają ogromną część swojej współczesnej objętości, np. 50–80 proc.
Ile grubości każdego roku tracą lodowce?
Jakub: Uśredniając, to około metra grubości dla całych lodowców górskich. To niezwykle szybkie tempo, coś, co jeszcze pół wieku temu było nie do pomyślenia. Ale na ich czołach straty mogą dochodzić nawet do 10 i więcej metrów.
To jak przyczyniamy się do ich topnienia?
Jakub: Jesteśmy ludźmi i żyjemy w cywilizowanym świecie, który wymaga tego, żeby się przemieszczać z miejsca na miejsce, żeby być on-line. Żeby pracować, musimy korzystać z energii, żeby jeść – też. Uzależnienie od energii jest wpisane w nasze człowieczeństwo. Dlatego przyczyniamy się do topnienia lodowców. Nie ma ludzi bez winy, ja też emituję mnóstwo CO2 do atmosfery, nasza gospodarka jest przecież oparta na węglu.
czytaj także
Jeżeli dalej będziemy korzystać przede wszystkim z węgla, dalej będziemy bardzo szkodzić lodowcom i całemu środowisku. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo ogólna odpowiedź, ale nawet zamawiając towary z Chin, które przypływają do nas statkami, dodatkowo podnosimy nasz ślad węglowy. Gdy kupujemy egzotyczne owoce, ślad węglowy też rośnie. Ja też przecież jem pomarańcze, ale w miarę możliwości i potrzeb warto korzystać z tego, co ma niski ślad węglowy.
Uporczywie robimy wszystko, żeby to przyroda się do nas dopasowała, a nie my do niej?
Julita: Robimy wszystko, żeby nieustannie rosnąć, zużywając ograniczone zasoby Ziemi. I przyszedł moment, w którym staje się jasne, że dalej tak nie pociągniemy. Bezrefleksyjne traktowanie ziemskich dóbr jako naszej wyłącznej własności musi się zmienić. Choć jak zawsze „diabeł tkwi w szczegółach”. Inaczej rzecz ma się w krajach bogatej Północy, a inaczej w biedniejszych, ale niesamowicie rozwijających się regionach Południa. Mamy teraz mówić tym ludziom, z perspektywy nasyconych społeczeństw, że my już nakonsumowaliśmy się tyle, że trochę się popsuło, więc wy teraz wciśnijcie pauzę, żyjcie inaczej i nie popełniajcie naszych błędów? To nie jest żadne rozwiązanie, bo kraje najuboższe nie mogą być pozostawione same sobie – redystrybucja dóbr, redukowanie społecznych nierówności to tematy silnie związane ze zmianą klimatu.
Wracając jednak do sedna, na pewno niezaprzeczalny jest fakt, że musimy już, teraz, od razu ograniczyć emisje gazów cieplarnianych. Dlatego tak ważne jest, abyśmy wywierali wpływ na ludzi, którzy nami rządzą – niech pracują nad odpowiednimi regulacjami i podejmują odpowiedzialne decyzje, niech inwestują w rozwój innowacyjnych technologii, które wesprą ludzkość w dążeniu do zerowych emisji.
To znaczy, że też potrzeba nam nowej wrażliwości, coś musimy sobie w głowie poprzestawiać?
Julita: Byłoby pięknie, ale czy szybka zmiana nawyków jest możliwa? Wielu sceptycznie podchodzi do takiego scenariusza. Wystarczy spojrzeć na nasze własne podwórko: wycinki lasów w Polsce czy wymieranie gatunków ptaków gniazdujących w naszym kraju. Jeżeli w mikroskali nie potrafimy zbudować wrażliwości na inne istoty i wycinamy drzewa, bo spadają z nich liście brudzące naszą kostkę brukową, to daleko nie zajdziemy.
Myślę, że zmiana musi polegać nie tylko na opracowaniu metod ograniczania emisji gazów cieplarnianych, ale również na zwróceniu uwagi na inne istoty, które żyją z nami i wokół nas. Chciałabym żyć w świecie, w którym wypracowaliśmy metodę wspólnego istnienia – takiego, które nie opiera się wyłącznie na przekonaniu o tym, że jako ludzkość mamy prawo dowolnie wszystkim dysponować, bo jesteśmy silniejsi.
To może wszyscy powinniśmy wybrać się do Arktyki lub Antarktyki, żeby przestać się czuć wyjątkowymi i zrozumieć swoje miejsce w szeregu?
Julita: Gdybyśmy się tam wszyscy wybrali, to dopiero byłaby katastrofa. Oczywiście, byłoby wspaniale, gdyby każdy mógł przeżyć takie chwile, jakich my doświadczyliśmy, ale myślę, że tego rodzaju doznania, ochłonięcia z antropocentrycznej perspektywy, nie muszą się wydarzyć wyłącznie w Antarktyce. Poznając nawet swoje najbliższe okolice, można wzbudzić w sobie tego typu uczucia i emocje. To wcale nie musi się wydarzyć na krańcu świata. Warto otworzyć się na inny sposób patrzenia, spróbować przyłożyć do oka (czy ucha) inną soczewkę. Do tego właśnie chcieliśmy zachęcić w naszej książce.
Zdanie, które przywołujecie w swojej książce, wydaje się do tego kluczem: „Jeśli czegoś nie znamy, to nie pokochamy. Jeśli nie pokochamy, to nie ochronimy”.
Jakub: To niezwykle prawdziwe. Tym pierwszym krokiem, żeby coś pokochać i ochronić, jest zrozumienie. Takie trudne zagadnienia, szczególnie te, z którymi na co dzień się nie spotykamy i których nie doświadczamy, jak lód, lasy deszczowe czy rafy koralowe, trzeba najpierw poznać. Nasza książka robi krok w taką stronę, jeśli chodzi o lód.
Czyli nie straszycie?
Jakub: Nie. Przede wszystkim chcieliśmy zaciekawić tym tworem, bo lód jest naprawdę fascynujący. Mamy nadzieję, że ta nasza książka skłoni kogoś, żeby odbył kiedyś glacjalną podróż, chociażby w Alpy czy do Skandynawii.
A czym jest konsumpcja krajobrazu, o którym mowa w książce?
Julita: Wciąż dominuje przekonanie, że dobre życie czy sukces objawiają się tym, że mamy czegoś więcej, np. że podróżujemy więcej, ale też, że mamy większe domy, droższe samochody i ogólnie więcej posiadamy. Wyobrażam sobie, że inny pomysł na ludzki dobrostan jest osiągalny. Nie mam na myśli skrajnej rezygnacji ze wszystkiego – jak wspomniał Kuba, jesteśmy jako ludzie wręcz uzależnieni od energii, ale znalezienie jakiegoś złotego środka. Nie sądzę, aby wynalezienie rewolucyjnej technologii załatwiło sprawę, a my będziemy kontynuowali business as usual. Myślę, że to jest lekcja do odrobienia – znalezienie takich form spędzania wolnego czasu i takich pomysłów na dobre życie, które nie będą skupione tylko na konsumowaniu. Być może pandemia – paradoksalnie – podsunie parę takich pomysłów.
Nasze podejście do natury ma odzwierciedlenie także w języku, którego używamy?
Julita: Ciągle kręcimy się wokół tego samego, czyli stawiania ludzi na pierwszym miejscu. Wydzielamy się spoza natury, mówimy, że jest „jakaś natura”, a poza nią są ludzie. To buduje poczucie bycia ponad, na szczycie piramidy. A w istocie tak nie jest. Jesteśmy częścią przyrody. Wszystko, co dzieje się z pozaludzką naturą, dotyczy i nas. Nie jesteśmy w stanie się z tego kręgu wyłączyć. Inna sprawa to popularne wojenne narracje dotyczące ludzkiego kontaktu z dziką przyrodą.
W książce zaprezentowaliście wizję tego, jaki scenariusz czeka nas, jeśli nie zadziałamy.
Jakub: Scenariusz był eksperymentem myślowym, zrobionym po to, żeby czytelnikom i czytelniczkom uświadomić, że jesteśmy w jednym wielkim systemie naczyń połączonych. Że wszystko oddziałuje na siebie, co jest charakterystyczne dla układów zamkniętych, a takim układem jest nasza planeta. W naszym scenariuszu dywagujemy sobie, co mogłoby się stać, gdybyśmy dalej pompowali mnóstwo gazów cieplarnianych do atmosfery. Rozmawiamy o takich rzeczach jak wytapianie pewnych zagrożeń biologicznych z wieloletniej zmarzliny czy wzrost poziomu wód, który zagraża np. Wenecji, bo ta jest dewastowana przez pochłaniające ją morze. To się nie musi zdarzyć, ale może.
Czy to, co się dzieje, to już początek końca?
Julita: Gdy podczas naszego pierwszego spotkania zadałam to pytanie Kubie, on odpowiedział, że na pewno widzimy początek końca świata, jaki znamy. I to jest chyba najlepsza odpowiedź. Nasuwa się jednak kolejne pytanie: czy będzie to katastrofa, czy po prostu zmiana?
***
dr Jakub Małecki – wykładowca na geowydziale Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Badacz lodowców, przede wszystkim na arktycznym Spitsbergenie. Adwokat lodu poprzez blog Glacjoblogia.
Julita Mańczak – współzałożycielka i redaktorka naczelna magazynu TUU. Absolwentka filologii hiszpańskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz studiów podyplomowych w Europejskiej Akademii Dyplomacji w Warszawie. Studentka Szkoły Ekopoetyki przy Instytucie Reportażu w Warszawie.