Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Sztuczna inteligencja dla wszystkich

Sztuczna inteligencja jest zbyt ważna, by pozostawić ją siłom wolnego rynku. I zupełnie nie chodzi tu o tantiemy dla twórców.

Badacz, artysta multidyscyplinarny
AI

Debata o sztucznej inteligencji skupiła się na niewłaściwym pytaniu. Podczas gdy my, artyści, twórczynie, pisarki i pisarze, muzycy, projektantki i projektanci, spieramy się o tantiemy i rekompensaty z tytułu praw autorskich, umyka nam głębszy kryzys: AI stała się infrastrukturą poznawczą naszej epoki, lecz pozostaje zamknięta w rękach prywatnych podmiotów, które czerpią zyski z kolektywnej ludzkiej kreatywności, oddając w zamian jedynie małe okruchy.

Propozycje wysuwane przez organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi – modele podziału przychodów, systemy licencyjne i dystrybuowanie dywidend – wydają się postępowe, lecz tak naprawdę maskują bardziej wyrafinowaną formę eksploatacji. Systemy te nie kwestionują tego, kto kontroluje AI; jedynie negocjują warunki naszego wyzysku.

Ta historia jest nam dobrze znana.

Czytaj także Google – a co my z tego mamy? Janis Warufakis

Gdy pod koniec XIX wieku elektryczność po raz pierwszy rozświetliła nasze miasta, również była wtedy kontrolowana przez prywatne monopole, które obsługiwały wyłącznie tych, którzy mogli płacić wysokie stawki. Potrzeba było dziesięcioleci postępowej organizacji, innowacji prawnych, a często także gwałtownych zmagań z korporacyjnymi monopolami, by ustanowić elektryczność jako usługę publiczną – infrastrukturę „zbyt ważną, by pozostawić ją wyłącznie siłom rynku”, jak zauważył w tamtych czasach prawnik William Boyd.

Dziś stoimy na podobnym rozdrożu. Podobnie jak w przypadku elektryczności infrastruktura AI wykazuje potężne efekty sieciowe i wymaga ogromnych inwestycji kapitałowych – z których znaczną część finansuje się publicznie poprzez granty badawcze, ulgi podatkowe i kontrakty rządowe. Jednak podobieństwa z elektrycznością sięgają głębiej niż kwestie ekonomiczne. Prawnicy coraz częściej mówią o tzw. prawach algorytmicznych – jest to zasada, zgodnie z którą znaczący udział w życiu nowoczesnego społeczeństwa demokratycznego wymaga dostępu do narzędzi poznawczych kształtujących informacje, możliwości i zaangażowanie obywatelskie.

Od prawa do dostępu społeczności wiejskich do sieci telefonicznej aż po uznanie dostępu do internetu za warunek wstępny korzystania z możliwości edukacyjnych – nasza doktryna prawna dostrzega, że infrastruktura kształtuje uczestnictwo obywatelskie i wolność. AI stanowi kolejną odsłonę tej zasady. Gdy zgłoszenia osób ubiegających się o pracę są filtrowane przez AI – albo gdy decyzje o przyznaniu kredytu lub odmowie jego udzielenia zależą od algorytmicznych ocen – wykluczenie z dostępu do AI staje się jednocześnie wykluczeniem z pełni obywatelstwa. Tak jak elektryczność stała się niewidzialną infrastrukturą napędzającą przemiany gospodarcze XX wieku, tak AI staje się infrastrukturą poznawczą XXI wieku. Argument o AI jako usłudze publicznej staje się więc nie tylko kwestią polityki gospodarczej, ale konstytucyjną koniecznością.

Infrastruktura AI jest trenowana na podstawie zbiorowej wiedzy. Gdy więc systemy AI uczą się programowania, analizując repozytoria GitHub, czerpią wartość z pracy programistów; gdy automatyzują analizy prawne na podstawie dokumentów sądowych, konkurują z prawnikami. Jednak eksploatacja wykracza daleko poza sferę zawodową – obejmuje całość ludzkiego życia. Systemy AI uczą się nawigacji dzięki trasom milionów dojeżdżających do pracy; opanowują logistykę dzięki trasom pracowników platformowych; poznają zachowania konsumentów na podstawie każdego zakupu i kliknięcia monitorowanego przez cyfrowy kapitalizm. Uczą się nawet naszych relacji społecznych i stanów emocjonalnych na podstawie tego, co piszemy, i tego, jak naciskamy klawisze.

Rodzic pozostający w domu, którego zapytania dotyczące rozwoju dziecka trenują asystentów rodzicielskich AI, nie otrzymuje nic w zamian. Osoba starsza, której pytania o zdrowie wspomagają narzędzia diagnostyczne AI, nie dostaje żadnego wynagrodzenia. Nastolatek, którego strategie w grze uczą algorytmicznych przeciwników, nie zobaczy z tego tytułu żadnych dywidend. Za każdym razem, gdy nawigujemy, komunikujemy się, robimy zakupy lub po prostu istniejemy w przestrzeni cyfrowej, generujemy dane, które wzbogacają systemy AI będące własnością innych.

Zyski, które powstają dzięki AI, powinny wracać do wszystkich, którzy się do nich przyczynili – czyli do każdego i każdej z nas – a nie być dostępne jedynie w formie prawa do korzystania z usługi po opłaceniu miesięcznego abonamentu. Każda osoba, której aktywność w sieci, praca twórcza czy ekspresja kulturowa pomogły wytrenować te systemy, zasługuje na udział w wytworzonej wartości. Wyobraźmy sobie dywidendy AI jako formę powszechnego dochodu podstawowego, wynikającego z naszych wspólnych cyfrowych dóbr publicznych.

Czytaj także Czy sztuczna inteligencja pożre kapitalizm? Filip Konopczyński

Tak jak mieszkańcy Alaski otrzymują dywidendy z ropy naftowej – zasobów naturalnych swojego stanu, wywalczone dzięki długiej walce politycznej z koncernami naftowymi – tak każdy obywatel powinien otrzymywać dywidendy AI z wartości poznawczej czerpanej z naszego wspólnego dziedzictwa kulturowego i intelektualnego. Nie jest to kwestia dobroczynności, ale uznanie, że możliwości AI wywodzą się ze zgromadzonej wiedzy ludzkości, a nie wyłącznie z korporacyjnej pomysłowości.

Droga do powszechnych dywidend AI ujawnia sprzeczności organizacji broniących twórców, uwięzionych w korporacyjnym sposobie myślenia. Organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi mimo progresywnej retoryki są strukturalnie niezdolne do realizacji tej szerszej wizji. Co więcej, prowadzą one walkę w gruncie rzeczy bezcelową – traktując coś, co jest w istocie przejęciem infrastruktury ludzkiej wiedzy, jako zwykły spór dotyczący własności intelektualnej.

Pozostają one tym samym skupione na obronie wąskiej grupy zawodowej – artystów i pisarzy – będącej anachronicznym reliktem ich XIX-wiecznego pochodzenia, opartego na myśleniu w kategoriach interesów branży. Takie podejście staje się absurdalne w społeczeństwie, w którym członkostwo w związkach zawodowych upadło, pracownicy często zmieniają zawody, granice między profesjami się zacierają, a gospodarka platformowa rozbiła tradycyjne kategorie zatrudnienia. Organizowanie rekompensat wokół sztywnych tożsamości zawodowych to forma krótkowzroczności, która czyni te organizacje zasadniczo niezdolnymi do stawienia czoła uniwersalnej eksploatacji przez SI.

Próbują one rozwiązać problem systemowy w sposób korporacyjny – broniąc swoich członków, podczas gdy cała klasa pracująca jest po prostu cyfrowo ogołacana. Czy naprawdę możemy zastosować archaiczny model ułamków centa za kserokopię czy opłat od pustych płyt CD – te sprytne obejścia problemu rodem z innej epoki – do technologii, która zbiera całość ludzkiej wiedzy, zachowań i samej egzystencji?

Odpowiedź na to pytanie jest, oczywiście, negatywna. Nierówność skali jest tak absurdalna, że ujawnia bankructwo stopniowych reform. Nie możemy wyjść z tego kryzysu, wprowadzając jedynie drobne korekty w prawie autorskim – tak samo, jak nie dałoby się rozwiązać problemu monopoli elektrycznych poprzez negocjowanie lepszych cen świec. To, czego potrzebujemy, to ten sam rodzaj transformacji politycznej, który przekształcił elektryczność z prywatnego monopolu w infrastrukturę publiczną. Tak, jak traktujemy wodę, energię elektryczną czy drogi jako usługi publiczne, tak musimy uznać AI za infrastrukturę poznawczą zbyt istotną, by mogła pozostawać w prywatnych rękach.

Daleko tej wizji do utopii – wymaga ona przede wszystkim woli politycznej. Okno możliwości szybko się zamyka w obliczu postępów prywatnych firm i rosnącej koncentracji rynku, lecz istnieją już działające modele.

Czytaj także AI może służyć ludziom, ale nie w tym kierunku zmierza Daron Acemoglu

Paradoksalnie, najbardziej kompletnym przykładem traktowania AI jako infrastruktury publicznej mogą być Chiny. Najnowsze chińskie dokonania w dziedzinie generatywnej AI – od DeepSeek po MiniMax – są wynikiem wieloletniej strategii narodowej, współpracy sektora publiczno-prywatnego i znaczących inwestycji w talenty oraz infrastrukturę. Bank Chin ogłosił plan finansowania na poziomie tysiąca miliardów juanów (140 miliardów dolarów), aby wspierać firmy SI prowadzące badania podstawowe i proces uprzemysłowienia AI.

Bliżej nas być może najbardziej inspirujący jest projekt BigScience, który stworzył BLOOM – model językowy o 176 miliardach parametrów, pokazujący, że AI może być rozwijana jako prawdziwe dobro wspólne. BLOOM powstał dzięki pracy ponad tysiąca wolontariuszy-naukowców w projekcie koordynowanym przez startup AI Hugging Face przy wsparciu finansowym rządu francuskiego. Choć BLOOM nie osiągnął wydajności najbardziej zaawansowanych modeli komercyjnych, ta inicjatywa udowodniła wykonalność podejścia opartego na współpracy i publicznym dostępie do rozwoju AI.

Nawet w Stanach Zjednoczonych CREATE AI Act stanowi istotny krok w stronę publicznej infrastruktury AI. Niedawno wprowadzona ustawa miałaby powołać National Artificial Intelligence Research Resource (NAIRR) jako wspólną narodową infrastrukturę badawczą, która zapewniłaby naukowcom i studentom z różnych środowisk lepszy dostęp do zaawansowanych zasobów, danych i narzędzi niezbędnych do rozwoju bezpiecznej i godnej zaufania sztucznej inteligencji.

Europejska ustawa AI Act jest pierwszą poważną próbą demokratycznego zarządzania systemami AI, przez co stanowi wyzwanie dla niekontrolowanej potęgi gigantów MAMAA (Meta, Apple, Microsoft, Alphabet, Amazon). Propozycja unijnej dyrektywy w sprawie odpowiedzialności za AI, wymogi ujawniania danych treningowych w Kalifornii czy AI Safety Institute w Wielkiej Brytanii to wczesne eksperymenty w dziedzinie demokratycznego nadzoru nad AI. Choć niedoskonałe, te początki regulacji w połączeniu z rosnącą świadomością publiczną na temat społecznych skutków AI uznają infrastrukturę AI za dobro publiczne wymagające demokratycznego nadzoru, zapewniając kluczową przeciwwagę dla cyfrowego kolonializmu Doliny Krzemowej.

Te wydarzenia otwierają pewną szczelinę, lecz ta zamyka się na naszych oczach. Wybór, przed którym stanęli nasi poprzednicy w epoce elektryczności, staje dziś przed nami w odniesieniu do AI – lecz w znacznie bardziej naglących okolicznościach. Oni mieli całe dziesięciolecia na budowanie usług publicznych; my mamy być może tylko kilka lat, zanim możliwości AI i koncentracja rynku uczynią demokratyczne zarządzanie niemożliwym. Tak jak elektryfikacja społeczeństwa była zbyt istotna, by pozostawić ją w rękach magnatów-wyzyskiwaczy, tak kognifikacja cywilizacji nie może zostać oddana cyfrowym monopolistom. Infrastruktura, która będzie zasilać ludzką inteligencję dla przyszłych pokoleń, musi znaleźć się w rękach publicznych – służąc ludzkości, a nie akcjonariuszom.

Poza samą kwestią własności, publiczne usługi AI działałyby w ramach zupełnie innych bodźców niż prywatne korporacje. Mogłyby priorytetowo traktować architektury energooszczędne zamiast stawiać na samą moc obliczeniową, koordynować harmonogramy trenowania modeli z dostępnością energii odnawialnej, a także współdzielić zasoby obliczeniowe między instytucjami badawczymi, zamiast dublować energochłonne procesy treningowe dla zyskania konkurencyjnej przewagi.

W obliczu takiej przemiany spory o odszkodowania dla twórców przypominają przestawianie leżaków na Titanicu. Próbuje się stosować środki zaradcze rodem z XX wieku do problemów wieku XXI, podczas gdy fundamentalna struktura cyfrowej eksploatacji pozostaje nienaruszona.

Czytaj także Kto kontroluje sztuczną inteligencję, kontroluje przyszłość Jakub Chabik

A jednak pogarszająca się sytuacja materialna artystów jest sygnałem ostrzegawczym nadchodzących przemian społecznych – twórcy często odgrywali rolę kanarków w kopalni, jako pierwsi dostrzegając zmiany gospodarcze, które ostatecznie uderzą we wszystkich pracowników. Ta zmiana zasługuje na poważne potraktowanie, lecz z pewnością nie poprzez wąski i anachroniczny pryzmat organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, które wolą chronić swój model biznesowy, niż stawić czoła rzeczywistości.

Jeśli infrastruktura AI rzeczywiście jest „elektrycznością poznawczą XXI wieku”, to organizacje reprezentujące kognitariat – od artystów po programistów – mają obowiązek myśleć o niej na miarę stawianych wyzwań. Zamiast negocjować okruchy czy łatać przestarzałe systemy tantiem, muszą domagać się demokratyzacji tej infrastruktury poznawczej. Przyszłość nie rozstrzygnie się w technicznych szczegółach umów licencyjnych, lecz w politycznej walce o to, kto będzie kontrolował narzędzia zbiorowej inteligencji jutra.

**
lan Manouach – badacz, wydawca i artysta multidyscyplinarny, szczególnie zainteresowany komiksem konceptualnym i postcyfrowym.

Artykuł ukazał się w magazynie La Libre. Dziękujemy autorowi i redakcji za zgodę na przedruk. Z francuskiego przełożył Krzysztof Katkowski.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie