Raport o wojnie sprzed lat jest druzgocący dla premiera Wielkiej Brytanii. Kiedy my rozliczymy polskich polityków?
„Nie wiem tylko, i dziwi mnie to, jak komuś może nie podobać się perspektywa obalenia reżimu w Iraku? Zmiana reżimu w Iraku będzie czymś wspaniałym” – mówi w archiwalnym nagraniu Tony Blair, a pierwszą dekadę wieku zdradza dość koślawy węzeł niedopasowanego krawata i kiepski kontrast telewizyjnego obrazu. „Nie podobać się” i „wspaniałe” – to właśnie sformułowania, jakich w kontekście posłania wojsk Jej Królewskiej Mości na wojnę, po raz pierwszy od niemal ćwierćwiecza, używał premier Zjednoczonego Królestwa. „Wspaniałe” – jakby właśnie wybierał ten paskudny krawat w wijące się wzorki.
Wypowiedź przypomniał wczoraj brytyjski Channel 4, bo właśnie wczoraj, w środę 6 lipca – po trzynastu latach od rozpoczęcia irackiej wojny – ukazały się wyniki raportu na temat decyzji o przystąpieniu do niej Wielkiej Brytanii. Wnioski tego raportu, będącego wynikiem siedmiu lat parlamentarnego śledztwa pod kierownictwem Sir Johna Chilcota, są dla premiera Blaira miażdżące. Na fali ośmieszenia i skrajnego pogubienia brytyjskiego establishmentu politycznego, jak również wobec faktu, że mimo upływu ponad dekady od formalnego „zakończenia” działań zbrojnych, to właśnie stolica Iraku stała się kilka dni temu sceną najbardziej krwawego zamachu bombowego ostatnich lat – oskarżenie wojny Busha i Blaira (oraz Millera) powinno wybrzmieć szczególnie głośno.
Wnioski z raportu – którego skrócona wersja liczy blisko 150 stron – John Chilcot przedstawiał następująco:
Wielka Brytania zdecydowała się przyłączyć do inwazji na Irak zanim wyczerpano pokojowe opcje rozbrojenia [Saddama Husajna]. Operacja wojskowa nie była wówczas ostatnim z możliwych środków działania. Doszliśmy również do wniosku, że ocena zagrożenia jakim miała być iracka broń masowego rażenia została przedstawiona ze stanowczością, która nie była uzasadniona. Pomimo wyraźnych ostrzeżeń, konsekwencje inwazji były niedoceniane, a planowanie i przygotowania [na sytuację] w Iraku po Saddamie Husajnie były zupełnie nieadekwatne. Rząd nie zrealizował zakładanych celów.
Raport stwierdza także, że nie było bezpośredniego zagrożenia dla Zachodu ze strony Saddama, a ewentualne ryzyko dawało się zneutralizować innymi niż inwazja militarna sposobami. O tym, że tezy o posiadaniu przez reżim w Bagdadzie broni masowego rażenia były nieprawdziwe i oparte na naciąganych lub wprost fałszywych dowodach wywiadowczych wiemy skądinąd, ale w brytyjskim kontekście raport też to przypomina.
Bardziej chyba przerażający i dający do myślenia jest wniosek o bezmyślności i uporze, jakie towarzyszyły bezpośrednio decyzji o wojnie – raport odtajnia listy Blaira, które sugerują, że brytyjski premier był od początku zdecydowany na wojnę bez względu na okoliczności i na ewentualny sprzeciw w kraju czy na arenie międzynarodowej. Gdy inwazji sprzeciwiał się własny gabinet Blaira, ten napisał do prezydenta USA, „będę z tobą niezależnie [od tego]”. W liście z 11 października 2001 roku – miesiąc po World Trade Center – Tony Blair już wiedział, że trzeba zaatakować Irak, usunąć Saddama, potencjalnie uprzedzić rozwój zdarzeń w Syrii i rozegrać do tego kwestię konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Już miesiąc po WTC! Po co zatem były mu panele ekspertów, wszystkie debaty i pozorowany namysł, skoro od początku Blair miał własną strategię i koncepcję rozwoju wydarzeń. Miał też trafne intuicje, jak np. tę, że konflikt będzie eskalować – co jednak nie powstrzymało go przed wzięciem w tym konflikcie udziału – a także autorskie pomysły na propagandę, które zostały skądinąd wykorzystane. Pod koniec swego listu sugeruje na przykład, że jakaś kobieta (nazwisko ocenzurowano) powinna opowiadać ludziom, że talibańskie reżimy cofną kobiety do średniowiecza. Miesiąc po tym, jak wysłano list, zrobiła to Laura Bush – Pierwsza Dama USA w swoim słynnym przemówieniu na temat kobiet w Afganistanie.
Co ciekawe dla nas, list zaczyna się od wzmianki o tym, że Blair rozmawiał z przywódcami [OCENZUROWANO], którzy wszyscy Busha popierają.
Czy mowa o przywódcach „krajów akcesyjnych”, jak w ówczesnym żargonie określano nasz region? Czy już wtedy polscy i nie tylko liderzy bez wiedzy obywateli zadecydowali o udziale w wojnie?
Wiemy na pewno, że w tamtym tygodniu trwały takie rozmowy, a ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski dokładnie wtedy wysyłał ministra Siwca do USA, podczas gdy sam rozmawiał z Dickiem Cheneyem. Rząd Millera – który wówczas był desygnowany na premiera – powstał kilka dni później… Nie ma co oczywiście od razu formułować jednoznacznych wniosków ani rzucać oskarżeń, ale lektura całej korespondencji pod kątem wątków polskich niewątpliwie będzie interesująca. Blair – co wprost wynika z innych dokumentów z raportu, w tym spisanych zeznań pracowników angielskiego MSZ – był nieformalnie odpowiedzialny za zdobywanie poparcia dla inwazji w krajach „nowej Europy”.
W samej Wielkiej Brytanii nie było wówczas powszechnej zgody społecznej na inwazję – marsz przeciwko wojnie (czyli przeciwko decyzji, która faktycznie już została podjęta) zgromadził w Londynie, według różnych szacunków, od miliona do półtora miliona protestujących. Choć jeszcze w grudniu 2001 roku poziomy poparcia dla Blaira, Busha i bombardowań, a nawet użycia brytyjskich żołnierzy były bardzo wysokie – w okolicach 70 procent – w zaledwie kilka miesięcy spadły do 40 i mniej procent. Jeremy Corbyn – dzisiejszy lider Partii Pracy, wówczas poseł – ostrzegał, że wojna doprowadzi do „błędnego koła desperacji, przemocy i terroru”, a „kolejni zabici nie przywrócą życia tym zabitym w World Trade Center”. Dziś, gdy ponad siedmioletnie śledztwo przynosi dowody na to, że wtedy i dziś miał racje, może odczuwać gorzką satysfakcję. Pewnie duża część lewicy i ruchów pacyfistycznych może podzielić to uczucie – wówczas, także w Polsce, protestowano przeciwko tej wojnie. Słusznie. Jej konsekwencje, jak destabilizacja całego regionu; społeczna, polityczna, kulturalna, gospodarcza i ekologiczna zapaść całych regionów i państw oraz powstanie zbrojnej bojówki terroryzującej dziesiątki i setki tysięcy ludzi to jedna z najgorszych, jeśli nie najgorsza katastrofa humanitarna, którą dotąd przyniósł XXI wiek, porównywalna może tylko z południowoazjatyckim tsunami w 2004 roku.
Nie można powiedzieć, że bez Blaira wszystko byłoby inaczej. Może nie? Może Bush i poszczególni jego akolici, w tym Leszek Miller, i tak poszliby na wojnę, bez innych sojuszników. Ale raport Chilcota i jego surowe wnioski zachęcają nie tyle do spekulowania, ile do rozliczenia. I zmierzenia się z trudną prawdą o banalnym nieraz do bólu tle katastrofalnych decyzji politycznych. Tego właśnie potrzeba nam w Polsce, gdzie nigdy nie odbyła się rzetelna debata o naszym udziale w inwazji na Irak. Potrzebujemy polskiego Chilcota.
**Dziennik Opinii nr 189/2016 (1389)